Czy natura jest martwa

                  Jan van Huysum (1682-1749),

                  Mój ulubiony malarz martwej

                  natury 
 

       Greckie fizis, jak zauważa Hadot, pierwotnie nie oznaczało Natury, ogółu zjawisk lub ich zasady.  W "Zasłonie Izydy. Eseju o historii idei Natury" historyk filozofii analizuje enigmatyczne  słowa Heraklita - "Natura lubi się ukrywać." "Słowo "lubi" (filei) nie oznacza tu uczucia, lecz naturalną lub nawykową skłonność,  proces zachodzący z konieczności lub często". Jest ładna pogoda, jasny dzień, więc nie pójdę tropem tych analiz. Przypominają one nieco dzielenie włosa na czworo, chociaż rzucają światło na sens tych mrocznych i wieloznacznych, jak wszystko, co pozostało po nim, słów.

     Byłem bardzo mały, kiedy moja Babcia Eleonora przechadzając się ze mną po dworzu w letni dzień powiedziała: "Jaka ta natura jest piękna!" Dzieci potrafią być okropne. Roześmiałem się i wykrzyknąłem "Nie mówi się natura, tylko matura!". Zauważyłem później, że dorośli często zachowują się jak dzieci. Kiedy czegoś nie rozumieją, stają się aroganccy. Potrafią też sprawić innym przykrość przez to, co uważają za szczerość. Kiedyś na wczasach siedzieliśmy z Mamą przy stoliku na stołówce, a naprzeciwko nas dosiadła się jakaś Starsza Pani.  Spytałem: "Dlaczego ta pani ma pomiętą twarz?" Do dzisiaj pamiętam jak zrobiło jej się przykro, nie wiedziała, co powiedzieć i była zakłopotana. 

     Od dawna już interesuję się martwą naturą, ukazującą piękno chwili i melancholię przemijania. Kiedy miała się ukazać moja trzecia książka poprosiłem wydawcę, żeby na jej okładce umieścił martwą naturę Jana van Huysum, której detal miałem na widokówce z British Museum. "Musiałbym im za to zapłacić 200 funtów. Mój syn panu coś podobnego zrobi" - powiedział. I jego syn, który był grafikiem zrobił "coś podobnego". 😉

     Zastanawiam się, czy martwa natura nie jest jednak uchyleniem zasłony, która osłania Naturę, choć jej spojrzenie jest kontemplacją piękna, a nie dociekaniem wzajemnych powiązań zjawisk. 

   Estetyzm nie jest jakąś istotną właściwością mej natury, mam jednak naturalną skłonność do kontemplacji i dobrze czuję się na łonie Natury.  Kiedy mogę uciekam ze swej nory w jej niezmierzoną przestrzeń i wśród drzew i ptaków, albo w wieczornej pustce podnoszę się z brzydoty i chaosu myśli i uczuć. 

     Ponieważ znałem osoby chore, widziałem mieszkania bardziej zaniedbane od mojego.  Mój londyński przyjaciel David, matematyk, któremu Council przydzielił spore mieszkanie, cierpiał na schizofrenię. Był tak "oderwany od życia", że prawie nic nie jadł i żywił się przeważnie herbacianą lurą z kubka wypełnionego w połowie fusami. Ten szlachetny i pełen dobroci człowiek, zatopiony w mistycyzmie, nie używał poza tym prawie wody, a w jakiś sobie tylko znany sposób pozostawał czysty. Wanna i umywalka w jego łazience pokryte były grubą warstwą kurzu. Czasami przychodził "do nas" wykąpać się, albo ułożyć biznes-plan, kiedy wydawało mu się, że jest japońskim biznesmenem, a później znikał. Jego rodzice zaniepokoili się, kiedy zauważyli, że "produkuje karteczki" z niezrozumiałymi dla nich zapisami. Później musiał przerwać studia, czy może nawet je ukończył - nigdy go o to nie wypytywałem. Prawie wszystko, co otrzymywał jako wsparcie, oddawał jakiejś kobiecie z hinduistycznej sekty, której książkę mi podarował.  Nieco go potem finansowo  ratowaliśmy, choć wcale tego nie oczekiwał. Kulał trochę. Kiedyś policjant złamał mu nogę, bo powiedział mu, że jest Bogiem. 

      Stara Poetka, miała w pokoju kamienie, które zbieraliśmy też razem, zamiast dywanu na podłodze, a na gołych ścianach poprzyklejane zdjęcia Sartre'a, Bouleza i Klimta, wycięte z jakichś francuskich gazet.  Podczas spacerów potrafiła odkrywać w zagłębieniach muru tysiące twarzy i pytała, czy je też widzę, albo słyszeć głosy pomordowanych podczas wojny ofiar. Kiedy pierwszy raz zjawiła się na moim dyżurze w Instytucie powiedziała: "Jestem w jakiejś dziwnej pustce". A potem opowiedziała, że czekając na mnie przez pół dnia w czytelni przeczytała cały "Daodejing" (Tao-Te-Ching). Przemykaliśmy potem często nocami przez okolice Łazienek, spotykając kuny i jeże. Kiedyś po długim okresie niewidzenia, kiedy wpadliśmy na siebie na ulicy, rzuciła mi się na szyję ze łzami w oczach, wyściskała serdecznie i wyznała "Znam wielu ludzi, ale tylko pan jest Człowiekiem".  Często to potem powtarzała, a ja, znając Jej samotność, nie czułem się tym zawstydzony. Z Laozi największe wrażenie zrobił na niej fragment "To, co miękkie, zmierza ku życiu, to, co twarde, kroczy ku śmierci". I taka była, pełna dobroci i ufna.              Czasem tylko wydawało Jej się, że ktoś o niej mówi, to ją niepokoiło i stawała się podejrzliwa. "Czy słyszał pan, co powiedziała?" - pytała. Słyszałem zwykle coś zupełnie innego. Była jak mała dziewczynka,  która zapomniała o metryce urodzenia. Nigdy nie widziałem w innym człowieku tyle radości życia i...najstraszliwszej melancholii. 

      Pewien uniwersytecki profesor nazwał mnie "kapłanem taoizmu", a inny, również publicznie - "Obcym z wyboru" (po ukazaniu się czyjejś książki o tym tytule,  poświęconej wielkim samotnikom) i tym samym znalazłem się w gronie tak szacownych postaci, jak Thoreau, Whitman i kilku innych. Ktoś mi tłumaczył, że nie był to wcale jakiś sarkazm, a po prostu wydawałem się tym ludziom Inny, podobnie jak moje filozoficzne zainteresowania. Ja sam lubię nazywać się Znikomkiem (tym z wiersza Leśmiana).  

    Jeden z moich studentów powiedział kiedyś z przyganą "Ma Pan najciekawsze seminarium, ale nie wychowuje pan ludzi".  I rzeczywiście, nigdy nie chciałem nikogo wychowywać, ani wywierać na kimś wrażenia, czy wpływu. Kiedy ktoś mówił bez sensu, czasem pozwalałem mu się wygadać, na ile było to oczywiście możliwe w tej sytuacji. Jedyny realny wpływ nie wyraża się w słowach i w gestach, i pozostaje ukryty. Zawsze potrafiłem słuchać ludzi. Dlatego niektórzy studenci do mnie lgnęli i czasami nawet po latach kontaktują się ze mną.  Przekazywanie wiedzy nie może stać się rutyną, pouczaniem, ani jednostronnym dialogiem. Ktoś może niekoniecznie złośliwy skomentował niedawno moją pracę nauczyciela, której nigdy nie widział, słowami "Siedziałeś jak manekin i wciskałeś studentom bezużyteczną wiedzę, bla, bla!  Wziąłbyś sie do jakiejś roboty!".  Co mógłbym na to odpowiedzieć,  gdyby osobę taką interesowała moja odpowiedź...Zdarza mi się spotykać byłych studentów, którzy okazują mi szacunek i wdzięczność za to, co dla nich robiłem, nie wypominając mi rzekomej bezużyteczności, a raczej podkreślając wyjątkowość kontaktu ze mną.        Niedawno mój były student, którego spotkałem w antykwariacie, podarował mi swą książkę o pewnym znanym malarzu i powiedział (mieszkał przez jakiś czas z żoną w tym samym korytarzu), że słucham "najpiękniejszej muzyki świata". Bywało, że wracając z nią do domu myślał po drodze "Czego dzisiaj Pan Profesor słucha".  Inny student, który spotkał mnie po latach którejś zimy dość zabiedzonego na przystanku, powiedział, że podczas swoich studiów nie słyszał "tak wielkiego wykładu" jak mój.  Zdolności i wybitna inteligencja pozwoliły mu zrobić karierę, ale pozostał empatyczny  i skromny.  Wzruszyła mnie też osoba, która już po skończonych zajęciach podarowała mi plecak, butelkę wina, ciasteczka i kubek termiczny na kawę.  "Widziałam, że zawsze nosi pan książki w ręku i nic nie pije podczas zajęć. Czekałam zawsze na pana zajęcia. Proszę przyjąć ode mnie ten skromny prezent". Pewna japonistka, wyznała, że w tygodniu, który bywał dla niej smutny, miała tylko dwie przyjemności, które nadawały sens jej życiu, mój wykład i ćwiczenia jogi. Ceniłem jej poczucie humoru.  Powiedziała kiedyś, że matka kupiła jej telewizor, żeby "żyła z kulturą".      Nie o wszystkich przejawach tej wdzięczności mogę tu napisać, ponieważ zdarzało mi się spotykać wśród studentów osoby, dla których, już kiedy dobiegła końca nasza relacja akademicka, stałem się kimś znaczącym w ich życiu. 

    W najlepszym dla mnie okresie, po roku wykładu na jednym z wydziałów, przyszło na mój nieobowiązkowy wykład tylu studentów, że niektórzy musieli siedzieć na podłodze, a połowa nie zmieściła się w sali. Zaraz potem wezwał mnie Dziekan i powiedział, że ponieważ doszły go słuchy, że w Instytucie mam wrogów, kieruje mnie na urlop zdrowotny (jeden taki przysługuje w ciagu calej pracy) i ten mój wykład, po kilku spotkaniach, poprowadził ktoś inny. Niestety, mimo mej przyrodzonej skromności, zawsze byłem podejrzewany o nonkonformizm, o to, że  skrycie przeciw czemuś się buntuje, albo czegoś nie akceptuję. Wynikało to z faktu, że nigdy nie chciałem być niczyim człowiekiem, a mą "posługę dydaktyczną" (jak ktoś kiedyś zażartował) wykonywałem bezinteresownie. Znałem ludzi rozumnych i dobrych, byli moimi nauczycielami, i to sprawiało, że zachowywałem pewien dystans wobec niektórych późniejszych uniwersyteckich zwyczajów. Taki człowiek jest zwykle kłopotliwy, w jakimś sensie nieprzystosowany i nawet jeśli tego nie okazuje, nie wiadomo nigdy, co myśli. 

     Całkiem świadomie odbiegłem od głównego wątku moich luźnych impresji, przedstawiając nieco  zmitologizowany obraz części mojej akademickiej działalności, do której należały też rzeczy uciążliwe i nudne, jak konieczność przesiadywania na zebraniach, pisania sprawozdań i recenzji,  sprostania ciągle zmieniającym się  wymogom parametryzacji, albo pomagania studentom w pisaniu ich "samodzielnych" prac naukowych. Dlatego zawsze miałem też, niezależnie od życia osobistego, swój własny świat i życie należące do Natury, muzyki, książek i skromnie pojmowanej twórczości. I takie życie wydawało mi się całkiem naturalne. Życie, bez wytyczonej drogi i troski o jutro, poświęcone w jakiejś części błąkaniu się po bezdrożach, było mi najbliższe, choć daleki w nim byłem od doskonałości i beztroski osoby, która czuje się "bezdomna w świecie całym".  Stara Poetka była jej o wiele bliższa. Kiedy nagle, którejś wiosny po zmierzchu znikła we mgle ulicy Parkowej, przypomniały mi się słowa Zhuangzi "Mędrzec wędruje i nie pozostawia śladów". 

  Istnieje z pozoru drobna, lecz znanienna różnica między cieszeniem się życiem, a jego używaniem. Jak ktoś pięknie napisał: Radość życia, to radość kontemplacji, albo radość działania - pierwsza jest jak wiosenny deszcz, a druga jak słońce w zimowy dzień. Zmartwienie prowadzi często do jakiejś bierności, a nawet martwoty, albo do odkładania życia na później, lub uciekania.  Trzeba je jednak odróżnić od wynikającej z kontemplacji melancholii, podobnie jak odróżnia się zastój od spokoju. 

     Natura nie jest martwa, jest żywa. Jest w niej też cierpienie, rozkład i śmierć. A nawet, jak zauważa Hadot, "można powiedzieć zarówno, że "życie to tworzenie", jak i że życie to śmierć". Jeden z moich najzdolniejszych studentów krytykował stoicki optymizm Marka Aureliusza: "Afirmacja życia z gniciem w tle. To zakrawa na sarkazm!" Ale to Marek napisał: "Jedynie kochać, co nam się przydarza"...


     


     

    

     

Komentarze

  1. Życie niestety składa się w dużej części z rzeczy uciążliwych i nudnych, dobrze, że nie to przytłoczyło Twoich wspomnień. A masz co wspominać. Kontemplacje to też jest duża część tego co robi mój mózg, ale że mocno się różnimy jako ludzie, to z moich kontemplacji nie wynika w zasadzie melancholia. Jestem cały czas optymistą. Natura kołem się toczy, ale nie wraca w to samo miejsce, bo to w zasadzie nie jest koło, tylko spirala i dlatego pomimo, że się w kółko kręci, to stale pnie się w górę. Ludzie próbują jak mogą zakłócić ten naturalny cykl, ale tylko szkodzą sobie, natura myślę, da sobie radę. A jedno życie ludzkie to w tym wszystkim jest tylko takie jedno kółko, na starość się wraca do początku, tylko że na nieco innym poziomie. Ten powrót jest smutny, ale że nieunikniony, to moim zdaniem nie ma co się smucić, tylko cieszyć się tym co się jeszcze ma. Choć czasem może to być niewiele.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się w melancholii, chociaż nie mam już nikogo z najbliższych. Smutne są takie rozstania "na zawsze". Podobnie jak utrata zdrowia. Poza tym chyba niewiele mi brakuje...I raczej nie definiuję swego życia poprzez brak. A starzenie się jest czymś tak naturalnym, że nawet o nim nie wspominam.

      Usuń
    2. Strata najbliższych „na zawsze" jest źródłem nie tylko smutku, ale często i bólu. Trudno to pominąć, ale pogodzić się z tym trzeba, bo nie ma na to żadnej rady, a życie kręci się dalej.

      Usuń
    3. Kręci się coraz szybciej i raczej nie ma sensu go gonić.

      Usuń
    4. Ale tak wiele rzeczy jest jeszcze do poznania...Choć może nie wszystkich chcielibyśmy doświadczyć.

      Usuń
    5. Nawt jak byśmy chcieli, to nie jesteśmy wszystkich wstanie. Mnie trochę jest żal tego co już wiem, że nie dam rady, ale cóż...

      Usuń
  2. Ależ pyszna długa opowieść, a ja nawet nie mam czasu się nad nią pochylić...
    Nezumi byłabym ciekawa, jak widzisz takie z nagła modne określenia: pochylić się, ogarnąć itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prwnie zalezy od kontekstu. Raczej mi się specjalnie nie podobają takie ich użycia jak "Pochylić sę z troską nad prostym człowiekiem", "Nie ogarniam tematu", "Ogarnij się!", itp. To dość stereotypowe określenia.

      Usuń
    2. pewnie zależy

      Przepraszam za błąd. Byłem u lekarza, kiedy wpisywałem komentarz.

      Usuń
    3. Też nie lubię.
      Wszyscy się nad wszystkim pochylają i ogarniają 😉

      Usuń
  3. Rusałka
    Dla tych, którzy nie mogą już doczekać się lata i drżenia serca:
    https://youtu.be/fJWmbLS2_ec?si=Rk8UZ0_m7xZC6wvw
    Ja już nowe bikini zakupiłam 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie kupiłem mojej Mamie nowe bikini
      Pojutrze wyjeżdżamy na najbardziej na południe wysuniętą wyspę Key West w archipelagu Florida Keys.
      Pełnia lata :)

      Usuń
    2. Rusałka
      Pięknych naturalnych widoków!😉😄🌞🌞🌞

      Usuń
    3. Rusałka
      Beware of pirates!🥴
      https://youtu.be/E317TqaML44?si=dK8aI7lCXAi9VEcB

      Usuń
  4. Jak On to zrobił, że wyszło jak piękna fotografia... Śliczny🥀
    Muszę zobaczyć jego obrazy, bo podobne miałam na kartkach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Interesujący wykład to jest to!
    Zawsze będę pamiętać świetne wykłady z literatury prof. Wolnego. Mogłabym go słuchać i słuchać...
    Chętnie bym ciebie posłuchała, bo z filozofii miałam takiego muła, i to ciągle pod wpływem, a mnie tak ciekawiła filozofia. Na szczęście z psychologii Zygmuś był cudny, a psychologię też lubiłam...

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedyś sobie zapisałam takie słowa Thoreau:
    "Nasze bogactwo jest proporcjonalne do liczby rzeczy, z których potrafimy zrezygnować"
    Podobno sam nie potrafił zrezygnować z Homera w greckim oryginale.

    OdpowiedzUsuń
  7. Co to znaczy - policjant złamał mu nogę- niechby nazwał się jakkolwiek - to gliniarz nie ma prawa go tykać. Okropność!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo smutne. Niestety władza sprzyja nadużyciom. Nie wiedział, albo nie rozumiał, że ma do czynienia z kimś chorym...

      Usuń
  8. Natura nie jest martwa, tylko żywa, pełna życia, natura to świat stworzony przez ewolucję, naturalne procesy, to życie, które możemy kontemplować.
    To piękne chwile, które możemy zapisać w pamięci lub uchwycić na zdjęciu. Ale natura na nich jest żywa i jest w ruchu, to my złapaliśmy ten migocący żywy moment by trwał, gdy natura "uchylila nam swą zasłonę" by zachwycić nas toczącym się, nie zawsze widocznym dla nas, pięknem życia.
    W ogóle pojęcie "martwa natura" nie jest precyzyjne. Jak wiadomo nie dotyczy ono tylko przedmiotów martwych, sztucznych, ale też żywych. Pierwotnie termin ten miał oznaczać ułożoną sztuczną kompozycję zastygłą bez ruchu. Mogły to też być małe zwierzątka, czasem człowiek w tle. Elementy tzw martwej natury są sztucznie ustawionymi modelami i trwają bez ruchu. Ot taki styl malarski.
    Prawdziwa natura jest żywa i trwa, od momentu gdy pojawiło się życie na Ziemi, w nieustannym pędzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie jest.🌹

      ...Ale sam styl malarski jest w swych najlepszych przejawach efektywny...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty