Wspomnienie o Czechowie
"Nie jestem ani liberałem,
ani konserwatystą, ani
ewolucjonistą, ani mnichem,
ani indyferentystą...
Etykietkę i firmę traktuję
jako zabobon. Ponad
wszystko cenię ludzkie ciało,
zdrowie, rozum, talent,
wysoki lot myśli, miłość
i całkowitą wolność -
wolność od przemocy i
kłamstwa, jakąkolwiek by
przybierały formę."
"Nawet w szczęściu ludzkim
jest coś smutnego."
"Samotność w twórczości - to
ciężka rzecz. Lepsza marna
krytyka niż żadna. "
"Nabrałem wstrętu do
pisania...Ledwo zaczynam
pisać albo pomyślę, że muszę
pisać, czuję takie obrzydzenie
jakbym jadł kapuśniak,
z którego wyciągnięto
przed chwilą karalucha..."
(Czechow)
Kilka dni temu na straganie zobaczyłem wydany już wieki temu tom wspomnień o Czechowie. Obdarty i sponiewierany kosztował 40 złotych. Jakieś pół roku wcześniej w antykwariacie na Mokotowie widziałem go w bardzo dobrym stanie za 5 złotych, ale ktoś mnie o centymetr wyprzedził i "położył na nim łapkę." Właściwie powinienem powiedzieć, że mnie jest bardziej potrzebny, ale człowiek kulturalny tak nie robi. Tak, czy owak, tym razem też go nie kupiłem. Nie wszystko zresztą miało w nim dla mnie taką samą wartość. Natknąłem się jednak na tekst Bunina i wstyd się do tego przyznać zrobiłem kilka zdjęć. Nie ze wszystkim, co napisał mogę się zgodzić, ale co dość oczywiste, nigdy nie spotkałem Czechowa i mam kontakt tylko z jego duchem, a Bunin był jego bliskim przyjacielem i przed śmiercią zaczął pisać o nim książkę wspomnień, której nie ukończył . Poza pięknymi"Suchodołami" ...i "Przeklętymi dniami", które budziły we mnie ambiwalentne uczucia (ze względu na jego miłość do utraconego świata i nienawistny, obelżywy stosunek do rewolucji bolszewickiej, w której widział jedynie zatracenie bliskich mu arystokratycznych wartości), nie znam prozy Bunina. Cenię natomiast jego poezję. Jest zawsze interesujące jak wybitny pisarz postrzega i ocenia wielkiego pisarza.
Pisarz, w przeciweństwie do historyka, ma jednak prawo do stronniczości. Mój własny stosunek do rewolucji, które według Hegla są źródłem postępu dziejowego, zdeterminowany jest poczuciem, że nieunikniona przemoc rewolucyjna uchyla ogrom cierpienia jakichś ludzi, albo przynajmniej stwarza taką nadzieję, ale zwielokrotnia cierpienie innych. Dotyczy to jednak wszelkich rewolucji - także francuskiej, która wprowadziła do słownika termin "eksterminacja" i dopuściła się, oprócz zwyklego terroru, ludobójstwa w Wandeli. I o niej można powiedzieć, że niszczyła arystokratyczną kulturę, w prostacki sposób eliminując domniemanych wrogów. Upust krwi, koncepcja wroga, którego nie uważa się za człowieka i zniewolenie pod hasłem wolności jest częścią każdej rewolucji i kontrrewolucji.
Nie jestem znawcą kultury i literatury rosyjskiej, ani nawet twórczości Czechowa, zatem to, o czym chcę napisać, ma charakter subiektywny i opiera się jedynie na przypuszczeniach i moim własnym obrazie osoby pisarza, i może mieć mniej wspólnego z rzeczywistą osobą, niż mi się wydaje. Jego biografię czytałem zresztą dość dawno i jej szczegóły szybko mi się zatarły. Zapewne, co jest konstatacją dość banalną, jak wielu, mam własnego "Czechowa", podobnie jak "Dostojewskiego", czy "Tołstoja" - a tym, co ich obraz ogranicza, jest poza brakiem wiedzy, znacznie skromniejszy zasób intelektu, wrażliwości i twórczej wyobraźni, i być może także pewna słabość charakteru. O Czechowie, mimo szczególnej sympatii, wiem zresztą stosunkowo najmniej...
Bunin zauważa, że "w istocie jego natury...leżała radość życia..." To trafna, ale i zbyt ogólna obserwacja. I dalej:
"Gdy tylko czuł się znośnie przeobrażał się. Lecz pamiętam też jego milczenie, pokasływanie, przymykanie oczu, zamyślenie na twarzy, ciche i smutne, prawie uroczyste. Tylko nie "smętek", nie "ciepło", nie "szczerość."
Trzecie zdanie tej charakterystyki zupełnie mnie nie dziwi. Gruźlica to straszna, a wtedy też zazwyczaj śmiertelna choroba. Ale w pierwszym jest, w moim poczuciu, tylko połowa prawdy. Czechow był pogodnym melancholikiem...zupelnie jak ja. Przy tym jako czytelnik jego utworów będę się upierał. Szestow zresztą niemal zlinczował go za pesymizm. Niezwykłe poczucie humoru i pragnienie cieszenia się życiem nie wyklucza wrażliwości na to, co w życiu tragiczne i smutne. Może nawet im bardziej się tego pragnie, tym większa jest melancholia (nie ponuractwo). Inna moja wątpliwość dotyczy tego fragmentu wspomnienia Bunina:
"Co myślał o śmierci?
Wiele razy gorliwie i stanowczo przekonywał mnie, że nieśmiertelność duszy, życie po śmierci jest czysta bzdurą.
- To przesąd, a każdy przesąd jest okropny. Trzeba myśleć o tym jasno i śmiało. Kiedyś musimy z panem o tym zasadniczo porozmawiać. Dowiodę panu jak dwa razy dwa cztery, że nieśmiertelnosć duszy to bzdura.
Potem jednak z jeszcze większym przekonaniem mówił coś wręcz przeciwnego.
- To niemożliwe, żebyśmy mieli zniknąć bez śladu. Z pewnością będziemy żyć po śmierci. Nieśmiertelność duszy to fakt. Niech pan poczeka, ja to panu dowiodę.
Ale nie dowiódł."
Nie kwestionuję jego prawdomówności. Rola samego Bunina w tych rozmowach jest jednak dość niejasna. Nie wiadomo, co powiedział i aż dziwi, że nie próbował zapytać, co autor "Wiśniowego sadu" miał na myśli. Kwestionowanie nieśmiertelności duszy mogło być czymś zwyczajnym w przypadku lekarza, którego wiedza medyczna i doświadczenie mogły skłaniać do dość trzeźwego spojrzenia na życie. Równie silne było zapewne jednak jego pragnienie, aby było inaczej, ponieważ człowiek twórczy trudno godzi się z tym, że z ludzkiego życia, rozumianego jako proces fizyczny, nic nie pozostaje, a trzeba brać pod uwagę jego chorobę i świadomość kruchości własnego istnienia. Stąd bierze się poczucie, że fizyczna egzystencja ogranicza ludzką psychikę, czy "ducha." Ja bym to tak rozumiał - dalszy fragment sugeruje jednak, że Czechow doznał duchowego przeobrażenia.
"W ostatnich czasach często marzył na głos:
- Żeby tak zostać włóczęgą , pątnikiem, pielgrzymować do świętych miejsc, zamieszkać w klasztorze nad jeziorem, w lesie, siadywać latem na ławeczce pod bramą klasztoru.
Aż do śmierci rosła jego dusza."
Konstatację tę ma potwierdzać opowiadanie Czechowa "Archijerej", którego znakomite literacko zakończenie Bunin przytacza. Czytałem kiedyś wiele opowiadań Czechowa, począwszy od najwcześniejszych, nie znam jednak niestety tego opowiadania. Moje wątpliwości budzi nie same duchowe wzrastanie pisarza, aż nadto oczywiste, ale to, jak je Bunin interpretuje. Jest w tym jakaś dosłowność. To zresztą tylko jedna, choć zapewne ważna, z bardzo wielu sugestywnych opowieści Czechowa. Potrzeba wyobrażenia nieśmiertelności duszy, rozumianego jako przezwyciężenie ograniczeń życia i losu, i rozmarzenie, o którym mówi wspomnienie, nie muszą oznaczać jakiegoś nawrócenia - jak odbieram sugestię Bunina. O tym rozmarzeniu Czechow wyrażał się zresztą dość lekko. Przypomina mi to, ukształtowane pod wpływem poezji zen, moje własne wyobrażenie o chatce pustelnika, który na łonie natury medytuje o przemijalności życia, albo wędruje przez świat jakby nie miał domu. A przecież daleko mi do tego, aby chcieć zostać mnichem...
Oczywiście zainteresowało mnie to, co Czechow mówił o pisaniu. Kilka miesięcy temu czytałem jakiś wybór jego wypowiedzi na ten temat. Mam żywo w pamięci radę jakiej udzielił swemu bratu, który też usiłował pisać. Opowiadania nie pisze się przez jeden dzień - trzeba temu poświęcić co najmniej tydzień. (Gdzie indziej pisze, że pięć - sześć dni). Podobno pewnemu młodemu literatowi, który żalił się, że nie potrafi pisać, powiedział, że to bardzo dobra wiadomość, bo gdyby na początku był przekonany, że dobrze to robi, to byłby stracony dla literatury. Tak zwana łatwość pisania jest i w moim poczuciu raczej przeszkodą.
Bunin wspomina:
"Dużo pan pisze? -zapytał.
Odrzekłem, że mało.
- To niedobrze... - powiedział swym niskim piersiowym barytonem. - Widzi pan, trzeba pracować...przez całe życie...Nie żałować wysiłku.
I po chwili milczenia dodał bez wyraźnego związku:
- Uważam, że po napisaniu noweli należy odrzucić początek i koniec. My beletryści w tych partiach kłamiemy najwięcej. I trzeba być zwięzłym, jak najbardziej zwięzłym."
Przywodzi mi to na myśl zupełnie inną myśl E. A. Poe, który był przekonany, że już w pierwszych zdaniach utworu powinien być zawarty zalążek jego zakończenia, do którego opowieść zmierza.
Bunin dotyka też pewnej ważnej biograficznie kwestii zapytując, czy Czechow kochał kogoś "romantyczną, namiętną i ślepą miłością", a potem na podstawie jednej jego wypowiedzi konstatuje, że tak nie było, chociaż był tak subtelnym znawcą kobiecej duszy. Tak należy przypuszczać, wydaje się jednak, że autor "Suchodołów" utożsamia miłość z namiętną miłością, a wypowiedź, na którą się powołuje jest raczej enigmatyczna...I tu przesądza sprawę pisząc - "Czy tajemnica nie polega na tym, że dał mu Bóg zbyt bystre oczy?"
... I jak to się ma do niezwykle trafnej, choć i żartobliwej, charakterystyki dramatów Czechowa, w których "Każdy kocha nie tego przez kogo jest kochany i wszyscy są nieszczęśliwi." Wiadomo skądinąd, że pisarza połączył z żoną Olgą, aktorką , która grała większość kobiecych ról w jego sztukach, nie tylko ślub, ale i wzajemna miłość. Oczywiście, nie namiętna, romantyczna i ślepa, ale miłość, która musiała przejść niejedną próbę.
Nie chcąc być gołosłownym przytoczę fragment z notatnika Czechowa, który przed chwilą nazwałem dość enigmatycznym:
"Miłość to albo pozostałość po czymś co kiedyś było wielkie, albo cząstka tego, co kiedyś rozwinie się w coś wielkiego, ale w swej postaci obecnej, nie daje nam zadowolenia, daje znacznie mniej niż się oczekuje."
Ze względu na późną porę (jest piąta rano), zrezygnuję z rozjaśniania sensu tej notatki.
Cytaty z Czechowa pochodzą z książki
OdpowiedzUsuńDominiki Banaszkiewicz "Antoni Czechow O PISANIU"...
Pozostałość to inaczej są resztki. Resztki miłości... czy takie coś jest jeszcze miłością? Miłość to skomplikowane uczucie, zazwyczaj oczekujemy od niej spełnienia i zadowolenia, ale nie zawsze tak jest. Bywa też miłość nieszczesliwa i na przykład taka jak moja, miłość poza grób. Moja miłość do Halinki, jest teraz dla mnie źródłem bólu i tęsknoty, ale w żaden sposób nie da się tego określić, jako pozostałość po tym gdy była radosna i spełniona, ani na pewno nie będzie początkiem czegoś wielkiego.
OdpowiedzUsuńPoruszyłem tu za Buninem tyle wątków, że zabrakło mi sił na rzecz najważniejszą. Mam zresztą świadomość, że prawie nikt tych moich tekstów nie czyta, a już na pewno nie czyta ich stale, więc cały trud i tak idzie na marne...Dobrze, że napisałeś o własnych przeżyciach, ponieważ rozczarowanie Pisarza musiało być chwilowe, a Bunin całkiem niepotrzebnie przesądza sprawę.
OdpowiedzUsuńZ miłością bywa bardzo różnie. A czasem nawet powraca po latach pod postacią upiora. Często nienawidzi się też tych, których się kochało, albo pojawia się głębokie zobojętnienie lub nawet cynizm. La Rochefoucauld słusznie zauważa, że najtrudniej uświadomić sobie, że ktoś kogo kochamy, już nas nie kocha. Powodów do sceptycyzm, czy niewiary w miłość może być wiele. Zamiast nas podnosić miłość często zmienia się w przyzwyczajenie...Ale nie zawsze przecież tak jest. A każdy dar losu, jakim jest odwzajemniona miłość, można zmarnować...
OdpowiedzUsuńSzczytem pesymizmu są słowa Buddy "To, co się kocha, niesie ze sobą tylko ból i cierpienie." Nie tylko...
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nie tylko. Moja miłość do Halinki, przez te prawie 50 lat przeszła chyba wszelkie możliwe etapy miłości szczęśliwej, od zauroczenia, poprzez rutynę z różnymi perturbacjami, po miłość dojrzałą która była prawie idealnym współistnieniem, w zarówno szczęśliwych chwilach jak i trudnych. Mieliśmy zarówno wspólne życie, jak i każdy swoje. Rozumieliśmy się często bez słów i wzajemnie się bezwarunkowo wspieraliśmy, gdy któreś z czym nie dawało sobie rady.
OdpowiedzUsuń