Piejący kogut i żaba w studni
Już jest zbyt późno...
myślałam zasmucona,
lecz nagle pająk
do szaty przyczepiony
znów natchnął mnie nadzieją...
Być taoistą to nie znaczy znać język chiński (jak wyjaśniał
mi student z Chin jest około czterdziestu języków chińskich.
Oczywiście istnieje też język, w którym spisano taoistyczne
księgi). Kiedy ktoś nazywa się taoistą, to nim nie jest.
Być taoistą to być niewidzialnym, niezauważalnym dla świata
ludzi i czuć się cząstką natury. Nie trzeba nawet znać pism
Zhuangzi i Laozi. Ten, kto uważa się za taoistę i ma ambicję
odgrywania takiej roli wobec innych, może stać się kapłanem
albo coachem pewnej idei, ale nigdy nie osiągnie naturalności
ani prostoty.
Długo byłem uwięziony w uniwersyteckim Zakładzie estetyki,
czy może raczej do niego zesłany, ale ponieważ chodziło jedynie
o pozbawienie mnie wpływu na studentów, nie oczekiwano ode
mnie, abym się estetyką zajmował. Oczywiście wysłuchiwałem
referatów i uczestniczyłem w dyskusjach, ale sam zajmowałem
się filozofią wartości, dziedziną wiedzy znacznie ogólniejszą i
"śmierć piękna" i inne podobne tematy interesowały mnie
mniej.
Uważam, że sztuka współczesna wyczerpała swe możliwości
wyrazu i jeśli nadal istnieje w niej coś godnego uwagi, to nie ma
związku z żadną teorią estetyczną. Artyści powinni tworzyć coś
realnego a nie naginać swą twórczość do estetycznego
czy anty-estetycznego programu, który po latach będzie można
opatrzyć etykietką jakiegoś wygasłego lub wciąż żywego "izmu."
Ludziom inteligentnym wydaje się często, że wejście w
świat kultury i inicjacja twórcza polega na posługiwaniu się
językiem, którym mówią jej wybitni twórcy i koncentrowaniu
się na tym, co ma świadczyć o tym, że jest się człowiekiem
obeznanym i dobrze poinformowanym.
Oczywiście pewna wiedza jest konieczna, żeby mieć jakąś
orientację. Ale uważa się ponadto, że trzeba naśladować
ten język i tworzyć sztuczną wrażliwość, która zastąpić ma
naturalną wrażliwość lub ukrywać jej brak. Jednak nie
stanę się gęsią poprzez naśladowanie gęgania, ani wroną
poprzez naśladowanie krakania, ani poetą dlatego, że znam
wiersze Celana, ani filozofem, bo czytam Heideggera. Może
to tylko świadczyć o tym, że mój gust jest w zgodzie z pewną
modą, ale nie ma w tym nic mojego własnego. To szczycenie
się z powodu cudzych zalet. Ktoś znający chińską
filozofię porównałby to z zachowaniem koguta, który głośno
pieje, a sam do nieba nigdy nie wzleci, albo żaby z zapadłej
studni, której zdaje się, że poznała bezmiar oceanu.
Co to znaczy umieć pisać, wiedzieć zawsze jak się dobrze
pisze, albo umieć przeżywać, wiedzieć zawsze, co należy
czuć, myśleć, wiedzieć zawsze, że się dobrze myśli...Nie ma
nic gorszego dla tego, kto się tego podejmuje, niż podobne
zarozumialstwo. To, co jest wyjątkowo piękne w wyrosłej z
taoizmu poezji, albo w estetyzmie Japończyków, nie jest żadną
uczonością, a tym mniej rutyną, chociaż stwarza jakąś
formę i jej reguły.
Trzeba być przygotowanym na coś nieoczekiwanego.
Ktoś np. powtarza - "Tao to droga", bo tak gdzieś wyczytał,
a jak mu powiedzieć, że cenna jest umiejętność poruszania się
bezdrożem, zacznie odczuwać lęk. A przecież tao jest
swobodne w działaniu. Nie zmienia to faktu, że tao to droga,
ale skłania być może do zastanowienia...
Dr Wu (jak go na Zachodzie nazwano) zauważył kiedyś,
że Chińczyk jest w głębi duszy taoistą, a na zewnątrz
postrzegany jest jako konfucjanista. To piękna konstatacja,
której nie chcę tu bliżej komentować - zakłada ona istnienie
przeciwieństwa między kontemplacją a działaniem. Ale
nie dotyczy ona bynajmniej, jak można by pomyśleć, jedynie
Chińczyków. Takich ludzi można spotkać w każdym miejscu
świata.
Znałem takiego człowieka, który Chińczykiem nie był i
zapewne wzdragałby się na podobne porównanie, ale łączył
w swej osobowości istotne cechy postawy taoistycznej i
konfucjańskiej, które jak wiadomo postrzegane są najczęściej
jako przeciwieństwa. Życie w świecie ludzi wymaga bowiem
spełniania obowiązków i odgrywania ról, a kontemplacja
jest tego zaprzeczeniem.
Poznałem go najpierw jako profesora filozofii,
logika, który był pod każdym względem uosobieniem cnót
społecznych, osobą, która zawsze zachowywała się w sposób
życzliwy, stosowny i racjonalny. Opanował do perfekcji
sztukę publicznego wypowiadania się, dyskutowania, a nawet
opuszczania zebrania w sposób nie wywołujący najmniejszej
konsternacji.
Sam też doświadczyłem różnych przejawów jego
życzliwości. Chodziłem na wygłaszany przez niego wykład
z teorii modeli, ale ponieważ pociąg z L. którym wracałem
nad ranem, po nocy spędzonej na dworcu, spóźniał się często,
szczególnie zimą, nie na wszystkich wykładach mogłem być
obecny i profesor zgodził się, aby takie osoby zdawały egzamin
z podręcznika Ajdukiewicza. Miałem ledwie tydzień na jego
opanowanie i stosunkowo proste pytania dotyczące teorii
prawdopodobieństwa wydawały mi się dość trudne. Profesor
uprzejmie wysłuchał mych odpowiedzi i skonstatował: "To,
co pan mówił nie było całkiem bez sensu."
Oczywiście musiałem też przedtem zaliczyć dwuletni kurs
logiki formalnej (tak zwane ćwiczenia) z inną osobą. Później,
już po skończeniu studiów, nasz kontakt wyglądał inaczej.
Profesor dobrze oceniał mą filozoficzną twórczość i
przekonywał moich rodziców, że czeka mnie ogromna
uniwersytecka kariera, której rzecz jasna
nigdy nie zrobiłem. Po przeczytaniu mego pierwszego
opublikowanego tekstu powiedział: "Bardzo mi się podoba
to, co pan napisał i przytoczył, ale może pan sobie pozwolić
na więcej swobody. Pana tekst jest zwięzły. Kultura logiczna
nie musi się wyrażać w używaniu precyzyjnego języka tam,
gdzie to nie jest w pełni możliwe." Również i w tym wypadku
okazał się osobą niezwykle życzliwą, a jego rada była dla mnie
cenna. Stanowiła praktyczną ilustrację wyrażonej przez niego
gdzie indziej myśli o roli metafory w filozofii.
Chociaż tak ceniono go za nienaganność i przyzwoitość
postępowania i niewątpliwe budził respekt, pozostawał
osobą skromną. Bardzo pasuje do niego spostrzeżenie z
"Dialogów konfucjańskich": Człowiek mądry widziany
z daleka budzi naturalny szacunek i respekt, ale kiedy ktoś
się do niego zbliża, okazuje się życzliwy i otwarty, jednak,
gdyby chciał zbliżyć się do niego nadmiernie, powraca
dystans.
Możliwość spędzenia z nim później dwukrotnie wakacji
na jednej z podlaskich wsi sprawiła, że poznałem zupełnie
innego człowieka. Nie był już istotą społeczną w niezwykłym
i wzorcowym tego słowa znaczeniu, ale człowiekiem
kontemplacji. O wschodzie i o zachodzie słońca spotkać
go można było siedzącego na kamieniu w sadku. Uwielbiał
z żoną chodzić na długie spacery po lesie i łąkach. A kiedyś,
jak wyznał (o czym już pisałem) powiedział nawet, że cieszy
go, że jego życie zostanie zapomniane. Cała jego uwaga
skoncentrowana była na pięknu świata, chociaż zajmował
się tam też pisaniem, chcąc wywiązać się z obowiązków
akademickich.
Był piękny sierpniowy wieczór, kiedy
zdobył się na to wyznanie. Z łąki słychać było muzykę
koników polnych i świerszczy. Ta myśl o zatraceniu się
życia w niepamięci, o której mówił z entuzjazmem, bardzo
mnie wtedy zaskoczyła. Była mi bowiem bardzo bliska.
W środowisku akademickim byłem chyba jedyną osobą,
która nie miała ambicji bycia kimś znanym i dziekan nazwał
mnie publicznie "obcym z wyboru" (jak Thoreau i kilku
innych podobnych samotników). Ktoś wpływowy zebrał
potem jego rozproszone po różnych czasopismach i wyrażone
przedtem jedynie w niewielkiej książeczce utwory, nie
należące do zakresu jego badań logicznych i opublikował
(jeszcze za jego życia) w trzech tomach. Na pierwszej stronie
egzemplarza jednego z nich Profesor podziękował mi za moją
"piękną książkę."
Ale jeszcze bardziej ujęło mnie jego niezwykłe poczucie
humoru, kiedy podczas jakiegoś spaceru zażartował:
"Ja to jestem ten zły profesor filozofii, a Nezumi to wujaszek
Wania." Nigdy nie słyszałem równie ciepłego żartu pod swoim
adresem. Uważał, że mam ogromną łatwość pisania, której
on sam nie ma i dopytywał się, czy ciągnę swą powieść.
Szczególnie ujęło go, kiedy zauważył w mych utworach myśl
o cudowności świata. Przysiadałem się do niego czasem na
mniejszym kamieniu (ale nie w porach jego kontemplacji)
jak w dawnych Indiach przysiadano się do duchowego mistrza,
chociaż oczywiście nie starał się nim być.
Ale te trochę osobiste wspomnienia odciągają nieco
uwagę od rzeczy najistotniejszej - na zewnątrz był
człowiekiem, którego rozumność i dobroć nietrudno było
zauważyć, ale w głębi duszy, nie porzucając owej racjonalności
i życzliwości czuł się cząstką ogromu natury, a jego żywiołem
nie była analiza, rozróżnianie (istota filozofii, jak mówił) a
kontemplacja.
Miał odwagę głosić też pewien niełatwy do naśladowania
ideał moralny, jednak w sposób pozbawiony jakiejkolwiek
represyjności. Uważał nawet, że trzeba brać w obronę ofiary
przemocy i zniewolenia, ale do tego nie jest konieczne
moralne osądzanie sprawców ich udręk - myśl bliska
przekazowi ewangelicznemu, jeśli się oczywiście usunie z niego
wzmianki o ogniu piekielnym. Ten ideał moralny
samozatraty (przezwyciężenia egoizmu) i miłości (nieosądzania)
znacznie wykraczał poza opozycję, o której tu mówię: taoizmu i
konfucjanizmu, widoczną w jednym człowieku i godził niejako
ze sobą te dwa przeciwieństwa.
Czasem podczas owych spacerów zamyślał się nad czymś i
robił "stójkę" jak Sokrates, a my pozostawialiśmy go daleko
w tyle. Jego żona, biolog, nie pozwalała nam zbyt często
rozmawiać o filozofii. Mówiła na nas filozofy. Chciała, żeby
odpoczywał, gotowała smaczne obiady z warzyw z ogrodu i
lubiła rozmowy odległe od poważnych tematów. Nie znaczy
to, że potrafiła uniknąć rozmów o życiu. Przeciwnie, to ona
powiedziała: "Miałam szczęście, że wyrosłam w rodzinie,
w której doceniano poczucie wartości dziecka i rodzice
okazywali mi miłość. Dzięki temu nie miałam nigdy kłopotu
w kontaktach z ludźmi. Zawsze miałam silne poczucie
własnej wartości. Nie zawdzięczam tego sobie samej, ale
moim rodzicom. To jest wielkie szczęście!"
Słucham bardzo wiele muzyki, z którą jestem nadzwyczaj
oswojony. Myślę, że potrafię się w nią wczuwać, ale,
powracając do wcześniej myśli, nie uczyni to ze mnie
kompozytora ani jej wybitnego wykonawcy. Nie mam w
związku z tym poczucia, że jestem kimś lepszym od tego,
kto jej nie zna, choć chcę mieć o niej pewną wiedzę.
Nie jestem też muzykologiem ani historykiem muzyki.
Mówiąc szczerze, mam sympatię dla kulturalnego
dyletantyzmu, o ile nie burzy go skłonność do
zarozumialstwa.
Z pewnością Stara Poetka, z którą los mnie połączył
więzami przyjaźni, osoba mądra, ale prawie szalona, była
w większym stopniu niż ów Filozof i mój nauczyciel bliska
temu, co wyrażał Zhuangzi. Może dlatego, że była kobietą,
a jak wiadomo Zhuangzi cenił bardziej to, co kobiece niż to,
co męskie - ustępliwość niż siłę. Jeszcze bardziej jest to
widoczne u Laozi. Nie musiała też przyjmować na
siebie jarzma obowiązków akademickich i chociaż głodna,
była wolna żyjąc poza społecznym światem. Tym, co go
najbardziej pasjonowało, Filozof ów zajmował się niejako
amatorsko, nie mając z tego żadnej osobistej korzyści poza
wyrażaniem bliskich sobie intuicji dotyczących wartości
życia.
Zhuangzi ujął mnie niegdyś wieloma swymi
przenośniami i przypowieściami, a także swą
niechęcią do robienia kariery. Jakże daleki był od
europejskiej metafizyki i późniejszego sceptycyzmu i
pragmatyzmu. Bardzo mi się też, wyznam nieco
przekornie, podoba jego przypowieść o pewnym władcy.
Ten widząc jałowość dyskusji, które służą
zwykle osobistemu wywyższeniu i ambicji, postanowił
karać śmiercią tych spośród uczonych, którzy nie mówią
prawdy, a wolą się ze sobą spierać lub odgrywać rolę
mistrzów. I nagle cała jego akademia wyludniła się.
Tak to chyba było, o ile dobrze pamiętam...
Nie ma obecnie wielu filozofów w środowiskach
akademickich. Są znawcy przedmiotu. Obrabiają
zwykle dość wąskie poletko niezadowoleni, kiedy
ktoś na nie nieoczekiwanie wtargnie. Można znać
się "na Platonie", "estetyce" czy "późnym Heideggerze",
albo nawet tylko na jednej z jego książek. Jest to
wiedza tyleż użyteczna, co wiedza o mumiach egipskich
albo o piśmie klinowym. Podejmowanie problemów
filozoficznych to coś innego niż oprowadzanie gawiedzi
po muzeum, czy wystawie sztuki współczesnej.
Ma to związek z czymś bardziej istotnym. W
pierwszej książce jaką w życiu recenzowałem Erich
Fromm napisał, że uniwersytety nie są miejscem wolności
myśli, a raczej zniewolenia, ponieważ liczą się w nich
hierarchia, zależność, profity, złote litery tabliczek
z tytułami naukowymi kierowników zakładów, czy
dziekanów. Oczywiście nikt wtedy jeszcze nie bronił
doktoratów "on line", ani nie wysilał się, żeby opisywać
w grantach fikcyjne projekty naukowe...
A osobiste ambicje? Czy pisząc o Spinozie stałem
się nim, albo chociaż kimś w przybliżeniu wielkim?
I czy nie miał racji rabbi Zusja, kiedy powiedział,
że na Sądzie nie będą go pytać, czy był Spinozą, ale
czy był Zusją...
tak dokladnie jest Nezumi -
OdpowiedzUsuńzostaje sie rozliczonym czy wykonało sie plan na tę inkarnację.
Mam nadzieję, ze na piątkę wykonujesz plan swojej inkarnacji.
Dla mnie taoizm i konfucjanizm nie są systemami. To mądrość i to wyrażona w sposób najczęściej metaforyczny. W przypadku Zhuangzi niemal poezja, która jest mi bardzo bliska. Można ją tylko uczynić przedmiotem kontemplacji. Konfucjanizm stał się systemem politycznym a taoizm zabrnął w zabobony. Ale to jest ich późniejsza historia. U tych wielkich myślicieli nie ma tego wszystkiego, a obcość, o której mówisz jest nieco iluzoryczna. Jesteśmy wszyscy ludźmi.
OdpowiedzUsuńMoje podejście do filozofii życia nigdy nie było naukowe w tym sensie, że nigdy nie było jedynie teoretyczne. Wiedza na temat filozofii nie przeszkadza mi w jej rozumieniu tak, jak wiedza na temat muzyki, a raczej mi pomaga. Tym bardziej nie przeszkadza mi w życiu. To, że bliska jest mi raczej filozofia rezygnacji niż jakaś inna nie znaczy, że czegoś nie pragnę i nie staram się tego zrealizować. Ale życie dla sukcesu czy kariery, to jak czasami piszesz, nie moja bajka, ponieważ pozbawiałoby mnie tej niewielkiej cząstki wolności, jaką dzięki kontemplacji życia i natury (a nie jedynie cudzych myśli) mam. Zawsze uważałem, że we wszelkiej wspólnocie człowiek powinien zachować odrębność. Moje podejście do życia nie było nigdy naukowe, raczej refleksyjne, filozoficzne. Do tej pory niektórzy znajomi uważają mnie raczej za poetę, co też jest nieporozumieniem.
Z pewnością, co zauważył już Hume, zajmowanie się filozofią powiększa melancholię. Dlatego sam starał się zajmować w życiu różnymi rzeczami. Ale miał w tym trochę szczęścia...To, że bliskie mi są jakieś wartości bardziej niż inne jest całkiem naturalne. Znajomość historii filozofii Zachodu i Wschodu, a także myśli współczesnej, podobnie jak kontakt ze studentami, pozwala mi widzieć własną postawę życiową jako jedna z wielu innych. Nie jest to całkiem bezużyteczne...Większość ludzi jakich znam ma wygórowane ambicje nie tyle rozumienia czy przeżywania życia, a ambicje materialne lub związane ze sprawowaniem władzy albo chęcią podobania się innym, od których ja jestem wolny. Oczywiście sukcesu życiowego nie osiągnąłem (przynajmniej w najbardziej potocznym rozumieniu), więc można pytać, co mi w tym przeszkodziło. Ale to nie jest kwestia samej wiedzy czy postawy wobec życia, ale "wypadkowa" charakteru i działań innych ludzi, a nawet zdarzeń losowych. O niszczeniu mojego życia przez innych i jego powodach nie chcę tu mówić, bo zaraz ktoś mi powie, że się nad sobą użalam, albo mam pretensje do świata, a to zdecydowanie nie mój przypadek.
OdpowiedzUsuńKilka pierwszych moich tekstów publikowałem w tygodnikach przychodząc do redakcji "z ulicy." Nikogo w nich nie znałem. I ukazywały się na pierwszych stronach gazet, ale czas był taki, że wyrzucono mnie z pracy i długo nie mogłem jej znaleźć w swoim zawodzie...Mój tekst o kulturze politycznej ukazał się na tle zdjęcia strajkujących robotników. Ale te emocje spoleczne mam już dawno poza sobą...
OdpowiedzUsuńTrudno mi natomiast komentować moje nieprzystosowanie.
Chyba więcej było w nim dla innych ludzi i dla mnie dobrego niż złego...
OdpowiedzUsuń...Na pewno z większą trudnością. Ty sobie radzisz doskonale. 🙂 Nie mam nawet mieszkania, a najbliższa osoba odeszła ode mnie kiedy oboje nas wyrzucono z pracy. Miala do utrzymania małe dziecko. Za moją twórczość (pracę) nikt mi nie płaci i być może zakończę życie "na ulicy."(Oczywiście nie zmierzam się prostytuować, bo do tego akurat nigdy się nie nadawałem. Stąd część moich zawodowych i nie tylko, problemów). "Kiedy lękasz się, że znajdziesz się pod mostem, zawsze możesz z niego skoczyć."
OdpowiedzUsuńZnajdowanie niszy, która nie okaże się studnią, wymaga kontaktów z ludźmi, a o te właśnie osobie odrzucanej czy nawet wykluczonej (popularne dzisiaj słowo) najtrudniej. W przypadku twórczości wymaga sprofilowania odbiorcy i ukierunkowania jej na niego. Ja się do tego nie nadaję. Wolę jednego dnia pisać opowieść, a innego wiersz, wspomnienie czy esej.
OdpowiedzUsuńKiedyś jakiś kinoman i czytelnik, miłośnik mrocznych wrażeń, zachwycił się moim opowiadaniem a potem w środku nocy napisal, że go zawiodłem, bo w zakończeniu horror zamieniłem w żart. Z jakichś powodów to akurat wydawało mi się słuszne...I nie zostanę klasykiem fantastyki🙂
OdpowiedzUsuńZaprawionym w boju wojownikiem Jesteś na pewno i zasługuje to na
OdpowiedzUsuńwyjątkowy szacunek 🙂
...Ale walcząc o przeżycie nie można często (nie mam na myśli Ciebie) walczyć o coś innego, równie być może dla życia cennego. Ja z tego akurat nie zrezygnowałem, choć nie nazwałbym się wojownikiem, bo to wymaga bardziej elastyczności niż twardości.
OdpowiedzUsuńMoże właśnie o to w tym systemie chodzi, żeby wyczerpywać siły w wale o przetrwanie...
Nie wiem, czy zauważyłeś, że posługując się Twoją stylistyką, nie dałem się złamać...
OdpowiedzUsuńOsoba, którą tu wspominam też niczego się w życiu nie dorobiła. Ale czy to powód, żeby odmawiać jej szacunku?
OdpowiedzUsuńTy Jesteś wolny od pracy najemnej, ale nie od rynku. Gdybyś nie toczył walki o to, żeby Twoje wytwory były wartościowe, zarobiłbyś dużo więcej...I tę Twoją walkę najbardziej cenię.
OdpowiedzUsuńMój znajomy, który lepiej niż ja zna mechanizmy rządzące środowiskami naukowymi, bo jest członkiem rozmaitych komisji, zauważył, że w PRL-u środowiska te buntowały się a nawet próbowały obalić system. A teraz cisza. Wszyscy walczą o przetrwanie i jak wyrwać kolegom pieniądze. Może nie jest to regułą wszędzie, bo np. sędziowie sprzeciwiają się różnym politycznym praktykom, ale im akurat powodzi się znacznie lepiej niż tzw. humanistom.
OdpowiedzUsuńAle nie wiem, co Ty nazywasz dorobkiem. Czy temu Profesorowi chodziło o to, żeby mieć dorobek?
OdpowiedzUsuńPrzecież z tego, co napisałem, wyraźnie widać, że nie. W moim poczuciu nie przynosi mu żadnej ujmy to, że nie zajmował się walką o przeżycie tylko czymś innym. A nawet oddał swoje mieszkanie innym. Fakt, że nie miał dzieci. A Stara Poetka? Wrażliwa i mądra robiła coś dla dorobku?...Nie opublikowała nigdy żadnego tekstu, bo nie weszła w środowisko. I co z tego, że nie żyła na odpowiednim poziomie? Czy kogoś tym obciążała?
A znam ludzi, którzy skorzystali z tego, że była mądra osobą...W moim poczuciu przeżyła życie znacznie lepiej niż inni.
OdpowiedzUsuńZadowolenie to nie jedyna miara wartości życia, chociaż hedoniści są tego zdania...Osoby, o których pisałem przy okazji dały coś innym ludziom, choć nie żyły w dobrobycie. W moim odczuciu całkiem iluzoryczne to jednak nie jest. Ja mam w stosunku do nich spore poczucie wdzięczności...
OdpowiedzUsuń...A nawet możliwość spotkania takich osób daje mi poczucie sensu życia.
OdpowiedzUsuńCelem oczywiście nie jest...Ale gdyby każdy chciał tylko przeżyć to nie byłoby poezji i filozofii, ani pięknej muzyki. A zdaję się, że powoli zbliżamy się do takiego błogostanu.
OdpowiedzUsuńMnie jacyś ludzie też okazywali wdzięczność za to, co robię i jaki dla nich byłem, choć tu akurat trudno takich znaleźć. Wolą mówić "Spierdalam stąd. "
Oczywiście nie Ty, czy Danek...
OdpowiedzUsuńDo tego potrzebna jest kobieca subtelność...
OdpowiedzUsuńPodpadniesz kobietom Nezumi :)
OdpowiedzUsuńTylko Irsili, bo to ona tak napisała :-)
UsuńOgromnie jest smutne czytac, gdy piszesz, ze teraz w Polsce jest walka o byt.
OdpowiedzUsuńpiszesz:
"Wszyscy walczą o przetrwanie i jak wyrwać kolegom pieniądze."
To juz jest samo dno.
Jestem wdzięczny Opatrzności, ze nie doświadczam zycia w Polsce.
Piotra nieustanna wojownicza walka o byt tez nie jest dla mnie.
Ja lubię stabilizację.
W pracy wykonuje moje obowiązki.
Nie musze nikomu udowadniac, ze jestem dobry,
po prostu pracuje.
Zadnej walki w pracy o byt.
Nawet sobie nie wyobrażam jaki ludzie musza miec stres w Polsce gdy czytam reportaż z życia w kraju Twoj Nezumi czy Piotra.
Tylko tyle.
Alma
OdpowiedzUsuńAktualnie przebywam w Wenecji.
Tej pod Biskupinem 😜
Pozdrawiam serdecznie! 😀
To diabła weneckiego pewnie nie spotkasz🙂 My również serdecznie Cię pozdrawiamy...
UsuńAlma
UsuńOj spotkałam! 😀 Nawet na nim pływalam po Jeziorze Biskupinskim! ⛵😀 I przekonałam Pana, żeby jeszcze nas jako ostatnich wpuścił na wieżę w Kruszwicy - doprawdy, tam pilnie potrzebna deratyzacja!! Pełni gryzoni!!
Archikatedra w Gnieźnie zrobiła na nas wrażenie. Najbardziej sarkofag świętego Wojciecha i widok z wieży. Na ryneczku zakłady rzemieślników. Cudnie! I są tam też króliki gnieźnieński do odszukania!
PS: Bolesław Chrobry to przystojniak był.
Alma
UsuńGopło zimne jak skurczybyk, co jednak nie przeszkadzało nam się w nim zamoczyc (mama w czolo się tylko popukala) -no bo jak - być i nie wlezc do Gopła??!!😂 A jako ono ma długą linię brzegowa- ze 60 kilometrów! Rusalki nie widziałam - ale cóż, nie jestem przystojnym mlodziencem a dziecię me jeszcze niepelnoletnie 😉
Kupiłam tonę krówek gnieźnieńskich i zapas rogalikow swietomarcinskich. W Warszawie nigdy nie widziałam tak dużych...- pewnie te u nas to podróbki 😊
Rusałki i tak pewnie się
Usuńru...sają. Ciekawe, że jeszcze się nie nagrzało...Krówki i rogaliki mogą być lepsze niż z Kongresówki. 🙂
Alma
UsuńZmarzlakom, zmarzlakom.... Kto tu zmarzlak, jak Wy do term chadzacie!?!😂
A pierwszego dnia to pizdziło u Was jak w kieleckiem! 😀
Chciałam powiedzieć, że Brama Poznania jest super (w sluzie jest muzeum rzemieślników - Odziu, moje dziecię zafascynowane było fachem szewca i zegarmistrza - zmontowal zegarek! Przy okazji - w Biskupinie ulepil z gliny garnek 😉 Fontanna na placu Wolności super. A parking pod Placem Wolności to już mnie zachwycił!
A Grzesiek w Biskupinie dlubal butem w ziemi i wydłubal pieciozlotowke!😀 Z czasów nowożytnych...😂