Martwa natura
Madame Hortensja nie lubiła kwiatów. To tak rzadkie wśród kobiet, że wicehrabia N. pokusił się o kąśliwą uwagę:
"Pewna dama, kiedy ofiaruje się jej kwiaty krzyczy, że ofiarodawca powinien je sobie wsadzić tam, gdzie światło nie dochodzi. Nie zmienia to liczby jej adoratorów, która jest zawsze równa jedności. Cóż można na to poradzić - świat jest pełen mizoginów!". Wicehrabia dyskretnie przemilczał, że to on przesyła Madame Hortensji kwiaty. I nawet rewolucja tego nie zmieniła. Jej przyjaciółka Sophie szła na szafot z czerwoną różą w dłoni, ale Madame Hortensja nie trzymała w dłoni nic. Zamiast potulnie dać się ściąć, wierzgała nie przypominając prowadzonej na rzeź owieczki. N. skwitował jej śmierć komentarzem: "Niechęć do kwiatów może być tak wielka, że w chwili egzekucji pozbawia kobietę wdzięku. Sophie wiedziała jak wyzionąć ducha tak, aby z oczu tego lub owego popłynęły łzy. Kiedy nadepnęła bucikiem na stopę kata, przeprosiła go. Ten zaś po oddzieleniu od ciała jej pięknej główki położył czerwoną różę na jej spowitym białą szatą korpusie. Z pewnością nie wzruszyło to kobiet z ludu, które w bakchicznym szale odarłyby ją żywcem ze skóry, ale poruszyło serca co bardziej wrażliwych na uroki niewieście mężczyzn". N. z pewnością napisałby o tym jeszcze w swym dzienniku, ale wkrótce i jego spotkał podobny los. Nie zdążył się biedak zastrzelić zanim po niego przyszli... Estetyzm arystokratów godzien jest najwyższego podziwu. Sophie zamiast uciekać, grała na klawesynie swój ulubiony utwór mistrza Rameau - "La poule". W chwilę potem panowie oficerowie wrzucili jej instrument do stawu. Zawleczona pod trybunał, pod wpływem delikatnych tortur przyznała się do kazirodztwa i spiskowania z Anglikami, albo z Hiszpanami (było jej wszystko jedno z kim). Sędzia był zadowolony. Nie lubił, kiedy ktoś cierpi zbyt długo, szczególnie jeśli była to kobieta. Tę słabość przypłacił niedługo potem życiem - w ostatniej chwili skorzystał jeszcze z dobrodziejstwa gilotyny.
Nie powinienem może tyle pisać o Sophie, skoro główną bohaterką mej opowieści jest jej mężna przyjaciółka, ale w jej postaci szczególnie ujęło mnie jej zamiłowanie do niderlandzkiej martwej natury - kwiaty, motyle a nawet muszki, zawsze budziły we mnie melancholię. Siedzę teraz w mej malutkiej celi i czekam na wykonanie wyroku z nadzieją, że litościwy Bóg pozwoli mi zabrać ze sobą na szafot doniczkę z bratkami.
Osobiście wolałbym po śmierci zamienić się w jakiś skromny, ale piękny kwiat, jako martwa natura, niż w jakiegoś obiecanego bladego ducha. Wiem, że na świecie istnieje zło i dobro, ale myślę, że pomiędzy tymi dwiema wzniesieniami, w dolinie rośnie taki piękny kwiat jak powyżej, a z tego kwiatu podrywa się w powietrze kochający życie motyl.
OdpowiedzUsuńTak właśnie jest...
OdpowiedzUsuń...Drapieżność opowieści o życiu i o ludzkich charakterach ma swoje źródło w szaleństwie ludzi, które czasem przypomina zbiorowy obłęd.
OdpowiedzUsuńOpowieść muszę dopiero przemyśleć, gdy będę miał więcej czasu. Napiszę wszystko co wymyślę. 😀
OdpowiedzUsuńKażdy w pewnym sensie czeka na wykonanie wyroku, który już zapadł przy urodzeniu. Zapoznając się z historią trafiamy co chwilę albo na niewyobrażalne rzezie, albo chociaż na czyjąś śmierć z absurdalnych powodów. Wszystko to powoduje, że zaczynamy się zastanawiać nad celem tego wszystkiego i celem naszego istnienia w tym wszystkim. Innymi słowy dopada nas kryzys egzystencjalny. Budzi się niepokój w naszej psychice, ale i tak brniemy w dalej w życie, bo akurat z tym nie możemy nic zrobić.
OdpowiedzUsuń