O muzyce zgoła niemuzycznie

    Wyjątkowo przykry, trudny do wyobrażenia dzień

trwał zbyt długo, a minął zbyt szybko.  W taki dzień 

żyć się raczej nie chce, a zabić się człowiek nie ma sił.  

Pogoda też nie była, jak wiadomo, najlepsza. Raczej

późno jesienna niż letnia.  Zwykle lubię taką pogodę,

ale zbyt szybko robi się już ciemno, a nieoczekiwany

chłód wydaje się nieco dotkliwy. 

    Przed wyjściem pocieszały mnie drobne, poranne

przyjemności.  Słuchałem sonat "Dla znawców i 

amatorów" hamburskiego Bacha (nazywanego też 

berlińskim) - kolekcji trzeciej i szóstej.  Grał je Miklos 

Spanyi na tangent piano (kopii instrumentu niejakiego 

Pastore z 1799 r).  

      Większość swych nagrań dla znanej szwedzkiej 

wytwórni BIS Spanyi zrealizował na klawikordzie, ale 

część z późniejszego okresu twórczości

C.P.E. Bacha na tym właśnie instrumencie. Tangent 

piano, po polsku fortepian styczny, to rzadki instrument, 

którego brzmienie przypomina zarówno klawesyn, jak

i fortepian.  Spanyi wykorzystywał go także z 

powodzeniem do nagrań koncertów klawesynowych 

tego Bacha. Jakoś ten wybór uzasadnia, choć wykonuje 

się je zwykle na różnych instrumentach klawiszowych, 

poczynając od klawesynu, a kończąc na fortepianach. 

Wyznam, że nie rozważałem tego. :-) 

      Obie płyty (vol.33 i 36 serii nagrań utworów 

klawiszowych wielkiego kompozytora) są udanymi

kreacjami artystycznymi tej pięknej muzyki.  A jednak

czymś się różnią, mimo, że instrument jest ten sam. 

Różnica ta jest nieco przypadkowa i irytująca.  

     Reżyser dźwięku nagrał bowiem vol. 33

zbyt cicho, tak jakby chodziło o z natury szemrzący

klawikord, ulubiony instrument C.P. E. Bacha.  A vol.36

jest nagrany bardziej ekspansywnie, zgodnie z naturą

tego właśnie instrumentu (tangent piano).  Mimo, że

lubię delikatne brzmienia, nawet mnie to trochę razi,

bo nagraniu brakuje przez to nieco ekspresji. Vol. 36

jest też bardziej pamiętny przez to, że do sonat 

dołączono w nim, między innymi, sławną i wyjątkową 

piękną Fantazję fis-moll i niemniej popularne wariacje 

na temat "Les Folies d' Espagne."  Chociaż znam

oba te utwory w równie udanych wykonaniach na innych 

instrumentach klawiszowych, cieszą niezmiennie 

nie tylko moje uszy, ale i duszę. Fantazje to najbardziej

oryginalne utwory tego Bacha, o czym już tu 

wspominałem.  

     Vol. 33 tworzą trzy minorowe sonaty, trzy durowe 

ronda i Canzonetta z wariacjami.  Z sonat najbardziej 

podziwiana była trzecia f-moll, ale ja znajduję chyba 

większe upodobanie w sonacie d-moll. Przemawiają 

do mnie nie tylko jej skrajne części, ale także 

melancholijne, poetyckie Cantabile e mesto.  Rzadko

słyszy się taką muzykę. 

     Jak ktoś słusznie zauważył Haydn, Mozart i Beethoven

tworzyli bardziej złożone struktury harmoniczne, ale

berliński (czy hamburski) Bach nie tylko w większym

stopniu eksperymentował, ale tworzył też w 

niejednym swym utworze wyjątkową aurę uczuciową.  

    Gdyby mi odebrano możliwość słuchania takiej

muzyki byłbym nie tylko niepocieszony, ale popadłbym

w apatię i utracił chęć życia.  W cieszeniu się nią nie 

przeszkadza mi nawet samotność, jaka jest moim 

udziałem w ostatnich latach.

     Zhuangzi odniósłby się do tego, co tu wyznałem 

z dezaprobatą, uważając, że wystarczającą muzyką 

jest śpiew ptaków i szum drzew, a miłość do jakichś 

dźwięków wyraża upodobanie do zmysłowości, 

które nadmiernie wiąże nas z potocznym życiem.  

Ale muzyka chińska tamtego okresu musiała być raczej 

monotonna i uboga w brzmienia, choć wyrażała

już zapewne wiele.  

     Upodobania muzyczne podlegają tak wielkiej 

determinacji, że wielu ludzi słucha tylko jakiegoś 

jednego gatunku muzyki, albo muzyki z jakiegoś

jednego okresu.  Spotykam takich, którzy gadają

wciąż o Santanie, Zeppelinach, Floydach, czy Stonesach.

Ja zaś miałem to szczęście, że udało mi się poznać 

nie tylko tzw. klasykę, poczynając od muzyki dawnej, 

a kończąc na muzyce współczesnej (może z wyjątkiem 

XIX-wiecznej opery), reggae, bluesa, jazz i muzykę 

improwizowaną, rock i nową falę, poetyckie ballady

i przeróżne ambienty (prawie wszystko oprócz metalu 

i hip-hopa, country, disco polo, muzyki dla 

amerykańskich nastolatek i różnych nurtów popu), 

ale także klasyczną i etniczną muzykę różnych kultur: 

indyjską, japońską, perską, sefardyjską, arabską, 

etiopską, latynoską, itd. 

      Oczywiście ten muzyczny ocean, czy raczej kosmos, 

jest tak rozległy i głęboki, że życia nie starcza do 

poznania tego, co jest oryginalne, autentyczne i ważne.  

Zwłaszcza, że nie jest moim celem jakieś szczególne 

znawstwo, a bardziej chodzi o otwartość i przyjemność 

w przenoszeniu się w różne rejony wyobraźni, świata i 

życia.  Łatwo więc mogę spotkać ludzi, którzy znają 

jakiś rodzaj muzyki o wiele lepiej niż ja i rozumieją go 

pełniej. Czasami są oni dla mnie nauczycielami, albo 

przewodnikami po ich muzycznym piekle (jak np. free

jazz), albo niebie (jak Ars Subtilior) i sporo zawdzięczam 

rozmowom z nimi.

    A jednak cieszę się, kiedy (co ostatnio zdarza się coraz 

rzadziej) zainteresuję kogoś jakimś rodzajem muzyki - 

kojącej, transowej, metafizycznej, mistycznej albo

po prostu pięknej.  Czasem ktoś pukał do moich drzwi

i pytał czego słucham, wyrażając swój podziw dla

muzyki słowem "zajebiste" (była to przeważnie jakaś

transowa muzyka z Afryki, albo z Indii, ale także np.

japońskie Gagaku, czy klasyczna muzyka lutniowa).  

Mój znajomy z radiowej dwójki mówi czasem z pewnym 

entuzjazmem o audycji, w której prezentowałbym roots 

reggae, a pewien równie wytrawny meloman i członek 

towarzystwa muzycznego proponował mi wygłoszenie 

wykładu na temat indyjskich rag.  

     Ale zdarzają się też rzeczy zabawne. Przechodziłem 

kiedyś nocą obok jakiejś budki z piwem i innym 

alkoholem i dwóch meneli na mój widok zaczęło śpiewać,

imitując przy tym brzmienie bębnów, "Faja bongo, bongo 

faja."  Doskonale im to szło. Nie miałem żadnych 

atrybutów osoby interesującej się muzyką reggae, a 

utworu tego przed laty czasem sobie słuchałem, kiedy 

koczowali na trawniku pod moim oknem. Jest on na tyle 

egzotyczny i radosny, że nie mogli go w inny sposób 

poznać.  Patrzyli na mnie wielce z siebie zadowoleni. 

     Obce mi jest niemal poczucie, że pewne osłuchanie

w muzyce, czy wiedza na jej temat, są czymś 

szczególnym. Podobnie w prywatnych rozmowach 

zwykle nie wspominam o filozofii i ktoś może nawet

nie wiedzieć, że mam z tymi rzeczami coś wspólnego.  

    Jeden z moich przyjaciół, meloman i koneser muzyki

i muzycznych nagrań, uważa się za arystokratę ducha,

ponieważ zna nagrania o wiele piękniejsze od tych,

których ludzie najczęściej słuchają. Są to przede

wszystkim nagrania archiwalne, dokonywane przez

muzycznych gigantów. Kiedy się z nim rozmawia,

potrafi powiedzieć, że Mendelssohn to druga liga,

a jakiś niezwykle ceniony przez wszystkich wykonawca

muzyki klasycznej, dajmy na to skrzypek, to już nawet 

nie druga liga i wymienia zaraz ze czterech skrzypków, 

którzy jedynie zasługują na miano szlachetnych i 

wielkich.  Jego subtelny gust i wiedza nierzadko

imponują mi, ale zauważam też, że wielu rzeczy nie

zna i że jego nawyk słuchania jedynie rzeczy w jego 

poczuciu doskonałych pozbawia go nieco rzeczywistej 

znajomości reguł interpretacji muzycznej a nawet

czasem charakteru samych muzycznych dzieł. Wycenia

swe muzyczne zbiory na więcej niż milion dolarów,

ale jego gust wydaje się być nieoceniony.  Trzeba

przyznać, że nie przywiązuje on nadmiernej wagi 

do audiofilskich nagrań i wyposażenia w najdroższy

sprzęt do odtwarzania muzyki (sama wkładka do

gramofonu może kosztować więcej niż wynosi moja 

roczna pensja) i cieszy się samą muzyką odtwarzaną w

dobrej jakości.  

       Ja śpiewam czasem do jakiegoś rytmu i tańczę, 

przygrywając sobie, ale zwykle kontempluję 

muzykę w skupieniu i mą uwagę przyciąga jej

nieskończona melancholia.  Muzyka koi mój smutek

i pozwala widzieć i czuć więcej, niż mógłbym widzieć

i czuć bez niej.  Kiedy z powodu depresji  trafiłem

do szpitala, przechodziłem często obok gabinetu 

muzykoterapii, w którym proponowano później pracę   

mojej przyszłej partnerce życiowej - była muzykiem i 

muzykologiem, czy jak się teraz mówi muzykolożką ;-) 

A dla mnie była samą Muzyką.  

     Filozofią i estetyką muzyki interesuję się mało. 

Wystarcza mi to, czego o jej działaniu uczył niegdyś 

mądry Pitagoras.  Bardziej interesuje mnie historia 

muzyki i interpretacji muzycznej, choć na przykład

rekonstrukcje muzyki starożytnego Egiptu i Grecji nie 

wykraczają poza sferę fantazji.  A podobnie jest z 

muzyką średniowieczną. Kiedyś mocno "nawiedziłem 

się" na jakąś płytę z muzyką egipską, w której użyto 

pewnej liczby instrumentów orientalnych, ale nastrój 

popsuł mi żeński wokal.  W pięknym chórze dominował 

akcent z Broadwayu...i mimo woli przypomniała mi się 

filmowa Kleopatra.

 


 

  

 

     

Komentarze

  1. ja Nezumi z Pink Floyd słucham tylko the Wall
    Mnie tez zaimponował mądry Pitagoras.
    Gram wiec na moich quartz crystal bowls, czyli miskach z kryształu kwarcu.
    Podczas grania na miskach dostrajam wszystkie moje pola energetyczne czyli czakry.
    To mnie imponuje.
    Innej muzyki juz nie słucham.

    OdpowiedzUsuń
  2. Alma
    W muzykę należy się wsłuchać, żeby ją usłyszeć. Potrzeba na to czasu. I sił - codziennie otaczają mnie i umęczają dźwięki dużego miasta. Budząc się w soboty głowa mi ciąży od listy rzeczy do zrobienia, więc żeby w ogóle zechcieć wstać, włączam Radio Rock. Późnym wieczorem zdarza mi się słuchać z you tube szumu wiatru lub deszczu. Bywa, że zasypiam przy tym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo Wam dziękuję za te szczere i czasem wzruszające dla mnie (z powodów, o których tylko ja wiem) wypowiedzi o waszym odbiorze muzyki🥀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam nadzieje, ze dzisiaj masz znacznie lepszy dzien.
      u mnie jak zwykle slonecznie, 32C o 11 rano
      utwór the Wall wprawia mnie natychmiast w niezwykly stan uwielbienia.
      Zapewne w jakis specjalny sposob rezonuje z moja aurą.
      Niezaleznie kto ten utwor wykonuje.
      kilka lat temu bylem z barze na Key West, Florida
      Młody zespol grał na zywo akurat the Wall.
      Fantastyczne przeżycie.
      Najlepiej jednak lubie słuchac the Wall w wykonaniu Guns & Roses.
      Koncert na BluRay, niesamowita jakość, moze nawet lepsza niz w sali na żywo.
      Grajac na fortepianie opuszczany jest z sufitu główny leader zespołu.
      Efekt naprawde wspanialy.
      Serce porywa, gdy muzycznie za chwile wchodzi z muzyka reszta zespołu.
      Cała moja aura drży w radosci wibracji tej muzyki.
      Nie wiem, dlaczego akurat the Wall ma na mnie taki wpływ.
      Co do Pitagorasa czy Apollo - obaj leczyli ludzi wibracja muzyki, aplikujac rozne czestokliwosci wibracji.
      Kazdy organ w czlowieku, nawet kości ma swoja własną zdrową czestokliwość.
      Gdy aplikujemy właśnie tę zdrową czestokliwość wibracji, zmuszamy w ten sposob chory organ do drgania ze zdrową czestokliwością, po kilku zabiegach ciało zaczyna wibrować ze zdrową czestokliwością, człowiek zostaje uzdrowiony.
      Pitagoras zapewne nauczył sie tego uzdrawiania od Greckich " Bogów"

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty