Herbatka zen u Pani Ogawy


           Fragment obrazu XVII- wiecznego malarza

             przedstawiającego swą fantazję o zejściu 

             Orfeusza do podziemnego świata (do 

             piekielnej otchłani). Pieter Fries, 1652. 

             
             "Nie pytaj serca by tobie odrzekło,
               ilu łez próżne...Czaruj ideale, 
               ale mi nie patrz w serce. Tam jest piekło!"
                (Lord Byron)
       
    Pani Ogawa nie czuła się zbyt dobrze. Mówiła, że mocno przemarzła. Niemniej postanowiła poczęstować mnie herbatą. Chętnie zgodziłem się, bo sam dygotałem z zimna. 
    - Podobno kończysz już swoje "Impresje dotyczące istnienia i zwyczajów upiorów",  czy to prawda? 
     - Powiem szczerze, że dopiero zaczynam i jestem trochę zakłopotany Pani pytaniem. Nikt przecież na nie nie czeka.
     - W swoim czasie interesowałeś się wizerunkami piekieł w różnych religiach i kulturach. Spodziewałam się raczej czegoś na ten temat. Jednak te Impresje mogą być bardziej ucieszne.
     - Tak...Ale charakter tych moich zainteresowań bardzo się zmienił. Kiedyś interesowała mnie jedynie nieposkromiona wyobraźnia w opisywaniu piekielnych kar, bliższa jakiemuś sado-masochizmowi niż poczuciu sprawiedliwości, mimo oczywistego moralizowania. Penetrowałem wtedy głównie przerażające piekła hinduistyczne, buddyjskie i dantejskie. Później jednak, pod wpływem najbardziej osobistych przeżyć, zacząłem sobie wyobrażać własne zstąpienie do podziemnego świata po moją Eurydykę, a w końcu nieopatrznie pokochałem Persefonę...Prozerpinę. Jest we mnie ogromna tęsknota za światem widzialnym i niewidzialnym i za utraconą cząstką mej duszy. Lektura platońskiego "Fedona" i składanych do grobu złotych tabliczek orfickich zawsze jakoś mnie poruszała. A jako wykładowca musiałem porównywać ze sobą Hades i Szeol. Ale to minęło...A upiory - to już raczej rozrywka. Szczerze mówiąc nie wierzę w ich inne niż intencjonalne istnienie. 
       - Nie wszystkie były złote. Niektóre kościane. Ale kulty misteryjne to pasjonujący temat... Opowiadałeś mi kiedyś o swej miłości do osoby, którą jak ja to zrozumiałam, musiałeś wyciągać z błota i ratować przed ostatecznym samounicestwieniem. Wyobrażam sobie, co czułeś. Jaki niepokój o nią. A mogłeś być przecież samotnikiem. To było wielkie poświęcenie z twej strony. Nagle znalazłeś się w podziemnym świecie...Przecież mogłeś stamtąd nie wrócić...Nie pijesz herbaty? 
       Wypiłem łyk, żeby jej sprawić przyjemność i nie musieć mówić. Ale w końcu musiałem się odezwać. 
        - W Śrimad Bhagavatam jest piękna opowieść o tym, co stało się z pewnym samotnikiem, który zgodnie z tamtejszym zwyczajem pod koniec życia udał się do dżungli w poszukiwaniu kontemplacji i spokoju. Ale któregoś wieczoru, czy o świcie, ujrzał nagle sarenkę. I cała jego duchowa beztroska nagle znikła. Zaopiekował się nią, ale nie mógł już zasnąć, ponieważ czuł w pobliżu obecność tygrysa. Tygrys potrafi śledzić swą ofiarę i kamuflować się... 
       - Z pewnością były tam jeszcze inne dzikie zwierzęta, a ona taka niewinna i bezbronna. 
      - Tak, czy inaczej, z tego powodu ów anachoreta nie mógł już porzucić świata i wyzwolić własnej duszy. Stał się ofiarą własnego współczucia. A tylko w samotności możemy poznać piękno i prawdę. 
       - Przecież ta sarenka była prześliczna! Kochał na pewno każdy jej ruch i gest, i jej
wylęknione, słodkie oczy. Chyba nie wierzysz mędrcom, którzy tak pesymistycznie komentowali tę opowieść. Miłość daje prawo do poświęcenia. Łatwo jest porzucić świat, kiedy nikogo się nie kocha. Ale niezdolność do kochania kogokolwiek to jest właśnie piekło...Tylko, w twej własnej historii niewiele brakowało, abyś zwariował. 
       - Tak, życie bez miłości jest piekłem. To zauważył kiedyś nawet i Dostojewski. Ale i życie kochającego potrafi być czasami piekłem. 
       - Musiałeś ją wyciągać z błota. Jakie to smutne! Jej dusza była nim oblepiona, ale mimo to nie porzuciłeś nadziei, czy to nie piękne? Wierzyłeś w nią i w końcu i ona uwierzyła...Nie lubię Dostojewskiego, a mimo to go podziwiam. Szeol i okolice Acheronu, to przede wszystkim zatęchłe bagna. A dusze, które tam się błąkają pozbawione są pamięci i świadomości. I ona była z pewnością nieświadoma, dopóki nie wróciła do życia...
        - Jest Pani bardzo miła, ale wie pani jak się skończyła historia Orfeusza i Eurydyki.. Każdy ma jakąś prywatną mitologię. Jesteśmy Orfeuszami i Herkulesami, i Bóg wie jeszcze kim...Może nawet Zbawicielami.  A w tym, co wydaje się być pięknym wspomnieniem, jest zawsze jakaś domieszka brzydoty. Wystarczy spojrzeć na fotografie. One nie kłamią. Albo przeczytać jakieś swoje listy pisane kiedyś do najbliższych osób - widome świadectwo męczarni i niekoniecznie wcale mądre.  Ach, jaki byłem, jaka  byłam glupia! Jednak niszcząc mit odbieramy naszemu życiu poczucie sensu. Mit upiększa je, albo dramatyzuje, wydobywając tragiczne cierpienie.  Z psychologicznego punktu widzenia rzecz jest stosunkowo prosta. Chcemy pamiętać to, co jest dobre, albo to, co nas zraniło, a nie jakąś przytłaczającą monotonię życia. Wyolbrzymiamy też swój idealny wizerunek. Nawet jeśli przyznajemy się do bezmyślności i głupoty, to jedynie po to, aby utwierdzać się w przekonaniu, jak wiele teraz rozumiemy i jak jesteśmy mądrzy. Ale gdybyśmy, nie daj Boże, znaleźli się w podobnych okolicznościach, popełnialibyśmy te same błędy. 
Nie cierpię neofitów, czerpiących poczucie wyższości z poczucia jakiegoś rzekomego oświecenia. 
       Pani Ogawa wzruszyła ramionami. 
       - To trochę banalne. Posuwasz się chyba jednak nieco za daleko. Czyżbyś uważał miłość do tej Eurydyki za błąd? Ja uważam to za Twoje szczęście. Ze trzy razy w życiu kochałeś kogoś i to były chwile, w których stawałeś się lepszym, pełniejszym człowiekiem. I przecież byłeś im potrzebny, a może nawet uratowałeś im życie A że wszystko w końcu grzęzło, albo rozpuszczało się we mgle i kończyło tragicznie...To przecież nie jakieś fatum. W życiu jest nie tylko twórcza energia, ale i potencjalny rozkład.  A teraz, kiedy nie jesteś już samotnikiem z wyboru a z konieczności, czujesz się lepiej?  Wiem dobrze, czym jest utrata bliskiej osoby i poczucie odpowiedzialności za jej los i związane z tym poczucie winy. Nigdy nie wiemy  czy kogoś nieświadomie nie krzywdzimy. A co się w końcu stało z tą 
sarenką? 
      - Nie pamiętam...
      - Zasłaniasz się brakiem 
pamięci. - roześmiała się  - Sam często powtarzasz, że nie można ufać życiu, bo jest jak przyczajony tygrys. To z tej purany? 
       - Nie...To starobuddyjskie. 
Aśwaghosza, wielki poeta. Ten, który napisał, że ludzie
zlatują się w życiu jak ptaki, które kładą się spać na jednym drzewie po to, aby więcej się nie spotkać. 
       - Oni to nazywają lgnięciem. Miłość powinna być wolna od przywiązania. Ale to przecież nierealne. Miłość wolnych duchów. Dobre sobie! Nie jesteśmy duchami.  Miłość do osoby to zawsze jakaś zależność.  Jesteś niepoprawnym idealistą. Bliskie związki między ludźmi istnieją jedynie dzięki możliwości kompromisu. Nie można chcieć, żeby ktoś był całkiem inny niż jest. Nawet my sami. 
        - Ale skąd pewność, że tę osobę uszczęśliwiamy i że nasze poświęcenie ma sens? 
        - To chyba jakoś czujemy. Ale nie jest to jakaś niezawodna intuicja. Możemy oczywiście mylić się w poczuciu naszej misji. Poza tym mogło tak być, a nie jest. "Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy..." Znamy jednak nasze intencje i jeśli jesteśmy wobec siebie uczciwi, to zauważamy, kiedy przestaliśmy kochać. Jednak miłość, z której można wytrzeźwieć to nie miłość, a jedynie namiętność. Ktoś słusznie porównał ją do zjawy, znikającej z nastaniem świtu. 
       - A ktoś inny napisał, że z prawdziwą miłością jest jak z duchami. Wszyscy o niej mówią  a nikt jej nie widział. - powiedziałem. - To wszystko nie jest takie proste. Kiedy ktoś przestaje nas kochać, nie możemy w to uwierzyć i wciąż myślimy, że w jakiś sposób nadal jesteśmy kochani. Nie można kogoś bardziej zgnębić niż mówiąc mu po stracie "Ona kochała ciebie na swój sposób" ...Albo tylko wydaje nam się, że kochamy realną osobę...A nie to, jak nam się ona śni. Być może nigdy jej nie poznamy i nie będziemy wiedzieć czego naprawdę pragnie. A tak jest chyba z większością intymnych związków. Są one przecież najczęściej zupełnie przypadkowe. 
       - Jestem zgorszona tym, że nie pijesz herbaty. Teraz chyba już nie grozi ci żadne piekło. - zakończyła Pani Ogawa. - Chciałabym bardzo coś jeszcze powiedzieć, ale jestem senna jak konająca na parapecie mucha, choć jest dopiero druga w nocy. 
       - Zawsze mnie Pani prosi, żebym przychodził jak najpóźniej, ale przed świtem czuję się trochę nieswojo. Przeraża mnie hałas rozpoczynającego się dnia.
       Dopiłem jednym haustem herbatę, wymieniliśmy wzajemne uprzejmości i umówiliśmy się na następny tydzień.  
       Niestety Pani Ogawa znowu umarła.  Nie wiem dlaczego ciągle ją uśmiercam. 

        

        
 

Komentarze

  1. Z pewnych powodów zrezygnowałem z publikacji tego dialogu. Status ontologiczny Pani Ogawy wydawał mi się niejasny. Nie wiedziałem też, czy nie przypisuję jej jakiś własnych myśli, co czyniłoby go jednostronnym. Ale po kilku dniach pomyślałem Niech będzie. Nawet, jeśli Pani Ogawa zbyt mocno wychwala swego rozmówcę i narratora...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny material, swobodnie wtrącasz różne filozoficzne nurty.
    Naprawdę robisz to po mistrzowsku

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty