Wyznanie szaleńca
"Nic nie jest bardziej widoczne od tego, co pozostaje w ukryciu;
nic nie jest bardziej oczywiste niż to, co ulotne."
(Zhong Yong)
Ten, kto nie był nigdy samotny, być może nie zrozumie
o czym jest ta opowieść. Ale i tak zacząć muszę od początku,
jeśli ma ona w ogóle jakiś początek.
Od dawna już studiuję chińską filozofię, chociaż znam ją jedynie
w przekładach, jednak wiedza ta nie przeszkadza mi w naturalnym
przeżywaniu życia, ponieważ nigdy nie uważam tego, co czytam za
bezdyskusyjną mądrość. Być może, gdybym poznał chińskie znaki,
stałbym się zarozumiały, a ta odrobina niewiedzy, choć czasem
przypomina ocean, albo kosmos, skłania mnie do niejakiej pokory
i nikt nie może powiedzieć, że jestem jak żaba w studni. A podobnie
jest z chińską i japońską poezją, które nawet w przekładach
wzruszają mnie.
W przeciwieństwie do starożytnego tekstu "Zhong Yong",
jednego z najważniejszych w tak zwanym kanonie konfucjańskim,
nie jestem przekonany, że należy zawsze iść z góry wytyczoną
drogą. Natura to ogrom, a życie i los ludzki są
zbyt nieprzewidywalne, abyśmy mogli być przygotowani na
wszystko, co nas spotyka. Godzenie się z nieuniknionym nie
jest rzeczą łatwą, a to, co uważa się za obowiązujące w świecie
ludzi, nie zawsze jest tym, co naturalne. Najczęściej jest
ukrytym zniewoleniem. Jesteśmy zmuszeni do odgrywania
jakichś ról, których sensu nie znamy i nikt nie pyta nas, czy
nie moglibyśmy o wiele lepiej wypełniać innych ról, a
wszystkim rządzą wszechwładna ekonomia i ideologia.
Dlatego sztuka życia polega czasem na kroczeniu po bezdrożach,
jeśli w takim miejscu i okolicznościach znaleźliśmy się,
najczęściej nie z własnej woli. Nieprzypadkowo najbardziej
stałą rzeczą pod słońcem jest wiatr. Jest nawet bardziej stały niż góra.
Nie znaczy to jednak, że musimy błądzić, kiedy istnieje prosta droga.
Nikt przecież, jak powiada Seneka, nie błądzi na własny rachunek.
Nie jestem też przekonany, że ludzie, jak myślał Konfucjusz,
dzielą się na szlachetnych, którzy zawsze stosownie postępują
i prostaków, choć istnieją ludzie, którzy myślą tylko o własnej
korzyści, są uparci, lecz pozbawieni godności i kierują swe
pragnienia ku temu, co niskie. Kiedy taki człowiek ma jakąś
władzę, jest to prawdziwe nieszczęście. Podobno prostak nie
zna umiaru ani lęku. Z pewnością istnieją tacy ludzie, ale
większość zapewne nie mieści się w tych dwóch kategoriach.
Według Konfucjusza nie ma innej różnicy między ludźmi niż
ta, która wynika z wiedzy i niewiedzy. Jest to oczywiście
zachęta do tego, aby wiedzę zdobywać, nawet jeśli inni się
na nas nie poznają.
Historia, którą chcę opowiedzieć wydarzyła się dawno
i pewnie utonęłaby w mroku zapomnienia, gdybym nie
starał się sobie jej przypomnieć. Opowiedział mi ją pewien
wariat, który leżał obok mnie na szpitalnym łóżku, kiedy
cierpiałem na zbyt daleko posuniętą melancholię po
odejściu najbliższej mi wtedy osoby. Ponieważ
mówił w środku nocy szeptem, nie zawsze dobrze go
słyszałem, a z biegiem lat pewne szczegóły zatarły się w
mej pamięci. Szaleniec ów w chwilach obłędu tracił kontakt
z rzeczywistością, ale mimo to jego opowieść wydawała mi
się całkiem uporządkowana, nawet wtedy, kiedy leżał
obezwładniony w kaftanie bezpieczeństwa, jak czasem
nazywa się to nieludzkie narzędzie tortur. Bardzo chciał mi
ją opowiedzieć do samego końca...Nie udało mu się jednak.
Po kilku dniach przeniesiono go z oddziału diagnostycznego
w inny rejon szpitala i więcej go już nie spotkałem.
Czy wie pan - zaczął - że trzeba umieć przewidywać
pewne zdarzenia zanim one nastąpią? Na tym polega
przezorność. Nigdy nie wiemy, kogo spotkamy, a trudno
tak po prostu wystrzegać się ludzi. Kiedy poprzednim
razem byłem tutaj, obok mnie na pańskim łóżku leżał morderca.
Mówię to panu w absolutnej tajemnicy. Nikt nie może się o tym
dowiedzieć. To sprawa życia i śmierci...Odwiedzała go córka.
Przynosiła mu jedzenie i pocieszała, a on martwił się, że będzie
wracać do domu po nocy. Kiedyś nie wytrzymała i spytała go:
"Dlaczego to zrobiłeś?" Przez cały dzień czekał na nią, ale
nie zawsze przychodziła. Kiedy nie było jej przez kilka dni nie
golił się i pogrążał w apatii.
Obserwowałem go trochę, ale nie zawsze mogłem to
robić równie uważnie. Nikt nie trafia tutaj bez wyraźnego
powodu. Chciałem popełnić samobójstwo. W końcu korytarza
było okno. Myślałem, że wyskoczę, ale było zakratowane.
Zresztą jak można się zabić skacząc przez okno, które jest
na parterze.
Sam byłem w opresji. Kiedy zadzwonił do mnie ojciec,
wyrwałem ze ściany w korytarzu telefon i powalili mnie
pielęgniarze. Czterech na jednego! Podobno wpadłem kiedyś
w furię i wyrzuciłem rodzicom telewizor przez okno. Od tej
chwili znienawidzili mnie i przychodzili tylko po to, żeby mi
dokuczyć. Nie mogłem znieść ich obłudy. Ojca jeszcze rozumiem,
w końcu to sztywniak, przez całe życie zarabiał tylko
pieniądze, ale matka? Zachowywała się tak, jakby nie była
moją matką. Mizdrzyła się do niego i plugawiła w jego
kłamstwach. Tak mogłaby się zachowywać jego kochanka, dla
której byłbym kimś zupełnie obcym.
Mimo takiego stanu ducha zapytałem jednak tego
mordercę, dlaczego tak boi się o córkę. Początkowo
powiedział tylko, że musi od pociągu wracać przez las.
Wyobrażałem to sobie leżąc na łóżku lub chodząc po
zatłoczonym korytarzu. Stacyjka, na której prawie nikt
nie wysiada, a większość idzie przejściem w
przeciwną stronę. Droga skręca w las a potem nagle
urywa się i przechodzi w piaszczystą leśną ścieżkę. Trudno
w takim miejscu nie iść trochę szybciej zwłaszcza późnym
wieczorem, choć czasem ktoś się zamyśli. Ale bliskość domu
bywa zwodnicza.
Starałem się wzbudzić jego zaufanie okazując mu
współczucie, które zresztą rzeczywiście czułem i w końcu
przyznał się, a potem opisał dość dokładnie jak
mordował. Bał się, że jego córkę spotka kiedyś ten sam
los.
Potem, kiedy na chwilę wyszedł, zapytałem ją, czy nie
boi się od niego wracać, ale odpowiedziała, że chyba nie
każdy jest taki, jak jej ojciec. Raz tylko bała się, kiedy ktoś
za nią szedł. Odwróciła się i podniosła nawet kamień,
żeby go nim uderzyć, ale mężczyzna wyminął ją i wyprzedził.
Szedł tak szybko, że po kilku chwilach zniknął we mgle.
On, moim zdaniem, nie chciał zabijać. Mordował wyłącznie
ze strachu przed tym, że zostanie rozpoznany. Dlaczego nie
chciał być rozpoznany, nie powiedział - przecież nic złego
nie robił. Może bał się własnych pragnień? Snułem na ten
temat różne przypuszczenia, ale żadne z nich się nie sprawdziło
i...nie uwierzy pan - on te kobiety tylko straszył!
Zbliża się do nich i udawał, że jest martwy. Ale, kiedy
jedna z nich umarła ze strachu - mogła być chora na serce,
przestraszył się i postanowił je mordować. O czymś takim
nigdy nie słyszałem, choć studiowałem psychologię i
uwielbiam filmy i powieści kryminalne. W gruncie rzeczy to
on był ich ofiarą. Zupełnie to zresztą do niego nie pasowało.
Wyglądał na prostaka, który nie rozwodzi się nad
subtelnościami życia, ale być może w rzeczywistości był
kimś innym. Jak słusznie napisał pewien wielki pisarz
"Nawet pluskwa to tajemnica." Pewnie wie pan, kogo
mam na myśli. Tu trudno spotkać inteligentnych ludzi
- pan jest zdaje się wyjątkiem.
Zacząłem jednak, prawdopodobnie z nudów, doszukiwać
się jakiejś jego traumy. Podobno miał siostrę i kiedy mieli
chować jego stryja, siostra i jej konkubent zamknęli go dla
żartu w trumnie, z której nie mógł się wydostać. Upili się
i gdzieś poszli, a wtedy pracownicy "Thanatosa" zabrali go
na cmentarz. Zaczął się pogrzeb i ostatecznie pochowano
go zamiast stryja. Ale następnego dnia siostra
wytrzeźwiała i zauważyła, że jej brat gdzieś zniknął, za
to wuj jest na swoim miejscu. Wykopano go z grobu
i jakoś doszedł do siebie. Może zapadł w letarg.
Musiało to być dla niego spore przeżycie - jak pan sądzi?
Jednak, kiedy mi o tym opowiadał, byłem sceptyczny.
Zbyt wiele nasuwało się pytań i w ogóle taka groteska
mogła mu się co najwyżej przyśnić. Wiadomo przecież,
że w snach nie ma logiki. Poza tym studiowanie jego twarzy
upewniło mnie, że nigdy nie była nienaturalnie blada, ani
nie było w niej nic zwracającego uwagę, poza pewną szorstkością
czy nawet tępotą, której jednak zwykły człowiek nie zauważy.
Był żywym człowiekiem i nie można było mieć co do tego
wątpliwości.
Kiedy wyszedł połknąć leki, które przed pokojem lekarzy
aplikowała pielęgniarka (pacjenci czasem chowali leki,
albo udawali, że je połykają), zapytałem o to jego córkę. Była
bardzo zaskoczona mą dociekliwością i powiedziała, że ojciec
wszystko zmyślił.
- Ale straszył je, czy nie straszył? - spytałem.
- Straszył!
Nie miałem żadnego powodu, żeby jej wierzyć, jednak
on opowiadał o tym w sposób tak sugestywny, że
nie sposób było mu n i e wierzyć. Mówił, że we mgle
wyglądał tak, jakby wyszedł z kostnicy. Taki ma po
prostu wygląd i sposób bycia. Nie wie dlaczego. Nie nakładał
jakichś masek, nie wydawał z siebie żadnego głosu i nawet
specjalnie się nie skradał, a jednak jego ofiary były w
śmiertelnym strachu, który jego z kolei przerażał. Nie
mógł znieść tego poczucia osaczenia, w jakim się znajdował.
Oczywiście zastanawiałem się dość długo, czy jego
zachowanie miało charakter intencjonalny i czy straszenie
mogło mu sprawiać jakąś satysfakcję. Ale wyglądało na to,
że on sam się bał, bardziej niż ktokolwiek inny. Pojawiał
się jedynie w sytuacjach dość dwuznacznych, które wywoływały
w nim lęk i samo to pojawienie się budziło grozę. A może lubił
taki dreszczyk emocji? Lubił się obwiniać? Czuć niepokój,
który nadawał sens jego poza tym monotonnemu życiu, w
którym nie było żadnych zainteresowań poza pracą i piciem wódki
z kolegami. W końcu powinien zorientować się, że ze strachu
zabija. To jest przecież jakiś psychiczny mechanizm, który
choć częściowo nieświadomy, chwilami staje się jawny.
Dlaczego wracał w to samo miejsce, a raczej w podobne
do niego miejsca? I to o każdej porze roku, nawet mroźną
zimą, kiedy samo wyjście z domu mogło wydawać się czymś
nieprzyjemnym. Był pewnie źle ubrany i trząsł się z zimna,
ale musiał tam iść.
- To dlaczego tam chodziłeś? - zapytałem wprost,
specjalnie pomijając słowo "pan. " Ale odpowiedział, że
nie wie. Chciałby wiedzieć, ale sam tego nie rozumie.
Może to ja mógłbym mu pomóc to zrozumieć. Ale ma
wrażenie, że mnie to wcale nie obchodzi - pytam go o coś,
ale on nie wie, dlaczego to robię, na pewno nie ze względu
na niego.
Wyczuwałem tę jego bezradność. W końcu jednak
spłynęło na mnie olśnienie. On był ofiarą nawet własnej córki.
Nigdy nie widziałem człowieka równie niewinnego.
Obnażył się przede mną psychicznie i oczywiście zaraz potem
tego żałował. Czułem, że muszę go ratować. To był jakiś
wewnętrzny nakaz. On nie potrafiłby ratować samego siebie.
Kiedy wypisali mnie ze szpitala, zaczekałem na nią
i wsiadłem najpierw w ten sam autobus, potem w tramwaj a
później do pociągu, którym jechała. A kiedy przechodziliśmy
przez las, uderzyłem ją w głowę kamieniem. Właściwie nie
broniła się, kiedy zacząłem ją dusić.
Oni nie wiedzą, że to ja, chociaż słyszą moje myśli i
nagrywają je przez satelity szpiegowskie umieszczone na
orbicie okołoziemskiej na jakieś taśmy i szpule. To istoty
na wskroś demoniczne! Pan nie ma pojęcia, do czego są zdolni.
Oczywiście ten szaleniec opowiadał mi o tym kilka razy
i widać było jak bardzo go to dręczy. Za którymś razem
zapytałem go, czy chciał jego córkę tylko nastraszyć.
- Nie. - odpowiedział - Chciałem ją zabić! Nie mogłem znieść
tego jak upokarza ojca, choć wydawała się taka pokorna
i czuła. Pan nie wie, czym jest poczucie sprawiedliwości.
I niech pan mnie nie przekonuje, że to zakamuflowana mściwość.
To głos sumienia! Oczywiście, oczywiście, wiem, że podobno
sumienie nie istnieje. To tylko hipostaza. W takim razie ja
je przywracam! Na tym polega moja ofiara.
Ale chciałbym jeszcze opowiedzieć panu o czymś. Może
jutro, kiedy będziemy sami. Najlepiej przed śniadaniem.
Wszyscy uciekną, bo salowa będzie chlorowała posadzkę.
Zresztą po nocy są, jak pan widzi, głodni. Cały czas pana molestują
o jedzenie, które przynoszą panu matka i chyba pańska
żona...Przepraszam, że uważałem pana za kanalię.
Jak pan widzi bardzo to się zmieniło. Pan jeden podał mi wodę,
kiedy byłem w kaftanie.
Być może pragnienie opowiedzenia mi o tym było tak silne,
że zapomniał o środkach ostrożności, a może wydawały mu się
nieistotne, skoro i tak znają jego myśli. W takim razie jednak
błędne było jego przypuszczenie, że nie wiedzą tego, co pragnie
przed nimi ukryć.
Po wyjściu ze szpitala chciałem dowiedzieć się,
czy ta dziewczyna żyje, jednak nie znałem jej imienia, ani
nazwiska i nie wiedziałem, jak miałbym o nią zapytać.
Jak zapytać i kogo? Poza tym, mógł zamiast niej pozbawić
życia inną osobę, pod jakimś względem do niej według jego
wyobrażeń podobną. Jednak ten domniemany samosąd,
mimo współczucia, które ujawnił, wydał mi się niesprawiedliwy.
A co, jeśli ów morderca, rzeczywiście myślał, że jest martwy?
Przecież takie rzeczy się zdarzają. Ja sam czasem myślę,
że dla innych już nie żyję. A może wydaje mi się tylko, że
jeszcze istnieję, choć i to nie potrwa długo. Samotność
jest przestrzenią dla kontemplacji, ale tę przestrzeń wypełnia
obecność śmierci. Z filozoficznego punktu widzenia śmierć
nie jest zdarzeniem z życia. Realna jest tylko śmierć bliskiej
osoby. Ale kto tak na co dzień myśli i czy nie jest tak, że
w każdej chwili życia coś w nas umiera? Moja matka żyła
długo i przed śmiercią zdążyła mi opowiedzieć setki historii
życia swych przyjaciół i znajomych. Nawet najbardziej
powikłane, burzliwe i tragiczne, wywołują nieoczekiwany
efekt komiczny - bo czym jest teraz to wszystko, czym
ludzie ci żyli, zakładając rodziny, pracując, kochając,
romansując, krzywdząc innych, używając życia, szukając
nadziei i popadając w rozpacz? Nawet ów słynny
czterowiersz perskiego poety nie odsłania
całej prawdy i grzeszy nadmiernym optymizmem.
"A którzy tu przed nami przyszli i szaleli,
Oszołomieni pięknem i winem weseli,
Spełnili swoją czarę i milczeniem zdjęci
Pokładli się w pyle ziemnym na ziemskiej pościeli."
Kto tak naprawdę przeżywa życie w upojeniu poza
poetami? Jak napisał pewien mędrzec, oczywiście
starożytny, bo inni nie istnieją: "Pożądać tego, co niemożliwe
jest szaleństwem..."
A może ta kobieta tylko udawała, że umarła ze
strachu i kiedy sobie poszedł, otrzepała się z ziemi i z liści i
poszła do domu. I czy córka istotnie go upokarzała? Wyglądało
to raczej na współczucie, albo litość, której nie mogła znieść.
Kochała ojca, a on nie mógł się bez niej obyć.
Jednak życie napierało na mnie i nie miałem czasu zastanawiać
się, co było prawdą a co urojeniem. Musiałem wracać do domu i
do pracy, do moich studentów. Nadchodziła wiosna i powracałem
do życia, skoro mnie w końcu ze szpitala wypisali, co
wydawało się całkiem niemożliwe.
Jak to w życiu! Tyle ofiar, a żadnego winnego...A może sami
winni, choć nie było żadnej ofiary...Jak napisano niegdyś w tym
"Zhong Yong" - jedni nie idą drogą, ponieważ posiadają wiedzę i ją
"przekraczają", a inni nawet na nią nigdy nie weszli. Czy istnieją
ludzie doskonali?
Obrazek jest oczywiście japoński a nie chiński. To w miarę współczesny artysta. Gdzieś zapisałem jego
OdpowiedzUsuńimię...A zresztą podpisał się. 🥀
Słowa z "Zhong Yong" przytaczam w tłumaczeniu Katarzyny Pejdy, z jej przekładu wydanego niedawno przez PIW.
OdpowiedzUsuńCoraz lepiej piszesz Nezumi. Twoja opowiedziana historia jest bardzo wciągająca, chce się czytać, czytać nie oczekując, ze będzie w ogóle puenta tak jak to w życiu.
OdpowiedzUsuńAlma
OdpowiedzUsuńSzaleńcy żyją we własnym świecie. Nie wolno wnikać w świat szaleńca. Nie ma zresztą po co.
Psychiatrzy to robią, wielka i mniejsza literatura, filozofia...Jakieś więc powody istnieją.
OdpowiedzUsuńAlma
UsuńTak, ale psychiatra nie wnika. Sprawdza (według konkretnych testów), jakiego typu nieprawidłowości w myśleniu, postrzeganiu dotyczą danego pacjena i próbuje mu pomóc. Lekarz nie wnika w świat pacjenta - nie ma, według mnie, po co wnikać - gdyż do niczego dobrego to nie doprowadzi. Mówię o zaburzeniach psychicznych, a nie jeżeli ktoś ma wybujalą wyobraźnię (i przez to jest uważany za szaleńca) ☺
Lęk przed zaburzeniami psychicznymi sprawia, że ludzie boją się kontaktu z chorym i izolują go. Ty też piszesz "nie wolno", " do niczego dobrego to nie prowadzi." Przeczytaj "Poznanie chorego" Kępińskiego a zobaczysz, jak ważne jest wejście w świat chorego, któremu pomaga lub szkodzi nie tylko farmakologia. Poza tym psychoterapia na tym polega, a przynajmniej pewne jej rodzaje.
UsuńW psychiatrii, podobnie jak w psychologii istnieje nurt humanistyczny...Jeśli zaś chodzi o literaturę, to w japońskiej na przykład jest to częsty, niemal codzienny temat. A i Dostojewski nie mógłby napisać "Idioty", gdyby poznawać psychiki pewnych ludzi nie było wolno. Rzecz jasna nie porównuję tego, co sam czasem piszę, z wielką literaturą. 🙂
UsuńByć może widzisz różnicę między poznawaniem a wnikaniem w świat chorego.
Ja mam wrażenie, że jedno nie jest możliwe bez drugiego.
Alma
UsuńUważam, że jeżeli chory ma zaburzenia poznawcze, to wnikanie w jego świat oznacza stawanie się szaleńcem. Jak można zrozumieć urojenia, na przykład? Oczywiście chodzi mi o chorego psychiatrycznego, a nie osobę, z zaburzeniami psychicznymi, które można pokonać niefarmkologicznie. Psychoterapia nie polega na podawaniu leków, tylko na słuchaniu. Ale to słuchanie także nie jest wnikaniem w świat chorego. Raczej wyprowadzaniem chorego z jego percepcji.
Nezumi, powiadasz: "Natura to ogrom, a życie i los ludzki są zbyt nieprzewidywalne, abyśmy mogli być przygotowani na wszystko, co nas spotyka"
OdpowiedzUsuńW tym logicznie opisanym "porządku rzeczy" przez miedzy innymi wybitnych polskich filozofów, Twoich Nezumi promotorów zawarta jest bojaźń przed wymyślonym przez logikę pojęciem losu.
Los zastępuje opiekę Nieba nad tym fizycznym Stworzeniem.
Siły ciemności pod przywództwem szatana cieszą się za każdym razem, gdy wskazujesz na twórczy mechanizm porządku kierowanego przez jakiś trudny do opisania los.
Filozofia utknęła, ugrzęzła w niemocy opisania czegokolwiek w sposób precyzyjny.
Jest to kłamstwo szatana powielane przez tabuny tak zwanych logicznych intelektualistów.
Wszystko w życiu człowieka rozumnego, kierującego się Wiarą jest przewidywalne.
Jak dobrze jest przewidywalne zapytasz?
I Corinthians 2:9
Ale jak jest napisane: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło to, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują”.
Amen?
Pojęcie losu nie zostało wymyślone przez moich nauczycieli logików. Jest pojęciem religijnym i filozoficznym, choć bywa odrzucane i kwestionowane przez różne filozofie, np. buddyjskie (los zostaje w nich zastąpiony przez karmana, popularnie nazywanego karmą). Współcześnie czasem kwestionuje się pojęcie losu, podobnie jak na przykład pojęcie sumienia. Dla filozofii analitycznej jakakolwiek refleksja o charakterze egzystencjalnym jest nie do przyjęcia a wyznanie wiary jest prywatną sprawą osoby i jest trochę nieprzyzwoite o takich rzeczach mówić, podobnie jak o sensie czy wartości życia, albo przeżyciach osoby. Ja się oczywiście głęboko z tym nie zgadzam a moi nauczyciele, chociaż byli logikami, zajmowali się filozofią wartości.
UsuńNezumi, proszę rzuć troche więcej światła na koncepcje losu jako pojęcie religijne.
UsuńDla mnie z definicji wierzący wierzy, ze Bog jest żywy, wierzą, ze nie ma czegoś takiego jak los.
Tylko jeden przykład.
Isaiah 54:17
Żadna broń stworzona przeciwko tobie nie będzie skuteczna,
I każdy język, który powstanie przeciwko tobie w sądzie
potępisz.
Takie jest dziedzictwo sług Pana,
A ich sprawiedliwość jest ode Mnie”
Mówi Pan.
Nezumi, nie trzeba być Filozofem aby zrozumieć przeslanie powyższego.
Jest to zaprzeczenie losu, który wg Boga nie istnieje.
Jak wiec rozumiesz, ze los jest pojęciem religijnym?
Nezumi, powiadasz: " Jesteśmy zmuszeni do odgrywania jakichś ról, których sensu nie znamy i nikt nie pyta nas, czy nie moglibyśmy o wiele lepiej wypełniać innych ról, a wszystkim rządzą wszechwładna ekonomia i ideologia"
OdpowiedzUsuńZ chwila, gdy poprzez akt Wiary otrzymujemy Zbawienie -
stajemy się Nowym Stworzeniem, jak to ładnie określa Jezus, jesteśmy urodzeni na nowo.
To co powyżej Nezumi filozoficznie tutaj piszesz zapewnie dotyczy tych, którzy nie znają Boga jako Zbawiciela.
Dla osoby Zbawionej powyższe, przez Ciebie napisane jest nieadekwatne do nowego życia jakie otrzymuje człowiek.
Zbawienie jest wszystkim.
Od tego momentu Duch Święty zamieszkuje w ludzkim ciele.
Stajemy się nową kreacją Tworzenia.
Ale jaki to, o czym piszesz, ma związek z funkcjonowaniem społeczeństwa? Czy to Bóg skazuje niepełnoletnią dziewczynkę w Tajlandii na bycie szwaczką albo prostytutką, aby mogła nie być ciężarem dla rodziny lub uchronić ją przed głodem?
UsuńW jaki sposób rola, do jakiej jest zmuszana, może nie być dla niej zrozumiała lub nie być narzucona. Wie tylko, że to jest konieczne, bo tak jej kazano. Jest ofiarą...To przykład skrajny, chociaż niewolnicza praca określa milionów ludzi na Ziemi. Ale pomyśl o tym ilu bardzo zdolnych ludzi nie mogło nigdy rozwinąć swych zdolności, bo społeczeństwo nie dało im żadnych szans na ich rozwijanie. I w czym im może pomóc to, że stali się "kreacją stworzenia." Ty mógłbyś pomóc jako człowiek i ludzie miliony razy zamożniejsi od Ciebie...
określa los
UsuńNezumi, społeczeństwo, gdyby było oświecone przez Filozofię, ze wszystko jest w naszych rękach gdy miłujemy Boga - cale społeczeństwo żyłoby w dobrobycie oraz w mądrości.
UsuńJak najbardziej wiec gdyby większość w społeczeństwie było Zbawione, w kraju żyłoby się beztrosko w dobrobycie.
Mam nadzieje, ze rozumiesz jednak związek Zbawienia z funkcjonowaniem społeczeństwa.
Zajmujesz się pojedynczymi przykładami biedy oraz zacofania w 3cim świecie. Tymczasem Zbawienie otrzymujemy indywidualnie jako deklarację naszej wiary.
Nie martw się wiec o tych, którzy Zbawienia jeszcze nie przyjęli.
Każdy indywidualnie jest odpowiedzialny za ten akt deklaracji wiary.
Zapytania typu "dlaczego" powinny być wrzucone do szuflady z napisem "nie rozumiem".
Bóg zapewnia, ze przyjdzie czas gdy ujawni wszystkie zapytania "dlaczego".
Na razie nie zawracajmy sobie głowy pytaniem dlaczego tak jest jak jest.
Na pewne rzeczy Stwórca zachowuje tę odpowiedź gdy przyjdzie właściwy czas.
Wprowadziłem jeszcze do tekstu niewielkie zmiany, polegające na dodaniu kilku zdań w różnych miejscach. Nie zmieniają one jednak sensu tej opowieści, ani niczego nie dopowiadają.
OdpowiedzUsuńSama ta opowieść jest czymś bardzo ułagodzonym w stosunku do brutalnej rzeczywistości miejsca, w którym się toczy, a przeżycia jedynie streszcza. Dlatego zastanawiałem się chwilę nad jej opublikowaniem i to jeszcze z takim raczej nazbyt optymistycznym zakończeniem. Jednak nie zależało mi na tym, żeby czytelnikiem wstrząsnąć, a raczej, żeby skłonić go do jakiejś refleksji...Choć nie mam pewności,
OdpowiedzUsuńczy to się udało.