Tabula rasa


        Kaspar F. wpatrywał się w kartkę, na której wcześniej

zapisał jakieś rachunki albo równanie matematyczne. 

Co pewien czas wstawał i przechadzał się po pokoju, a 

potem siadał na krześle i powracał do swych dociekań, 

które nie posuwały się naprzód. Na kartce papieru

widział jakieś hieroglify, których sensu nie potrafił pojąć.

Czuł się osaczony przez ściany, jakby pokój był jego 

grobowcem, a ponieważ nic nie jadł, ani nie wypił nawet 

kropli wody, miotał się jak wyczerpany ptak próbujący 

otworzyć pojemnik z resztkami jedzenia uderzając 

w niego bezsilnie dziobem.  Istnieją pułapki, z których nie 

sposób się wydostać, a im bardziej się człowiek miota, tym 

bardziej w nie zapada.      

     Nadeszła noc.  Nie wytrzymał i wyszedł z domu. 

Zdążył tylko narzucić na siebie płaszcz i trząsł się z zimna. 

Szedł nie patrząc dokąd idzie.  I tak nagle znalazł się na

grząskim pustkowiu, na którym straszyły bezlistne drzewa.   

Z poza mgieł wychynął księżyc w pełni i  na jednym z nich

ujrzał  rozpartego w jego poświacie kruka.  Zatrzymał się na 

chwilę, jakby chciał przyjrzeć się jego twarzy.

     Świeże powietrze otrzeźwiło go i poczuł, że wydostał się 

na wolność.  Jednak złowieszcze równanie wciąż domagało 

się rozwiązania, a jeśli to był jakiś rachunek, to niezajęcie 

się nim mogło mieć opłakane skutki.  

     Trzeba by z tym pójść do kogoś, poradzić się, ale

nie miał do kogo.  Znał różnych ludzi, ale żadnemu z nich nie

powierzyłby podobnej tajemnicy.  Do zwierzeń trzeba

mieć kogoś przy jaźni, a ci od których oczekiwał przyjaźni 

nagle znikli.  Ale, czy byli to naprawdę przyjaciele, skoro 

musiał co chwilę gryźć się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, 

co ich urazi, wyda im się niestosowne, albo o czym nie chcieliby 

słyszeć?  Ludzi łączy ze sobą praktycyzm i nie potrafią pojąć 

użyteczności tego, co nieużyteczne.

     Tu, na tym pustkowiu nikogo nie spotka, może tylko 

podobnego do siebie szaleńca błądzącego we mgle.  A może 

by zacząć modlić się do Boga?   Ale Bóg już dawno opuścił to 

miejsce, a może nawet nigdy go tu nie było.  

      Zaczął biec, jednak zimne powietrze wdzierało mu się

w płuca i nie mógł złapać tchu.  W mroku tych myśli przestał 

już nawet widzieć księżycową poświatę , kiedy zza jakiegoś

drzewa wyszła wiedźma bez twarzy. Unosiła się w powietrzu 

jakby nie miała nóg. Obok niej na ziemi leżały jakieś toboły, 

które najwidoczniej dźwigała.  Podał jej przemoczoną kartkę 

i spytał, co jest na niej napisane. "Umrzesz!" - zaskrzeczała

starucha.  

      Przyglądała się jeszcze przez chwilę napisowi i dodała 

"Z poczuciem winy, że żyłeś." Chciał jej coś odpowiedzieć,

ale przypomniał sobie, że należy być uprzejmym wobec 

przypadkowych osób, jakie spotykamy, a szczególnie wtedy, 

kiedy wyświadczyły nam one jakąś nieoczekiwaną uprzejmość 

i chętnie wyściskałby ją, choć przesiąknięta była zapachem 

błota, gdyby nie to, że nagle znikła.  Przestwór pełen był 

tylko ptasiego krakania.

      Chłód przenikał go do szpiku kości i powoli zaczynał go

rozpalać.  Nie było wielkiego mrozu, jednak ubrany był za 

lekko.  Ogarnęła go senność i postanowił zawrócić, żeby

zdążyć do domu przed świtem, którego natarczywa 

jasność budziła w nim lęk.  Przez chwilę czuł się 

usatysfakcjonowany odpowiedzią mary, ale potem 

opadły go wątpliwości.  To, co mu odczytała, było 

niewątpliwie prawdą, pochwalił ją nawet w myślach za to, 

że nie powiedziała "I będziesz przeklinał to, że żyłeś!"  

Poczucie winy było czymś, z czym czuł się oswojony.   

Brakowało w nim tylko oskarżenia, że zabił własną matkę. 

Właściwie zawsze go o coś obwiniano, wbijano mu to do 

głowy, domagając się posłuszeństwa,  choć przeważnie były 

to rzeczy, z powodu których uważał się za człowieka.  Ale 

życie przynajmniej nie było dla niego jakimś fatum.  Jednak 

czy ta prawda miała cokolwiek wspólnego z napisem na 

kartce?  

     Trzeba tu, myślał, brać pod uwagę różne złożone 

okoliczności, a i tak z pewnością nie weźmie się pod uwagę

wszystkiego. W takim mroku niczego przecież nie widać.  

Musiałaby mieć wzrok jakiegoś zwierzęcia nocy - kuny, albo 

puszczyka, o ile one rzeczywiście lepiej widzą.  Poza tym, do 

tego potrzeba bardziej abstrakcyjnego myślenia.  Jest wątpliwe, 

aby staruszka poradziła sobie z takim tekstem bez przygotowania 

matematycznego, albo bez choćby pobieżnej znajomości 

hieroglifów, skoro on sam był bezradny. Od biedy może babina 

nadaje się na wyrocznię, ale tu trzeba innego rodzaju wiedzy.  

W oparach mgły do tego się nie dojdzie.

      I nagle przyszło mu do głowy, że kruk znał odpowiedź. 

Gdyby mógł lepiej widzieć jego twarz, może by się jej domyślił,

jednak był od niego w pewnym oddaleniu. Ale jak odnaleźć 

miejsce, w którym go spotkał?  Na pustkowiu jest wiele

podobnych.  To wydawało mu się trudniejsze niż samo 

równanie.  Dlatego wróci do domu, prześpi się trochę i jeśli 

uda mu się odzyskać normalną temperaturę ciała, spróbuje 

jeszcze raz.  Oczywiście mógł z tym pójść do Zakładu Egiptologii, 

znał tam doktora Serapisa, albo spytać kogoś w 

Instytucie Matematyki, ale to by oznaczało całkowitą 

demaskację, o ile ktoś w ogóle chciałby z nim rozmawiać. 

A może powiedzieć o tym Jekatierynie - jej wuj prowadził 

księgi rachunkowe...Najlepszy byłby jednak kontakt z 

jakimś ornitologiem, znającym dobrze obyczaje kruków.  

A gdyby jeszcze zechciał pójść z nim na spacer i obejrzeć

te wszystkie miejsca fachowym okiem, wtedy być może

udałoby się po kilku takich próbach wspólnie odnaleźć

ptaka, o ile byłby to wciąż ten sam kruk, jak odnajduje

się czasem jakiegoś białego kruka. 

    Wtedy jednak, dla ratowania tajemnicy, należałoby 

pozbyć się samego ornitologa, ale to przecież byłoby 

morderstwo, uzasadnione wprawdzie dobrem sprawy,

ale jednak!   Czy byłby w stanie popełnić zbrodnię?  

Innym łatwo się to udaje w mniej sprzyjających 

okolicznościach  i czasem nawet tego nie zauważają. 

Politycy i lekarze odprawiają z tego świata miliony ludzi, 

ale trzeba mieć do tego smykałkę, a potem odpowiednio 

zatrzeć ślady.  Nigdy jeszcze nikogo nie zabił - coś mu

w tym przeszkadzało, stawiało wewnętrzny opór, nawet 

w gniewie nie miał pragnienia niszczenia kogokolwiek...

A może czuł się zbyt słaby.  Kto wie, może na tej kartce 

ktoś napisał sekretną szminką: "Kocham cię!"  Kaspar F. 

uwielbiał taką autoironię. 

      Póki mógł, zatrzymywał się w każdym miejscu, które

wydawało mu się podobne, albo kiedy usłyszał krakanie,

ale siły coraz bardziej go opuszczały.   Czasem starzy 

ludzie powiadają, że bies najlepiej prowadzi i nie zbłądzi. 

Może jest w tym trochę prawdy, bo nie wiadomo, jak to się

stało, ale Kaspar trafił w końcu do domu, położył się na

łóżku i zasnął jak kamień, dopóki z tego snu nie wyrwał go

własny kaszel.  Resztkami sił dowlókł się do biurka i

chciał ponowić próbę odczytania napisu, jednak zgubił

gdzieś kartkę. Szukał jej rozpaczliwie w kieszeniach

płaszcza, ale dawno wywiał mu ją watr.  Mimo to nadal, 

rozpalony jak hutniczy piec, przy nim siedział, dławiony 

kaszlem i próbował sobie przypomnieć zaginioną treść.  

Wydawało mu się, że jest tego bliski, że stanie to się za 

chwilę, ale chwila ta nagle gdzieś uciekała, aż usłyszał

zza  okna, które otworzył wiatr, ochrypły głos kruka. 

Ale głos ten nie znaczył nic.

      Znaleziono go martwego pod biurkiem.  Do jego

mieszkania weszło dwóch ludzi w czarnych garniturach.

Po wstępnym rozpoznaniu udało im się ustalić, że musiał 

spędzić na dworze co najmniej  kilkadziesiąt godzin, 

podczas których być może nie zauważył różnicy między 

nocą a dniem.  W jego organizmie nie wykryto później 

śladów alkoholu ani innych podobnych substancji 

wpływających na funkcjonowanie świadomości. Dziwne 

wydawało się im jedynie to, że ściskał coś w prawej dłoni, 

a przecież niczego przy nim nie odnaleziono. Po wykluczeniu 

zabójstwa i samobójstwa wypisano akt zgonu. 

      - Rześkie powietrze - zauważył po wyjściu pierwszy.   

      - Powietrze jest rześkie. - przytaknął drugi.  

      - Zima. -


    

 



 

Komentarze

Popularne posty