Nowy stoicyzm i stare dylematy



        Unikam tu jak mogę pisania o filozofii, 

a nawet filozofowania. To miejsce jest 

dla mnie raczej ustroniem, w którym 

odpoczywam od poważnej refleksji.  

Dlatego również o stoikach, których myśli 

studiowałem niemal przez całe życie, prawie 

nie wspominam.   To, co za chwilę powiem

również dalekie jest od całkowitej powagi 

i jasności, ale mam wrażenie, częściowo

przynajmniej niepozbawione sensu.

      Jest teraz na stoicyzm moda, ponieważ to 

filozofia, która w założeniu jest terapią

duszy, a pragmatyczni Amerykanie chcą 

czasem zastąpić filozofię psychoterapią, co

nie zawsze przynosi dobry skutek.  

Zorientowano się też, że można na tym 

zarobić. Ale to już inna sprawa i mało mnie

raczej interesuje.

     Taki  zamerykanizowany stoicyzm
 
bywa karykaturą stoickiej mądrości. 

Dlatego chciałbym tu przypomnieć, 

że można pisać o stoicyzmie, szczególnie o 

późnym, rzymskim, zupełnie inaczej. 

Jak robił to na przykład największy polski

filozof XX wieku Henryk Elzenberg w swej

niewielkiej książeczce "Marek Aureliusz. Z

historii i psychologii etyki." Liczy ona już 

prawie sto lat (1922 r)  i była bardzo 

wczesnym jego utworem. Jej wartość polega 

na tym, że napisał ją filozof, a nie historyk 

filozofii i że pozwala ona dość głęboko 

wczuć się w to, co historyka myśli filozoficznej

zwykle interesuje mniej, ponieważ jest 

refleksją, a nie faktografią. 
 
      Nawet, gdybym chciał teraz przytoczyć z
 
niej kilka uroczych fragmentów, to i tak w
 
stercie książek w mym małym pokoju jej nie
 
odnajdę.  Takie streszczenie w kilku słowach
 
nie miałoby zresztą sensu.  Ale każdy może jej
 
poszukać w miejscu, gdzie jest łatwiej dostępna, w jakiejś bibliotece.  
 
     W trzy lata później napisał Elzenberg krótką 
 
rozprawę "Etyka wyrzeczenia. Czym jest i jak bywa 
 
uzasadniana."   Tekst ten pokazuje, w jaki 
 
sposób autor "Kłopotu z istnieniem" potrafił
 
zużytkować swe zainteresowanie stoicyzmem 
 
(i nie tylko) dla pogłębienia refleksji aksjologicznej.    

     Historyk filozofii postępuje zwykle inaczej. 

Opisuje po prostu to, do czego doprowadza go 
 
nagromadzona od wieków i współcześnie wiedza

na temat jakiejś filozofii.  Znamienna jest tu różnica. 

Autor niedawno wydanej polskiej książki o 
 
"Rozmyślaniach" Marka Aureliusza powtarza za 
 
innymi, że sam tekst właściwie nie był oryginalny

i był dla Marka jedynie  (czy aż) ćwiczeniem duchowym 
 
(i w jakimś stopniu może nawet retorycznym).  Elzenberg

zauważa natomiast głęboką postawę kontemplacyjną

rzymskiego cesarza i traktuje jego myśli jako wyraz

tej postawy.  
 
      Nie przesądzam z góry, co jest lepsze, 

ale mam wrażenie po lekturze książki współczesnego

historyka filozofii, że nie potrafiłby on wytłumaczyć

faktu, dlaczego utwór pisany przygodnie przez 

człowieka zajętego właściwie czymś innym, przetrwał

całe wieki i jest jednym z najpopularniejszych dzieł

filozoficznych w dziejach.   Ta redukcja psychologii

(jako rzeczy rzekomo nie opartej na faktach) sprawia, 

że dowiadujemy się czegoś o tekście, ale nie o jego

autorze jako człowieku poszukującym odpowiedzi 

na podstawowe filozoficzne pytania.   W gruncie rzeczy

umacnia to sceptycyzm wobec istnienia jakiejś 

poważniejszej zawartości w tych poszukiwaniach. 

      W podobnym duchu pastwią się czasem historycy filozofii

nad wielkim taoistą Zhuangzi, wykazując, że istnieją różne
 
warstwy przypisywanej mu księgi, których przeważnie
 
sam nie napisał.   Jest to oczywiście wiedza naukowa,
 
której wartości nie zamierzam podważać. Ale w ten sposób
 
można dojść w końcu do konstatacji, że nie było nigdy
 
żadnego  Zhuangzi.  
 
      Coś zupełnie odmiennego proponuje jednak sławny chiński 
 
historyk filozofii Feng Youlan, który wyraził przekonanie, że 
 
chociaż tego, co przekazuje tradycja na temat istnienia Zhunagzi 
 
i Laozi nie można traktować zbyt dosłownie, to jednak można sensownie 
 
zakładać, że tacy ludzie, a nie tylko jakiś bliżej nieokreślony nurt,  
 
istnieli i wyczuwa się jakoś istnienie ich potężnej osobowości.      
 
Dlatego właśnie uważani są za mędrców.  Historycy filozofii są 
 
czasem jak biurokraci, którym łatwo przeoczyć istnienie osoby, 
 
a nawet idei...Orfizm, nie filozofia wprawdzie, ale jednak jakaś myśl, 
 
też podobno nie istniał, choć istnieją tabliczki z tekstami 
 
składanymi do grobu.  ;-)  
 
       Z kolei ci, którzy widzą w stoicyzmie rodzaj
 
psychoterapii,  szukają jedynie jej praktycznego zastosowania

i to w duchu zainteresowań potencjalnego klienta.  Tu nie

istnieje również żadna głębsza refleksja dotycząca wartości,

ponieważ jej źródłem jest kontemplacja, a nie maksymy i

formułki, którymi można dość dowolnie manipulować. 
 
       Myślę, że te trzy spojrzenia na stoicyzm, taoizm, czy 
 
jakąkolwiek inną doniosłą moralnie tradycję duchową, są w jakiś 
 
sposób uprawnione.  Można ją widzieć w perspektywie historycznej, 
 
aksjologicznej i psychoterapeutycznej.  Trzeba być jednak 
 
świadomym ograniczeń każdego z tych punktów widzenia
 
i zdawać sobie sprawę z ich odrębności  i wartości, jeśli nie
 
chce się ich zamienić w karykaturę.    
 
      Jeśli więc np. w księdze Zhuangzi pojawiają się poglądy,
 
które trudno ze sobą pogodzić, to dobrze jest mieć jakąś
 
"miarę" i wiedzieć, które z nich prawdopodobnie zostały 
 
sformułowane wcześniej, a które później i  są z nimi niezgodne
 
i jak zmieniała się być może treść niektórych pojęć. 

Oczywiście wiedza taka ewoluuje i nie jest ostateczna. Pojawiają

się też przeróżne wątpliwości.  Jest ona cenna, ale nie wystarcza

do tego, aby mieć jakiś rodzaj "wizji", czy przyjąć właściwą

interpretację tego, co nazywamy myślą Zhuangzi. Trudno jednak

nie zakładać, że coś takiego jak myśl, czy intuicja w filozofii tej istnieje ;-)

Mistrz chciał coś przekazać istotnego na temat  w a r t o ś c i   życia 

i tego, jak powinniśmy żyć i dlatego jego myśli żyją, a nie są jedynie
 
przedmiotem muzealniczej inwentaryzacji.   Istnieje oczywiście 
 
niebezpieczeństwo  arbitralności takiej  filozoficznej interpretacji, 
 
która koncentruje się na tym, co uniwersalne, a nie na tym jedynie,
 
co należy do jakiegoś okresu czasu i kultury. 
 
       Z kolei w "podejściu" terapeutycznym właściwie jakaś całościowa 
 
interpretacja nie ma znaczenia, albo nie wychodzi poza ogólniki.  

Można posłużyć się myślą jak aforyzmem, albo formułką i praktycznie
 
ją zużytkować.   Można ułożyć kalendarz z myślami 

stoików na każdy dzień roku i skomentować je, albo napisać 
 
"Tao Kubusia Puchatka."  Nie jest to całkiem bez sensu, jeśli osiąga
 
się przez to jakiś cel poza robieniem wody z mózgu czytelnikom.  
 
"Tao Kubusia Puchatka" to akurat dość mądra książka. 

       Powiedzmy na przykład, że "Skromnie przyjmować, spokojnie
 
tracić" to myśl Marka Aureliusza na pierwszego lub drugiego 
 
listopada każdego roku. ;-)   Piszemy, że dzień ten skłania do zadumy 
 
nad ludzkim losem, bo każdy stracił kogoś bliskiego.  Pogoda w naszym 
 
klimacie bywa wtedy melancholijna, więc trzeba skromnie przyjąć ten dzień. 

Co oczywiście potrafi ten, kto słucha właściwego mentora, czy

coacha rozwoju duchowego, znającego stoicyzm.  Jest to wygodne, bo 
 
następnego dnia możemy już zająć się inną myślą.  ;-)

       Pamiętam, jak na pewnych moich zajęciach poświęconych Zhuangzi 

studenci przynieśli komiks o myśli Zhuangzi, bo był łatwiej dostępny
 
niż tłumaczenie oryginalnego tekstu.  Nie mogli zrozumieć,  dlaczego 

mówię, że to jednak nie całkiem to samo.  Przypomniała mi się wtedy 
 
cierpka uwaga jakiegoś muzykologa po wykonaniu utworu  Św. Hildegardy
 
z Bingen.   "Owszem ciekawe...i równie autentyczne, jak widok mniszek

uprawiających jogging w adidasach."  
 
      Ale ja też nie byłem dla nich zbyt wiarygodny, bo nie przebrałem 

się w strój chińskiego mędrca z epoki i nie odczytywałem fragmentów 
 
tekstów  w języku oryginału z tradycyjnego nośnika...
 
      

     





 
 
      


 
 

    





 








     

Komentarze

  1. Oczywiście istnieje, z czego zacząłem sobie wyraźniej zdawać sprawę rozpoczynając studia. Wtedy zaczynano odkrywać wartość psychoterapeutyczną nie tylko stoicyzmu, czy Schopenhauera, ale także dzieł takich z pozoru abstrakcyjnych, "geometrycznych", myślicieli jak Spinoza. A stoicyzm zawsze był mi bliski.
    ...Ja przez fazę fascynacji logiką i naukowym obrazem świata właściwie nigdy w pełni nie przeszedłem, choć moimi nauczycielami byli wybitny matematyk i równie wybitny filozof logiki. Zawsze miałem skłonność do pewnego mistycyzmu i poetyckiego widzenia świata. Jednak bez kultury logicznej trudno sobie wyobrazić sensowne zainteresowanie filozofią, a bez znajomości pewnych faktów z rozwoju nauki, także światem, w którym żyjemy.
    Zawsze starałem się rozmawiać ze studentami o tekstach źródłowych, bo tylko tak można zrozumieć nie tylko filozofię, ale także mistyczne uniesienia i pewne aspekty ludzkiej egzystencji. Jedynie osobowości takie, jak Danek, potrafią wypowiadać się w sposób autorytatywny np. o Księdze Hioba nie zaglądając tam nawet i twierdzić, że czegoś w niej nie ma, albo że jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słowa wypowiadane przez wielkich myślicieli można i należy kontemplować tak, jak wszystko, co wymaga wniknięcia w pewien, nie zawsze od razu czytelny, sens. Może to robić każdy, kto chce pogłębić swoje spojrzenie na świat i życie. A większość wybitnych myślicieli w dziejach nigdy nie miała związku z jakimikolwiek szkołami, które
    narzucałyby im jakiś światopogląd. Byli to ludzie o bardzo silnej motywacji poznawczej, szanujący wartość prawdy i argumentacji, i zdolni do stawiania pytań, na które czasem trudno odpowiedzieć, a nierzadko też po prostu mądrzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. To prawda, że filozofia może zmniejszać skłonność do malkontenctwa...
    Dobrze jest zmieniać czasem swój punkt widzenia😃

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że nikt nie uzna tego, co tutaj napisałem, za wyraz jakiegoś braku skromności autora...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty