Z opowieści mojej mamy: Zwierzęta
Moja Mama mieszkała w dzieciństwie w podwórku,
w którym była też piekarnia. Ale na dzień przed
Powstaniem Ojciec wywiózł ją na wieś. To uratowało jej
życie a pośrednio też i moje, bo trzeciego sierpnia
Ukraińcy zamordowali mojego Dziadka i ciężko ranili Babcię,
która przeżyła pod trupami, kiedy dobijali rannych i
trafiła do powstańczego szpitala. Starsza siostra Mamy
była łączniczką na ulicy Lwowskiej w rejonie Politechniki
i wróciła z Powstania z zaawansowaną gruźlicą. Jako jedyna
żyje jednak do dziś i ma 95 lat.
Mama często opowiadała mi o tym, czym była dla niej
strata Ojca, kalectwo Matki i choroba siostry. Z tego
powodu mój stosunek do wojny jest zdecydowanie negatywny.
Ale nie chcę teraz o tym pisać. Wśród jej opowieści znacznie
pogodniejsze są te o zwierzętach, które pojawiały się w
jej dzieciństwie, chociaż jak się okaże, dla samych zwierząt
kończyły się zwykle źle.
JEŻ W PIEKARNIKU
Którejś jesieni Mama znalazła dwa małe jeże i przyniosła
je do domu, żeby je nakarmić. Zadomowiły się tam. Ale
jeden z nich schował się w piekarniku i tam niestety upiekł się
podczas pieczenia kaczki. Drugi jednak ocalał i Mama zaniosła
go do Łazienek, gdzie odzyskał wolność.
Niestety słuchając tej opowieści przypomniałem sobie
jedną ze zbrodni dokonanych na Wołyniu i zinwentaryzowanych
w rzetelnie udokumentowanej książce na ten temat. Ukraińscy
chłopi upiekli w piekarniku polskie niemowlęta. Nie
powiedziałem jednak Mamie o tym. Nigdy nie miała żalu
o to, kto zabił jej ojca. Ani razu nie mówiła o tym z nienawiścią.
Mówiła tylko, że jej świat się zawalił i nigdy już nie wrócił
do normy i że gdyby jej Ojciec żył, jej życie wyglądałoby
inaczej. Czuła się przez niego bardzo kochana.
KRÓLIKI
W stajni przy piekarni Dziadek hodował króliki. Mama
chodziła bardzo daleko oddalając się od ulicy Puławskiej,
żeby narwać dla nich trawy i oczywiście bardzo się z nimi
zaprzyjaźniła. Przynosiła im pokarm w ogromnym koszu.
Dziadek zauważył to i dlatego nigdy tych królików nie jedli,
ale wymieniali je na kury i gęsi, które w mieście hodowali
sąsiedzi.
ŚWINKA
Mama pokochała małą świnkę i opiekowała się nią
jak własnym dzieckiem. A ta wszędzie chodziła
za nią na podwórku. Ale potem Mama wyjechała na wieś
i wróciła w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia.
W czasie wojny nie tak łatwo było zdobyć mięso, więc
Babcia była bardzo dumna z tego, że mogli jeść szynkę.
Mamie też bardzo ona smakowała. Ale Babcia pochwaliła
ją: - To z tej Twojej świnki, którą dokarmiałaś. - a dziecko
oczywiście w ryk. Zaczęło wypluwać jedzenie i płakać.
Wybiegło z domu i szukało swego dzieciątka, które
nieopatrznie skonsumowała.
BUKIET
Kiedy Niemcy wyprowadzali ze stajni konia pies Babci,
piękny owczarek alzacki, stanął w jego obronie i Niemcy
wyjęli mu za to oczy. Dziadek był piekarzem, ale nie tylko
wypiekał chleb, ale także go rozwoził. Bukiet był do końca
swych dni bardzo wierny i wszyscy wspominali go z czułością.
PUŁAPKA NA MYSZY
Ponieważ starsza siostra była chora na Mamę spadł
obowiązek łapania myszy. Jednej tylko nocy w dwie pułapki
złowiło się ich 28. Pułapka była słoikiem wypełnionym na dnie
czymś, co myszy lubią, ale kiedy się tam dostawały, nie mogły
się już stamtąd wydostać. Pułapka była więc śmiertelna.
Mama wyłapała je w nocy i nie mogła się wyspać. Wszystko
to niezwykle dokładnie mi opisała, ale nie mam pamięci
do takich szczegółów, więc nie wiem nawet, czym pokryte
było dno słoika - smalcem, czy czymś innym, w czym stworzenia
grzęzły jak mucha w miodzie. Obowiązek ten ciążył na niej
latami.
SAMOLOCIKI
Na początku września 39 r Mama z Babcią poszły
z wiadrami po wodę i czekały w kolejce do hydrantu.
A wtedy nadleciały dwa srebrne samolociki i skosiły z
karabinów maszynowych kilka osób i psa, który męczył
się trochę dłużej.
ŚLEDZIE
Wysyłano Mamę po nie do Żyda, który pozwalał
kupować je pod kreskę. Znał dobrze Mamę i inne klientki.
Podczas okupacji nagle znikł i nie pojawił się więcej.
KARPIE
Owijano je zwykle w gazetę, która przyklejała im się
do skrzeli a potem wpuszczano do wanny, żeby trochę
odżyły przed zarżnięciem.
GĘŚ
Ojciec mój, który pochodził z Radomia, lubił bardzo
czerninę, podroby i móżdżek cielęcy, po których dzieci
wymiotowały. Kiedy odwracał wzrok wybawieniem dla
nas była czarna suczka, seter szkocki, która siedziała pod
stołem i czekała na kąski. Ryzyko było jednak wielkie,
ponieważ rozgniewać Ojca można było tylko raz. A i pies
mógł zostać za to skopany...Mama musiała te gęsi zabijać.
Kiedyś ucięła jednej głowę a ta zaczęła biegać po kuchni
bez głowy.
WĘGORZE
Ojciec dostał je od krewnych z Kołobrzegu. Nocą
wypełzły z wiadra i zaczęły wić się po podłodze, co tak
przeraziło poczciwą suczkę, że zaczęła z nimi walczyć.
TRASZKI
Ojciec postanowił nas edukować i prowadzał na
działki i łąkę przy ulicy Czerniakowskiej. Przy okazji
tej edukacji złowiliśmy w siatkę kilka traszek i zanieśliśmy
je do domowego akwarium. Nieszczęsne wyszły jednak
zimą z niego zbyt daleko i znaleźliśmy je zasuszone pod
kaloryferem w kuchni.
PTAKI
Wlatywały bardzo często do gabinetu Ojca, w którym
rosły okazały fikus i ogromne rododendrony. Były to
przeważnie gołębie i synogarlice. Czasem wymagały
zresztą pomocy medycznej, której udzielała im Mama,
a nawet jakiejś operacji. Przylatywały tam później latami.
Ojciec nauczył nas robić karmiki dla ptaków.
Kiedyś jednak zdenerwował się i zrąbał tasakiem
drzewka, które zasłaniały mu papiery na biurku.
BIAŁE MYSZKI
Byłem jeszcze mały, kiedy Mama kupiła mi zabawkę
imitującą pudełko od zapałek. Było na nim napisane:
"Zamiast zabawkami baw się myszkami." I rzeczywiście
jak się je otworzyło z jednej strony- wyskakiwała szara
myszka, a kiedy z drugiej - biała. Tak mi się te myszki
podobały, że Mama kupiła dla mnie dwie prawdziwe w sklepie
zoologicznym. Obie były białe. Bawiłem się nimi, a czasem
podrzucałem je i jedną znalazłem po kilku dniach martwą
z otwartym brzuszkiem. Bardzo po niej płakałem. Ale
nie było to zabójstwo umyślne, raczej bezmyślne. Jak napisał
niegdyś Mark Twain "Nie pomyślałem o tym brzmi czasem
okrutnie."
W podstawówce miałem kolegę o nazwisku Dadej,
który przypiekał białe myszki na maszynce elektrycznej.
Sprawiało mu to tak wielką przyjemność, że się przy tym
ślinił i dziwił się, że kogoś (przeważnie dziewczynki)
gorszy to okrucieństwo.
WALEREK
Tak Mama nazwała mojego pierwszego kota tygryska.
Przeżył dwa upadki z wysokiego czwartego piętra, co było
tym bardzie szokujące, że za każdym razem wpadał jeszcze pod
kratę i trudno go było stamtąd wyciągnąć. Kiedy poszedłem
do szpitala, ciotka, która w tym czasie opiekowała się
mieszkaniem, wyrzuciła go z domu i więcej już go nie widziałem.
Oczywiście kłamała mówiąc, że "Pan Kot wyszedł sobie na kotki
i nie wrócił." Było to prawdopodobne, bo w okolicy było
mnóstwo dzikich kotów, które po nocach miauczały jak dzieci
i potwornie się kąsały. Ale później bohaterka Powstania
Warszawskiego przyznała, że nie lubi kotów, ponieważ są
wredne, a jeden z nich chciał jej podczas snu przegryźć grdykę.
CZYBI/DIANA
To ta czarna suczka, wyjątkowo dobrotliwe stworzenie.
Podarowała mi ją ciocia Ela z Radomia, siostra Ojca. Tak
mi się podobała, kiedy ją jako dziecko zobaczyłem...Czybi
przeżyła 16 lat zanim dostała paraliżu i zmarła na nowotwór
sutków. Spała ze mną w jednym łóżku. Jej całkowity brak
jakiejkolwiek agresji był niezwykle ujmujący, chociaż była
przecież psem myśliwskim.
Bardzo też podtrzymywała na duchu Mamę po awanturach
Ojca. Ojciec wpadał na suczkę często po drodze z gabinetu do
kuchni, ponieważ w korytarzu było ciemno i wtedy lżył ją i
kopał. Brat bił ją smyczą i Dziadek, Ojciec Ojca, człowiek
również poczciwy wyznał w związku z tym, że ma tylko jedno
kryterium oceny ludzkiego charakteru. "Ty jesteś dobry
chłopak - powiedział - bo nigdy psa, ani słabszego, nie uderzysz."
Powtarzał też często, że "Pies jest najlepszym przyjacielem
człowieka." Ten Dziadek pochodził z Ukrainy i miał stamtąd
sporo wspomnień i chociaż był Polakiem śpiewał ukraińskie
dumki, akompaniując sobie na gitarze. Nie wszystkie
wspomnienia jego młodości były radosne. Jako dziecko
pracował ze swoim Ojcem ponad siły w hutach żelaza, a w
Odessie widział jak tłum ukamienował prostytutkę. Potem
uciekł do Polski.
W Radomiu suczka nazywała się Diana, ale z powodów
dla mnie niejasnych nazwano ją później Czybi...
Tych opowieści jest znacznie więcej, ale nie ma już Tej,
która je opowiadała o wiele ciekawiej i żywiej niż potrafię
to zrobić ja...
Masz naprawde fascynujące opowieści rodzinne Nezumi.
OdpowiedzUsuńMoje zycie bylo bardzo spokojne.
Nawet jednej historii rodzinnej nie mam takiej jak opowiedziane przez Ciebie.
Z ciekawością przeczytałam,
OdpowiedzUsuńjeszcze morały bym powstawiała.
Bajki La Fontaine'a mi się przypomniały.
Trochę okrutnego ojca miałeś.
Wiele przygód miałam ze zwierzątkami,
OdpowiedzUsuńna wsi się wychowałam, czasem je sobie przypominam
W mieście też ich nie brakowało.
Ale na żadne już sił nie mam,
na psa czy kota,
to wielki obowiązek jest.
Wolę roślinki.
Alma
OdpowiedzUsuńMam kocura w domu :)
Strasznie przymilnego i kochanego.
To znajda z lasu.
Ponieważ ta znajda zjada wszelkie rośliny, gdy tylko jakąś przyniosę do domu, to hoduję je w butelkach i słoikach :-)