Nieszczęśni dni nie liczą


       Życzę wszystkim, którzy tu zaglądają 

częściej lub tylko na chwilę, szczęścia w

nowym roku.  

       Życie składa się z chwil i samo jest 

tylko chwilą.  Dlatego wolę nie liczyć 

miesięcy i lat, a już raczej dni.  To uwalnia 

od niepotrzebnej troski.  Jeśli ktoś martwi

się, że nagle upłynęło dziesięć lat od

jakiegoś pomyślnego zdarzenia, które 

wydarzyło się jakby przed chwilą, to

lepiej niech pomyśli, że to tylko niewiele 

więcej niż 3650 dni.  A wiadomo, jak 

szybko upływa dzień, kiedy na nic się nie 

czeka. Wszystko jest, jak zauważył niegdyś 

Marek Aureliusz, "jednodniowe" i zostanie w 

końcu zapomniane. Lata a nawet miesiące 

w sztuczny sposób rozgraniczają coś, co

jest stałą przemianą - przepływem życia 

ku unicestwieniu, które jest podobnie

nieuniknione.  Dni też, ale w stopniu

znacznie mniejszym.  

       Stara Poetka, z którą włóczyliśmy się 

po nocach w okolicach Łazienek mówiła o

sobie "Jestem wiosna!  Nie liczę lat i nie mam 

metryki.  Jestem małą baletnicą, dziewczynką 

która chce przetańczyć życie." Przychodziła 

do mnie na dyżur do Instytutu i mówiła jak 

bardzo w święta wszelkie czuje się samotna.  

Czekając na mnie czytała w bibliotece Laozi.  

       - Panie profesorze, czuję taką dziwną 

pustkę... - wyznała mi kiedyś.

      I część świąt spędzaliśmy zwykle razem, 

choć w takie dni trudno się czasem na 

mieście napić herbaty.  Laozi był jej,

podobnie jak i mnie bardzo bliski.  Oboje 

żyliśmy w tao - w harmonii z naturą i

właściwie poza światem społecznym. 

Ona była oderwana znacznie bardziej 

i chociaż w przeciwieństwie do mnie

miala własne mieszkanie, żyła na granicy

ubóstwa a któregoś dnia znikła po prostu 

we mgle i więcej już jej nie zobaczyłem. 

Ale minęły lata...Czasem bardzo długo 

nie widzieliśmy się, żeby paść sobie w 

objęcia przy przypadkowym spotkaniu 

na ulicy. To była prawdziwa przyjaźń, 

bez jakiejkolwiek korzyści. Częstowałem 

ją czasem zupą cebulową, którą lubiła, 

w miejscu, gdzie się spotykaliśmy i herbatą 

z dzbanka, a ona powierzała mi przeróżne 

swoje tajemnice, a nawet coś, co uważała 

za swą filozofię życia.  Czasem notowałem 

jakieś jej myśli i metafory a potem 

spacerowaliśmy w poszukiwaniu ciekawych 

kamieni i twarzy, które widziała wszędzie,

w kałuży i załomkach muru. 

      W tym czasie wygasała już powoli 

miłość B.  i w końcu kiedyś nie wróciłem 

do niej do Londynu, nie chcąc być tam w 

niewoli. A po dziesięciu latach poznałem 

A.  To był dla mnie jakiś rodzaj cudu...

Musiałem jeszcze zmierzyć się z chorobą 

psychiczną mojej byłej żony, a przyjaźń 

ze Starą Poetką trwała.  Raz tylko

spytała mnie, czy przypadkiem się w niej 

nie zakochałem, co przekreślałoby 

czysto duchowy charakter naszej znajomości.

       Marek Aureliusz napisał, że życie ma

więcej wspólnego z atletyką niż z tańcem,

bo trzeba trwać w obliczu zdarzeń 

nieprzewidzianych.  Ale mnie taka atletyczna,

męska postawa wobec życia była obca. 

Jak u Laozi.  Trzeba znać siłę tego, co

męskie, ale jednoczyć się z tym, co 

łagodne i ustępliwe, kobiece. 

A my z nią byliśmy jak konik polny z bajki,

z którego szydziła mrówka, kiedy zamarzał

zimą.  Nie byliśmy zapobiegliwi i nie 

troszczyliśmy się o jutro.  (I nie 

sprzedawaliśmy własnych utworów). 

Czy można się dziwić, że spotkał nas okrutny

los? Mój Ojciec przed śmiercią powiedział, 

że miałem wyjątkowo nieszczęśliwe życie. 

Może to nawet i prawda, jeśli przez 

nieszczęśliwe życie rozumie się utratę tego, 

co się najbardziej kocha, złe warunki 

życia i osamotnienie. Ja bym tak jednak nie

definiował szczęścia. Nie jest nim przecież 

pławienie się w dobrobycie, wygoda i 

pochlebstwa znajomych. 

      Jednak chociaż raz przywołam 

pewną datę, a właściwie rok.  W 2011 - ile 

to dni temu?😉 -  A. namówiła mnie do 

publikowania utworów na blogu i zacząłem je

zamieszczać pod tytułem 

Przechadzki samotnego marzyciela.

Tytuł ten zaczerpnąłem z przekladu książki 

Rousseau, która była mi bliska. Nie znosiłem 

Rousseau, ale pod koniec życia spłynęła 

na niego jakaś mądrość i zawdzięczamy mu

piękne refleksje na temat szczęścia (i 

kontemplacji), o których z uznaniem 

pisał Władysław Tatarkiewicz, a i mnie

okazały się bliskie. 

      Bardziej adekwatne byłoby

tłumaczenie tytulu tego utworu "Wędrówki 

samotnego spacerowicza", ale mnie podobał 

się tamten tytuł wymyślony przez tłumaczkę. 

Zabawne było zresztą to, że moje teksty 

można było znaleźć w necie obok tej książki 

a nawet wymieniane były o wiele częściej. 

Po likwidacji Bloxa zmienił się tytuł tego 

bloga i utracił czytelników. 

       Podczas mojego konwersatorium z

filozofii francuskiej dla studentów 

romanistyki z niejakim rozrzewnieniem 

wspominałem ten późny utwór Rousseau. 

A coś z tej dawnej aury musiało przetrwać 

po latach (czy raczej po dniach😀), bo pewna 

miła osoba nazywa mnie czasem czule 

"Kochanym Wędrowniczkiem." Choć nie

spotkamy się nigdy, jest to jakiś przejaw

życzliwego zainteresowania mą skromną 

twórczością, a może nawet i osobą autora. 

       Profesor Marian Przełęcki powiedział 

kiedyś, że istotą filozofii jest rozróżnianie. 

I w tym utworze Rousseau jest jedno 

cenne rozróżnienie.  Wspominał on o

miłości własnej, a właściwie o samolubstwie 

i przecistawiał jej miłość do siebie, 

która jest pragnieniem życia w kontemplacji. 

Nie jest to pragnienie zawlaszczania czegoś 

dla siebie, lecz wewnętrznego rozwoju, 

w poczuciu harmonii z całością istnienia. 

Rousseau cierpiał na manię prześladowczą 

i zgrozą napawało go zobaczenie w górskiej 

samotni jakiegoś człowieka. Ale to właściwie 

jedyny element komiczny jaki w jego 

Wędrówkach się pojawia.  Śledzono go 

zresztą- w końcu w jakiś sposób odpowiadał 

mentalnie za dzicz późniejszej rewolucji.  

       Ten rok źle się dla mnie kończy i był 

właściwie, z powodu utraty zdrowia i wielu

negatywnych przeżyć, koszmarem, 

przerywanym jedynie przez wyrazy troski

innych. Co przyniesie następny - nie wiem.  

Szczęśliwi podobno dni nie liczą...





Komentarze

  1. Chiński Nowy Rok wypada kiedy indziej🙂...Nic oczywiście nie zmienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe życzenia 🙂

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiadasz:
    "A wiadomo, jak szybko upływa dzień, kiedy na nic się nie czeka."
    Ja miałem wolne wczoraj oraz dzisiaj.
    Spałem po 8 godzin każdego dnia. Wypoczywałem.
    Właściwie nic pożytecznego nie zrobiłem.
    Czułem dzisiaj pod koniec dnia jakbym był na tygodniowym urlopie a Ty powiadasz, ze czas szybko upływa gdy na nic się nie czeka.
    Widać wszystko jest subiektywne, nawet upływ czasu.
    Życzę Tobie Nezumi, Almie oraz Piotrowi -
    Happy New Year 2024
    to będzie 366 dni?

    OdpowiedzUsuń
  4. Alma
    Dziękuję, Odziu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Życie jest chwilą i każdy chce ją przeżyć na swój wlasny sposób.
    Niechaj ten Nowy Rok będzie dla Ciebie pomyślny i dobry, a ludzie zawsze życzliwi i przyjacielscy. Zdrowia! Pogody Ducha i... uśmiechu.
    Szczęśliwego Nowego Roku dla Ciebie i Twoich Czytelników! 😊

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Lutano i Życzę Ci tego samego, poczynając od zdrowia. Kiedy ono jest, wszystko inne staje się możliwe. 🌹

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty