Księgi i paradygmaty

     
      Ten wiersz, który napisała niegdyś poetka
Anyte jakoś przypadkiem wpadł mi dzisiaj w
ręce, czy w oko.  Książka, w której drzemał,
leżała na podłodze i potknąłem się o nią w
mroku wieczoru. 
   
        Przytuliła się jeszcze do ojca i rzekła ostatnie słowa
        Erato, a cała jej twarz była mokra od łez.

      
        Ojcze, już nie jestem twoja, już zakrywa
        Oczy umarłej ciemna śmierć.
        
       Kubiak pisze, że jeszcze za jej życia w Arkadii, skąd
pochodziła, wystawiono poetce posąg, a potomni nazwali
ją "kobiecym Homerem." "To zestawienie z Homerem
mogłoby dotyczyć tylko pewnych części "Odysei"
opisowych i sielskich. Po Erinnie, która do poezji greckiej
wprowadziła tematykę "domową" - zabawy dzieci, krzątanie
się przy wrzecionach - Anyte nasyciła tę poezję odczuciem
krajobrazów leśnych i polnych; stworzyła też gatunek
drobny, ale gorliwie potem uprawiany: "epitafia dla
zwierząt." 
      
      Wiem już, że nie zasnę tej nocy...

      Nie cieniem nawet, cieniem we śnie jest człowiek
- napisał inny grecki poeta w książce, która spadła mi
za łóżko ;-)  
     
     W dzieciństwie widziałem hellenistyczny portret
umarłej dziewczyny, patrzącej z zaświatów
ogromnymi, ciemno-miodowymi oczami, w których
czaiła się nicość.
     Namalowany był na drewnie i pochodził może
z Egiptu. Była piękna, ale ja czułem tylko, że na mnie
patrzy i w tym spojrzeniu była tęsknota za życiem,
które zostało jej wydarte. Byłem zaciekawiony, a
dopiero znacznie później, już w młodości, na
wspomnienie o tym ogarnęła mnie nieoczekiwana czułość. 
     Kiedy rodzice zabierali mnie na jakieś wystawy,
nie mieli zwykle świadomości, czym to dla dziecka jest.
Do dzisiaj śni mi się ciemnozielona aztecka maska,
na widok której ogrania mnie przerażenie. 
Wpatrywałem się w nią, dopóki mama nie zaczęła
mnie ciągnąć w inne miejsce.  
     Nie przestałem nigdy patrzeć na świat oczami
dziecka, które widzi to, czego dorośli albo
nie zauważają, albo chcieliby ukryć...Ale, żyjąc już
na tym świecie dość długo, zrozumiałem, czym
się różni to spojrzenie dziecka od spojrzenia
tego, kto uwolnił się od zbędnego bagażu
wiedzy i pragnień, i jest  j a k  dziecko.
     Ładnie o tym napisał pewien chiński historyk
filozofii.  Dziecko nie zawsze wie, że czegoś nie
można, nie rozumie, że konieczna jest rezygnacja.
Kiedy na dworze jest ulewa, chce wyjść się bawić,
ale często nie chce też za bardzo zmoknąć. Jeśli
nie chcesz zmoknąć, to nie wychodź podczas
ulewnego deszczu, albo weź ze sobą parasol. 
Przynajmniej tyle mógłbyś wiedzieć, choćbyś
zapomniał o wszystkim innym.  Ale człowiek
mądry zapomina tylko o tym, o czym chce
zapomnieć, a nie o tym, co jest nieuniknione. 
     Kiedyś odbyłem śmieszną rozmowę z
pewnym doktorantem filozofii, który przechwalał
się tym, ile czyta książek i jak wiele w związku
z tym wie, choć w jego lekturach panował
chaos.  A tak w ogóle to żyje praktycznym
życiem, bo założył rodzinę, ale starcza mu czasu n
a pochłanianie Gilgamesza, a to na 
studiowanie Heideggera, na rzucenie okiem na
rymy Angelusa Silesiusa, głębie Mistrza Eckharta,
eseje Umberto Eccco, poezje mistrzów zen, 
prozę Cortazara, a w przerwie między uczeniem
córki jazdy na rowerze, a zarobkowym
tłumaczeniem, poczytuje dzienniki Kafki, co
odróżnia go od ludzi niekulturalnych.  
    Zgodziłem się z nim, wyrażając uznanie dla
jego zainteresowań i podzielności uwagi.
Ale wyznałem przy okazji, że nie chcę już
gromadzić wiedzy i staram się zapomnieć przynajmniej o części tego, czego się 
nauczyłem. Był tym zdumiony,
a nawet nieco zgorszony.
   - Naprawdę słucha pan tylko muzyki? - spytał.
   - Większość moich nauczycieli ze studiów
już nie żyje.  Jedni byli mądrzy, inni mniej mądrzy, dla jednych przekazywanie wiedzy było
pasją, innym nie chciało się tego robić.  Ze
smutkiem wspominam jednych i drugich, i wiem,
że niedługo i mnie też tutaj nie będzie. Jakie
to może mieć znaczenie, czy przeczytam o jedną
książkę więcej, czy mniej? Oczywiście i ja muszę
się uczyć. Niedawno przygotowywałem wykład
z historii doktryn religijnych w Europie.  Wymagało to ode mnie sporej  pracy. Jednak im dłużej ten wykład prowadzę, tym mniejsze znaczenie mają dla mnie
pewne szczegóły i staram się o nich zapomnieć
(co nie zawsze jest łatwe) i przekazać to, co wydaje mi się najważniejsze...
     A wie pan, co Tołstoj napisał o profesorach
filozofii? ... Że przygotowując wykład "przepisują
wszystko do jednego zeszytu."  Przełęcki śmiał
się serdecznie, kiedy o tym wspomniałem, bo przecież rzeczywiście tak jest. 
Podobno Sartre czytał sto książek tygodniowo,
a przecież mimo to pozostał głupcem. Może
powinien był czytać mniej, ale z większą uwagą?
Epiktet, choć sam objaśniał znaczenie stoickich 
tekstów, mawiał, że lepiej nie przeczytać
żadnej książki niż dać się przez nie ogłupić.
Podczas studiów zadawano nam do czytania
kilka tysięcy stron tekstów tygodniowo.  Wcale nie
dziwię się, że moim kolegom nie chciało się ich
czytać i przed egzaminem pytali mnie:
"- A powiedz Nezumi, o czym właściwie nawijał
ten Kant?  Co to jest ta pier...lona transcendentalna
jedność apercepcji?  Ty to naprawdę wiesz?" 
Robiłem im krótkie streszczenie i dostawali piątki...
podczas gdy ja wychodziłem czasem z trójką, bo
nie potrafiłem schlebiać próżności wykładowcy. - 
      - A wie pan, że Kołakowski zakradł się  do
archiwum i usunął ze swej pracy doktorskiej jakąś
stronę, bo był tam cytat ze Stalina albo z Lenina? -
     - Nie wiem, skąd pan to wie...Ale mnie to niezbyt
interesuje i nie za bardzo w to wierzę. - 
     - Chciał, żeby o tym zapomniano...Szkoda, że
pan już tylko słucha muzyki. -
     - No...może nie tylko. Ale Schubert o wiele
bardziej mnie wzrusza niż Cieszkowski,
czy Mochnacki, których inny Kołakowski - Andrzej,
wbijał mi z entuzjazmem do głowy, podkreślając
przy tym, że "filozofia polska to jedynie karykatura
filozofii zachodniej." -
     - A Witkacy pana nie bierze? -
     - Owszem, czasem bierze... -
     - To szkoda, że się pan przestał rozwijać. -
     - Przestałem gromadzić bezużyteczną wiedzę.
Ale mogłem sobie na to pozwolić tylko dlatego, że
czegoś się nauczyłem. Czymś innym jest nie mieć
wiedzy, a czymś innym świadomie rezygnować z jej
nadmiaru. -
     - Teraz pan medytuje. -
     - Myśli pan, że dopiero teraz zacząłem myśleć?
Jeden z moich nauczycieli zwykł mawiać komentując
jakiegoś znanego filozofa: " To nie są myśli. To nie
są nawet myślątka!"  Tego rodzaju słowotwórstwo
uważał najwyraźniej za swe własne myśli.
     A pamięta pan, ile razy Plotyn zrozumiał samego
siebie?  Jedni mówią, że tylko raz w życiu, inni,
że dwa, a jeszcze inni, że tylko pół razu. Jest też
taka możliwość, że w ogóle siebie nigdy nie rozumiał.
Dlatego Plotyn nie bez powodu uważany jest za
największego metafizyka starożytności. -
     - Wiem chyba, o kim pan mówi.  Plotyn
wstydził się, że jego dusza jest w ciele. - 
     - A myśli pan, że to się zmieniło?  Elzenberg
napisał znakomitą rozprawę o Marku Aureliuszu -
o jego psychologii i etyce rezygnacji...A teraz
jego kolega habilitował się pisząc, że Marek nie
miał nic istotnego do przekazania, nie był zbyt
oryginalny i napisał tekst, jakie się wtedy pisało,
chcąc pewne rzeczy przećwiczyć  i wykorzystując
banalne stoickie konstatacje.
      Za diabła nie można pojąć, jak to się stało,
że ludzie po tylu wiekach czytają "Rozmyślania"
i przeżywają je niekiedy głęboko...Większej sztuki
dokonał jednak pewien młody historyk religii,
który przedstawił prawie 500 stronicowy wywód
(format strony A4 drobnym drukiem) na temat
orfizmu, wykazując, że coś takiego nigdy nie
istniało, a rzekomy orfizm to jedynie naiwna
fantazja XIX wiecznych humanistów. Tu, choć
pogląd ten nie jest wcale oryginalny, przynajmniej
destrukcja wymagała jakiejś analizy, choć można
byłoby ją w świetle przytoczonych i być może
także pominiętych faktów interpretować inaczej, i
doprowadziła do konkluzji poznawczo jałowych. -
      Szanuję księgi, jednak mój pokój jest
jest niewielki i dzieło o orfikach, a raczej o ich
nieistnieniu, leży pod łóżkiem, ale od strony,
którą przechodzę. Musiałem ją wepchnąć tam
nogą, żeby zostawić sobie jakąś ścieżkę do
biurka...
     A oto jak autor streszcza rezultaty swej pracy:
"Orfizm wymyślono w XIX wieku ujmując jego
doktrynę w "tezy orfickie"...W wyniku
wielowątkowych badań otrzymujemy obraz
zjawiska złożonego i heterogenicznego, często
trudnego do uchwycenia. Autor niniejszego
opracowania rezygnuje zatem z przedstawienia
spójnej doktryny orfickiej, gdyż tej w okresie
klasycznym nie było, w zamian otwiera "ścieżki
myślom, które dominujący paradygmat zdawał
się zamykać." 
     To wprawdzie też jakaś rezygnacja, ale
niekoniecznie wzbudzająca podziw...Tabliczki
orfickie przecież odnaleziono i nawet jeśli na
tej podstawie nie da się odtworzyć obrazu
pierwotnej doktryny (która mogła też nie
być jednolita i podlegać przemianom) ani określić
jej tą nazwą, nie znaczy to, że nie istniała, a
jedynie, że wiemy o niej niezbyt wiele, co
należałoby skonstatować raczej z pokorą niż
z dumą...Te ścieżki, które rzekomo otwiera 
autor wyglądają na razie na krecie korytarze.
Ale krety przynajmniej wiedzą, czego chcą.




 
     
    
           

   







 







      
     

    




Komentarze

  1. Nazumi, zepewne dochodzisz do miejsca w swoim zyciu gdy juz wiesz, ze nic nie wiesz pomimo zdobytej ogromnej wiedzy :)
    Widac to po opisie stanu wiedzy nt. orfickiej doktryny czy nawet metafizyka starozytnosci, wstydzacego sie, ze jego dusza inkarnowala sie w jego cialo.
    Ludzie jeszcze nie zdaja sobie sprawy, ze analityczny, fizyczny mózg jest zbyt ograniczony, aby prawidlowo opisywal otaczajacy nas swiat.
    Dopiero gdy ktos potrafi żyć poprzez swojego wlasnego ducha (dusze), dopiero wtedy skala swiadomosci rozciaga sie na caly Wszechswiat - inteligentne energie ze wszystkich galaktyk dadza swiadomej osobie wystarczajaca wiedze, aby mozna bylo formulawac naprawde wywolujace podziw doktryny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy częścią Natury i nie moglibyśmy istnieć, gdyby nie istniała 🙂

      Usuń
  2. Trudno się z tym nie zgodzić niestety 😉

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty