Złowroga wanna


 

         Nie miał pojęcia jak trafił do tego 

opuszczonego przed dwoma wiekami domu.  

Było to dla niego niejasne, choćby dlatego, że 

wydarzyło się, kiedy śnił na jawie. Dusza w 

marzeniu sennym to jakby ukryty poeta, 

pozostający w nocnym upojeniu także za dnia, 

ale wtedy nie widzi żadnych szczegółów tego, 

co się przydarza, a jedynie senną wizję.  Nie 

wiedząc jak się tu  znalazł ani, gdzie właściwie 

jest, trudno mu było się w nim zadomowić. 

Miejsce to sprawiało wrażenie jakby opuścił je 

rozum.  Trudno byłoby mu nazwać to, co 

zobaczył, zdziczeniem, czuł, że od początku 

miało w sobie coś niepokojącego, a opuszczenie 

i ruina, niczego temu wrażeniu nie przydawało. 

     Najbardziej zdumiewała go łazienka z 

ogromną wanną przypominającą kształtem muszlę, 

której strzegł przerażający, a nie dobrotliwy, 

chiński smok. Kąpiąc się miało się wrażenie, jakby 

za chwilę miało się być przez niego pożartym.

     Podobno umieszczenie znaku smoka w łazience 

prowadzi do utraty szczęścia i funduszy, ale 

zapewne Chińczycy nie widzieli jeszcze podobnego 

smoka. Jego widok nasuwał raczej przypuszczenie

szybkiej utraty życia.  Gorąca woda i jej mgliste 

opary musiały nadawać temu miejscu jakiś 

złowrogi powab.  Podobnie jak wanna i smok, 

malowidła i wazy w łazience były koloru 

niebieskiego, a oszklone okienne drzwi prowadziły 

w miejsce, które mogło być kiedyś ogrodem,

ale teraz było jedynie czymś nieokreślonym. 

     Postanowił omijać łazienkę, jednak, co dość 

oczywiste, musiał w niej czasem brać kąpiel, 

kiedy udało mu się zgromadzić dostateczną ilość 

deszczowej wody. Początkowo było to dla niego 

trudne, ale po pewnym czasie okazało się, że 

wodę ktoś mu przynosi. Stała w dużych naczyniach 

przy wannie. Była to oczywiście zimna kąpiel, a w 

dodatku serce podchodziło mu do gardła ze 

strachu. Jednak, jak mawiają Francuzi,

do wszystkiego można z czasem przywyknąć.  

W końcu pomyślał, że śmierć nie jest 

najgorszą rzeczą, jaka mogłaby go spotkać.

Jednak trudno uchwycić się takiej myśli, 

kiedy człowiek się boi. 

     Sypialnia sprawiałaby bardziej przyjazne

wrażenie, gdyby nie to, że zapadła się w niej

posadzka, łóżko zarosło grubą warstwą 

kurzu, a szyby w okiennicach były nieco 

wytłuczone. Latem można było tam jeszcze

wytrzymać, ale jesienią i zimą, a nawet 

wczesną wiosną, było tam chłodno jak w 

krypcie.  

      Salonu nie było. Wychodziło się z niej

pod gołe niebo i jedynie posadzka 

przypominała o tym, że była to jakaś część

domostwa.  Ciekawe, że nocą nie było na

tym kawałku nieba widać żadnych gwiazd. 

Po drugiej stronie korytarza były jeszcze 

trzy pokoje, ale do żadnego nie

można było się dostać i otwarta część 

kuchenna, do której ktoś przynosił jedzenie. 

Zejście do piwnicy było przysypane, a na 

piętro nie prowadziły już żadne schody.

Pawilon miał kiedyś drzwi, ale wszelki ślad

po nich zaginął.        

      Nie były to więc warunki sprzyjające

kontemplacji, szczególnie dla pisarza 

pragnącego wskrzesić swą umarłą przeszłość 

i ożywić wspomnienia.  Wszystko tu zmuszało 

wręcz do życia jedynie obecną chwilą, która 

nie niosła ze sobą żadnej obietnicy zmiany.  

Szczęściem w sypialni stało krzesło, tworząc

jakiś punkt oparcia.  Dość szybko jednak 

zabrakło mu kartek papieru, które miał ze sobą 

i musiał pisać po kilka razy na tych samych, 

powodując nakładanie się na siebie znaków, 

co podobno ogromnie utrudnia ocenę jego 

pisarskiej spuścizny, a w pewnych miejscach 

czyni ją całkiem niezrozumiałą.  Zresztą  sam 

autor zapomniał, że był poetą, co przydarzyło 

się niegdyś pewnemu sławnemu Hiszpanowi

o nazwisku Gongora i niemal ogołocił swój

tekst z metafor. 

      Pisał głównie nocą, a za dnia spał.  

Ktoś zapalał mu przed zmierzchem lampę, 

chociaż nigdy tej osoby nie widział.  Ta sama, 

czy inna osoba, troszczyła się o dom w taki 

sposób, że nie można w nim było spotkać 

pająka, insektów ani myszy.   Dość szybko 

nabrał przeświadczenia, że mogą to być jakieś

duchy, chociaż nie miał pojęcia, dlaczego 

miałyby się o niego troszczyć i czy troska

ta była bezinteresowna, albo bóstwa

opiekuńcze. Czuł się jak pies, który wyczekuje

przejawów ich łaskawości i przypisywał im

jakąś szczególną moc.  W zamian za to 

chętnie przynosiłby im na powitanie kapcie,

gdyby byli widoczni.  Niestety, byli niewiele

więcej niż powietrzem i trudno było się z

ich obecnością oswoić, a nawet budziła 

ona tym większy niepokój, a gdyby z jakichś

powodów odmówili mu swych przysług, 

oznaczałoby to dla niego zagładę.    

     Kiedy chciał się udać na spacer, miał

po jednej stronie stary, zapuszczony park,

a po drugiej, od frontu - niewielki cmentarz,

na którym mogli spoczywać członkowie

rodziny pierwszego właściciela domu.   

W parku był zamarły staw, równie głęboki,

co nieprzenikniony, który zimą ścinała lodowa

tafla. Dalej ciągnęło się bezkresne pustkowie.  

     Rezydencja ta wskazywała raczej na 

mieszczański niż arystokratyczny gust. 

Wszystko musiało być w niej ciężkawe,

jak w starej, przeładowanej ozdobami, 

kamienicy. Jednak jej pierwszy właściciel 

wydawał się być kimś niespełna rozumu,

a to raczej przywilej szlachetnie urodzonych. 

Myśląc o tym karcił się za takie spostrzeżenia 

nie oparte na niczym konkretnym poza 

zewnętrznym wystrojem domostwa, które 

mimo pozornej solidności, przez obecność

licznych maszkar, było nieco bizarre. 

    Miejsce budzące lęk nie sprzyjało twórczej

ascezie.  Cela śmierci wydawała się przy

nim niemal komfortowa. Nie można było

z niej uciec i wiadomo było kim są oprawcy.    

Nawet jeśli byli anonimowi, łatwo było 

przejrzeć ich grę. Sprecyzowana też była

wina, czemu służyła cała złożona procedura

zakłamywania i przeinaczania faktów. 

Jej obecnemu mieszkańcowi przeszkadzało

jednak najbardziej to, że musiał bez przerwy 

mówić do siebie.  Napisał nawet na kartce 

prośbę o dostarczenie mu psa, albo kota.  

Pozostała jednak niespełniona. Wyobrażał 

sobie obecność jakichś ludzi, jednak 

bezskutecznie. Brak papieru ograniczał jego

twórczość do minimum, a pod koniec swego

pobytu mógł dodać czasem tylko jedno 

słowo w ciągu dnia.  Nie miał już na co 

oczekiwać i niszczyła go nuda i zarazem 

rozpacz, że całe jego wewnętrzne życie 

pozostanie niewyrażone z tak nieistotnego, 

czysto materialnego powodu.  Myśli i uczucia 

kłębiły się w jego głowie, rozsadzając 

mu czaszkę, ale nie mógł już ich uwolnić.   

     Kiedy skończyła mu się ostatnia zapisana

wielokrotnie kartka papieru - umarł.  Po wielu

latach odnaleziono jego kości i zapiski 

zachowane w niezłym stanie.  Początkowo 

chciano je utylizować, ale w ekipie przeszukującej 

opustoszałe miejsca był też młody literaturoznawca,

który od razu zauważył, że ma do czynienia z

cudowną grafomanią niezwykłej wartości jako

źródło poznania tego, co nie istnieje.   Pod 

wpływem tej fascynacji dokonał on selekcji 

utworów zapomnianego mistrza i pogrupował je 

w trzech roboczych teczkach, oznaczonych 

literami A, B i C.  

     Niemal natychmiast pojawiły się jednak 

problemy natury językoznawczej.  Język, w 

którym napisano utwory, nie przypominał 

bowiem żadnego z języków 

indoeuropejskich, a mógł być też wytworem 

choroby psychicznej.  Kiedy odczytywał te

znaki brzmiało to jak miauczenie kota,

pohukiwanie puszczyka, rechot żaby, albo

rżenie konia.  Innym istotnym problemem był 

brak biografii autora.  Badacz musiał ją  

stworzyć osławioną metodą creatio ex nihilo.  

Nic zatem dziwnego,  że poświęcił na 

przygotowanie artykułu o owej twórczości 

blisko sześćdziesiąt lat życia.  W tym czasie 

trzykrotnie się ożenił i brał udział

w dwóch wojnach światowych. Jego artykuł

wywołał burzę w środowisku naukowym,

choć liczył zaledwie kilkanaście stron.  Jedni 

podziwiali jego zwięzłość oraz rygor metody 

naukowej, a inni mieli ochotę go za to 

zlinczować. Niestety zmarł niedługo potem w 

drodze na konferencję i nie można go było o nic 

zapytać. 

     Wszystko wskazywało na to, że

mamy tu do czynienia z dziełem hermetycznym

i wciąż jeszcze okrytym tajemnicą. Pojawiło

się przypuszczenie, że najistotniejsza dla 

zrozumienia ducha zapisków jest teczka B.  

podczas gdy dwie pozostałe mogą być 

kompilacjami dokonanymi przez nieznane 

osoby lub nawet przez autora artykułu. 

     Co zatem znajduje się w owej teczce 

oznaczonej literą B?  Wiele wskazuje na to, 

że przede wszystkim traktat o rodzajach pustki, 

których jest osiemnaście, ale też dziesiątki 

innych utworów, jak na przykład 

wspomnienia bliskich autorowi osób.  Tu jednak

nasuwa się wątpliwość, czy były to istniejące

realnie osoby, czy może jakieś postacie

archetypiczne lub zgoła urojone, albo realne

osoby, ale przepoczwarzone w kokonie jego,

być może chorej, wyobraźni. W tych 

okolicznościach nie mogły one nabrać

pełnego życia, a liczne niedopowiedzenia 

sprawiają, że trudno ustalić ich tożsamość. 

Tak na przykład zdanie: "Wyglądała jak wcielone

licho" mogło odnosić się do matki poety, jego

żony lub konkubiny, córki, jakieś osoby trzeciej,

czy zgoła widma.  Nie wiadomo nawet dokładnie,

czy istotnie tak brzmiało. Możliwy do odczytania

tekst "Jak wcielone licho" poprzedza bowiem

charakterystyka jakiejś, być może kobiecej, 

postaci i dlatego autor artykułu dodał tu dla 

większej jasności słowo "Wyglądała", co może 

być interpretacją nieuprawnioną. W dodatku na 

rzeczownik "licho" nałożone są trzy warstwy 

innych słów niekiedy całkiem niezrozumiałych.  

Tak więc i to z trudem, obronić da się jedynie 

lekcja "Jak licho", choć słowa te zapisane były 

innym niż całość tekstu na stronie, gęsim piórem 

i charakterem pisma. 

      "Czyżby jakaś osoba ingerowała w tekst już 

na etapie jego powstawania?  I czemu mogła 

służyć owa cenzura?

      Mimo tych trudności, jakie pojawiają się

przed wnikliwą analizą naukową, mroczna postać

poety-odludka posłużyła znanej pisarce Elizabeth 

Gorgonie jako inspiracja do napisania opartej na 

faktach, liczącej sześćset stron powieści "Keep 

smiling Dragon" , nagrodzonej prestiżową nagrodą 

Lesbos za najlepszą powieść kobiecą.  Barwna 

paleta postaci kobiecych, ukazanych z niezwykłą 

czułością i gracją, sprawiła, że temat stał się też 

atrakcyjny dla filmu..." - napisała recenzentka

magazynu "Happy Woman."     

   Analiza odnalezionych kości poety

wykazała ponad wszelką wątpliwość, że musiał

umrzeć ze strachu, zaraz po wyjściu z łazienki.  

Na jednej ze stron owego traktatu z teczki B, 

poczynił znamienną uwagę: "Dotąd zagłębiałem 

się w mej przeszłości w nadziei, że odnajdę tam 

ślady jakiegoś życia.  Jednak teraz   w i e m, że

nigdy nie istniałem, a moje życie było jedynie 

złudzeniem. Mimo to lękam się śmierci." 


      

Komentarze

  1. Ja też mam się smażyć 😥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale Danka tam nie będzie. W niebie jeziora nie widać. Nie będzie miał satysfakcji...Chyba, że wyświetlają męki na dużym ekranie 3D. 😀

      Usuń
  2. Ach, wspaniałe.
    Przykre, że nie było pająka, cały czas miałam nadzieję, że będzie.
    Czytajac, byłam ciekawa, właśnie, w jakim języku pisał.
    Super ten motyw warstwowego pisania na tych samych kartkach.
    Aż się prosi, by literatura B. wywędrowała na świat z mroku tego domu, lub żebyśmy my mogli zaglądnąć mu przez ramię co tam pisze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Bardzo mi przyjemnie i odbieram to jako zachętę do dalszego pisania...🥀

      Usuń
    2. Pająka jakoś przeoczyłem 🕸

      Usuń
    3. Alma
      Z powodu zainteresowania pajączkiem spieszę donieść, że po skonstruowaniu pajęczyn nad suszarką do naczyń, zdechł (a było to jeszcze przed zimą).

      Usuń
  3. Bardzo interesująca opowieść Nezumi:)
    Naprawdę jesteś Wielki.
    Ja nigdy dotąd nie spotkałem się z tak wysublimowanym, misternie napisanym dziełem.
    Podziwiam tez, ze potrafisz napisać wszystko w tak zwięzły sposób.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty