To jedno z moich ulubionych wykonań utworu, w którym głęboki smutek oddzielają chwile ekstatycznej radości.
Cudowny jest Fournier, "arystokrata wiolonczeli" i Rubinstein, i oczywiście "nasz" Szeryng. Grają w wolnym tempie i jest to nagranie jesienne nie tylko ze względu na wiek tych wyjątkowych artystów, ale przede wszystkim na nastrój, jaki odsłaniają. Wsłuchują się w melancholię i entuzjazm utworu napisanego przez kompozytora, którego młode życie przerwała okrutna choroba i śmierć. Była w nim i materialna nędza i niespełniona miłość z braku dostatecznych środków do życia. Po śmierci został muzycznym Bogiem. Jego pieśni i kameralistyka nie mają sobie równych, a przecież był dopiero na początku twórczej drogi. Nikt, poza może niektórymi muzykologami, nie słucha go beznamiętnie.
Ujmuje mnie zawsze Jego dziecięca ufność wobec ludzi, którzy często nie rozumieli jego utworów, a nawet mu sporo zaszkodzili. Ale ten rys biograficzny, tak pasujący do wizerunku cierpiącego geniusza, nie wpływa na mój odbiór Jego muzyki. Schubert miał niezwykłą umiejętność transcendowania własnych przeżyć i czasem wchodził nawet w sferę metafizyki. Zależało mu bardziej na stworzeniu muzycznego nastroju, niż doskonałej formy. Porównywano go do ślepego wędrowca i podziwiano "niebiańskie dłużyzny" jego utworów.
Biografizm ma swoje groteskowe strony. Autor biografii Schuberta wydanej przez PWM z troską pisał o tym, że Schubert był samotny i nie miał mu kto prać skarpetek. Może bardziej istotne jest to, że fortepian, na którym mógł normalnie grać, otrzymał dopiero na trzy tygodnie przed śmiercią. Podczas Schubertiad wykonywano jego pieśni, ale "Winterreise" przyjaciele przyjęli chłodno z powodu przejmującego smutku tego utworu. Chociaż Schubert wykorzystywał w pieśniach utwory Goethego i Heinego, doskonale współbrzmiał z autorem tekstu tych pieśni, który miał los podobny do jego własnego.
Nasz Bóg nie miał szczęścia do spotkań z wielkimi ludźmi. Chciał zobaczyć Beethovena, ale okazalo się, że Mistrz już nie żył. Wysłał swoje pieśni Goethemu, ale ten mu w ogóle nie odpowiedział. Być może przesyłka utknęła wśród jego urzędników. Ale piszą też, że Goethe miał dość konserwatywny gust - wielbił Haydna i być może zszokowały go pieśni pisane do jego słów.
Nie miałem trochę szczęścia do koncertów z muzyką Schuberta. Trzykrotnie słuchałem tylko na żywo Brendla, który mieszkał w Londynie i B. go bardzo lubiła. Podziwiam go i byłem też na jego pożegnalnym koncercie w warszawskiej filharmonii. Ale znam bardzo wiele nagrań, którymi przez lata żyłem. Raz tylko o Schubercie z kimś rozmawiałem. Marian Przełęcki uwielbiał Jego pieśni i "zgadało" się o nich przy okazji radiowej audycji o wykonaniach Hiolskiego. Profesor zwrócił uwagę na to, że sędziwy mocno Hiolski potrafił w tych pieśniach odnaleźć młodzieńcze przeżycia.
Zdjęcie nazumi13
Pierwszy raz usłyszałam ten utwór dzięki filmowi Kubricka, Barry Lyndon.
OdpowiedzUsuńPoza wszystkim innym ciekawe, kto go grał. 🙂
OdpowiedzUsuńZ soundtracku: Anthony Goldstone (piano), Moray Welsh (cello), Ralph Holmes (violin).
UsuńHolmes był uczniem Enescu, jednego z największych skrzypków w historii. 🙂
UsuńZnakomite są nagrania Trio Beaux Arts. Ale jest też sporo wykonań na instrumentach "z epoki", które są zwykle bardziej dynamiczne - głównie za sprawą pianoforte. W niektórych ekspresja jest ogromna...Idą jak burza. 🙂
OdpowiedzUsuńMówię oczywiście o całym trio. W czwartej części melancholijny motyw powraca...
OdpowiedzUsuńJak dla mnie trochę za smutne, ale nie zmienia to tego, że piękne. 🙂
OdpowiedzUsuńDlatego może warto słuchać całego tego tria...🙂
Usuń