Wyznanie szaleńca


      "Nic nie jest bardziej widoczne od tego, co pozostaje w ukryciu; 

nic nie jest bardziej oczywiste niż to, co ulotne."

     (Zhong Yong) 
     
     
   
    Ten, kto nie był nigdy samotny, być może nie zrozumie 
 
o czym jest ta opowieść.  Ale i tak zacząć muszę od początku,
 
jeśli ma ona w ogóle jakiś początek.  

     Od dawna już studiuję chińską filozofię, chociaż znam ją jedynie 
 
w przekładach, jednak wiedza ta nie przeszkadza mi w naturalnym

przeżywaniu życia, ponieważ nigdy nie uważam tego, co czytam za
 
bezdyskusyjną mądrość.  Być może, gdybym poznał chińskie znaki, 
 
stałbym się zarozumiały, a ta odrobina niewiedzy, choć czasem 
 
przypomina ocean, albo kosmos, skłania mnie do niejakiej pokory
 
i nikt nie może powiedzieć, że jestem jak żaba w studni.  A podobnie

jest z chińską i japońską poezją, które nawet w przekładach
 
wzruszają mnie. 
 
     W przeciwieństwie do starożytnego tekstu  "Zhong Yong",
 
jednego z najważniejszych w tak zwanym kanonie konfucjańskim, 
 
nie jestem przekonany, że należy zawsze iść  z góry wytyczoną 
 
drogą.  Natura to ogrom, a życie i los ludzki są 

zbyt nieprzewidywalne, abyśmy mogli być przygotowani na
 
wszystko, co nas spotyka.  Godzenie się z nieuniknionym nie
 
jest rzeczą łatwą, a  to, co uważa się za obowiązujące w świecie 
 
ludzi, nie zawsze jest tym,  co naturalne. Najczęściej jest
 
ukrytym zniewoleniem.  Jesteśmy zmuszeni do odgrywania 
 
jakichś ról, których sensu nie znamy i nikt nie pyta nas, czy 
 
nie moglibyśmy o wiele lepiej wypełniać innych ról, a
 
wszystkim rządzą wszechwładna ekonomia i ideologia.  
 
Dlatego sztuka życia polega czasem na kroczeniu po bezdrożach,  
 
jeśli w takim miejscu i okolicznościach  znaleźliśmy się, 
 
najczęściej nie z własnej woli.  Nieprzypadkowo najbardziej 
 
stałą rzeczą pod słońcem jest wiatr. Jest nawet bardziej stały niż góra.  
 
Nie znaczy to jednak, że musimy błądzić, kiedy istnieje prosta droga.  
 
Nikt przecież, jak powiada Seneka, nie błądzi na własny rachunek. 

      Nie jestem też przekonany, że ludzie, jak myślał Konfucjusz, 
 
dzielą się na szlachetnych, którzy zawsze stosownie postępują 
 
i prostaków, choć istnieją ludzie, którzy myślą tylko o własnej 
 
korzyści, są uparci, lecz pozbawieni godności i kierują swe 
 
pragnienia ku temu, co niskie.  Kiedy taki człowiek ma jakąś

władzę, jest to prawdziwe nieszczęście. Podobno prostak nie 
 
zna umiaru ani lęku.  Z pewnością istnieją tacy ludzie, ale 
 
większość zapewne nie mieści się w tych dwóch kategoriach. 
 
Według Konfucjusza nie ma innej różnicy między  ludźmi  niż

ta, która wynika z wiedzy i niewiedzy.  Jest to oczywiście 

zachęta do tego, aby wiedzę zdobywać, nawet jeśli inni się

na nas nie poznają. 
  
      Historia, którą chcę opowiedzieć wydarzyła się dawno 
 
i pewnie utonęłaby w mroku zapomnienia, gdybym nie 
 
starał się sobie jej przypomnieć.  Opowiedział mi ją pewien 
 
wariat, który leżał obok mnie na szpitalnym łóżku, kiedy 
 
cierpiałem na zbyt daleko posuniętą melancholię po 
 
odejściu najbliższej mi wtedy osoby.  Ponieważ 
 
mówił w środku nocy szeptem, nie zawsze dobrze go 
 
słyszałem, a z biegiem lat pewne  szczegóły zatarły się w 
 
mej pamięci.  Szaleniec ów w chwilach obłędu tracił kontakt 
 
z rzeczywistością, ale mimo to jego opowieść wydawała mi 
 
się całkiem uporządkowana, nawet wtedy, kiedy leżał 
 
obezwładniony w kaftanie bezpieczeństwa, jak czasem 
 
nazywa się to nieludzkie narzędzie tortur.   Bardzo chciał mi 
 
ją opowiedzieć do samego końca...Nie udało mu się jednak.  
 
Po kilku dniach przeniesiono go z oddziału diagnostycznego 
 
w inny rejon szpitala i więcej go już nie spotkałem.   

      Czy wie pan - zaczął - że trzeba umieć przewidywać

pewne zdarzenia zanim one nastąpią?  Na tym polega
 
przezorność. Nigdy nie wiemy, kogo spotkamy, a trudno

tak po prostu wystrzegać się ludzi. Kiedy poprzednim 
 
razem byłem tutaj, obok mnie na pańskim łóżku leżał morderca.  
 
Mówię to panu w absolutnej tajemnicy. Nikt nie może się o tym 
 
dowiedzieć. To sprawa życia i śmierci...Odwiedzała go córka.  
 
Przynosiła mu jedzenie i pocieszała, a on martwił się, że będzie 
 
wracać do domu po nocy.  Kiedyś nie wytrzymała i spytała go: 
 
"Dlaczego to zrobiłeś?"  Przez cały dzień czekał na nią, ale 
 
nie zawsze przychodziła.  Kiedy nie było jej przez kilka dni nie 
 
golił się i pogrążał w apatii.  
 
     Obserwowałem go trochę, ale nie zawsze mogłem to
 
robić równie uważnie.  Nikt nie trafia tutaj bez wyraźnego 
 
powodu.  Chciałem popełnić samobójstwo.   W końcu korytarza
 
było okno.  Myślałem, że wyskoczę, ale było zakratowane.  
 
Zresztą jak można się zabić skacząc przez okno, które jest 
 
na parterze.   
 
     Sam byłem w opresji.  Kiedy zadzwonił do mnie ojciec, 
 
wyrwałem ze ściany w korytarzu telefon  i powalili mnie 
 
pielęgniarze. Czterech na jednego!  Podobno wpadłem kiedyś 
 
w furię i wyrzuciłem rodzicom telewizor przez okno.  Od tej 
 
chwili znienawidzili mnie i przychodzili tylko po to, żeby mi 
 
dokuczyć. Nie mogłem znieść ich obłudy.  Ojca jeszcze rozumiem,
 
w końcu to sztywniak, przez całe życie zarabiał tylko 
 
pieniądze, ale matka?  Zachowywała się tak, jakby nie była
 
moją matką.  Mizdrzyła się do niego i plugawiła w jego 
 
kłamstwach.  Tak mogłaby się zachowywać jego kochanka, dla
 
której byłbym kimś zupełnie obcym.    

       Mimo takiego stanu ducha zapytałem jednak tego 
 
mordercę, dlaczego tak boi się o córkę.  Początkowo 
 
powiedział tylko, że musi od pociągu wracać przez las.  
 
Wyobrażałem to sobie leżąc na łóżku lub chodząc po
 
zatłoczonym korytarzu.  Stacyjka, na której prawie nikt
 
nie wysiada, a większość idzie przejściem w 
 
przeciwną stronę.  Droga skręca w las a potem nagle 
 
urywa się i przechodzi w piaszczystą leśną ścieżkę.  Trudno 
 
w takim miejscu nie iść trochę szybciej zwłaszcza późnym 
 
wieczorem, choć czasem ktoś się zamyśli. Ale bliskość domu 
 
bywa zwodnicza. 
 
      Starałem się wzbudzić jego zaufanie okazując mu 
 
współczucie, które zresztą rzeczywiście czułem i w końcu 
 
przyznał się, a potem opisał dość dokładnie jak

mordował.  Bał się, że jego córkę spotka kiedyś ten sam

los.  
 
     Potem, kiedy na chwilę wyszedł,  zapytałem ją, czy nie 
 
boi się od niego wracać, ale odpowiedziała, że chyba nie 
 
każdy jest taki, jak jej ojciec.   Raz tylko bała się, kiedy ktoś 
 
za nią szedł.  Odwróciła się i podniosła nawet kamień,

żeby go nim uderzyć, ale mężczyzna wyminął ją i wyprzedził.  
 
Szedł tak szybko, że po kilku chwilach zniknął we mgle.  
 
      On, moim zdaniem, nie chciał zabijać.  Mordował wyłącznie 
 
ze strachu przed tym, że zostanie rozpoznany.  Dlaczego nie 
 
chciał być rozpoznany, nie powiedział - przecież nic złego 
 
nie robił.   Może bał się własnych pragnień? Snułem na ten 
 
temat różne przypuszczenia, ale żadne z nich się nie sprawdziło

i...nie uwierzy pan - on te kobiety tylko straszył!   

Zbliża się do nich i udawał, że jest martwy.  Ale, kiedy 

jedna z nich umarła ze strachu - mogła być chora na serce,
 
przestraszył się i postanowił je mordować.  O czymś takim
 
nigdy nie słyszałem, choć studiowałem psychologię i 
 
uwielbiam filmy i powieści kryminalne.  W gruncie rzeczy to 
 
on był ich ofiarą.   Zupełnie to zresztą do niego nie pasowało. 
 
Wyglądał  na prostaka, który nie rozwodzi się nad 
 
subtelnościami życia, ale być może w rzeczywistości był 
 
kimś innym.   Jak słusznie napisał pewien wielki pisarz 
 
"Nawet pluskwa to tajemnica."  Pewnie wie pan, kogo
 
mam na myśli.  Tu trudno spotkać inteligentnych ludzi
 
- pan jest zdaje się wyjątkiem.   
 
     Zacząłem jednak, prawdopodobnie z nudów,  doszukiwać 
 
 się jakiejś jego traumy.  Podobno miał siostrę i kiedy mieli 
 
chować jego stryja, siostra i jej konkubent zamknęli go dla 
 
żartu w trumnie, z której nie mógł się wydostać.   Upili się 
 
i gdzieś poszli, a wtedy pracownicy "Thanatosa" zabrali go 
 
na cmentarz.  Zaczął się pogrzeb i ostatecznie pochowano 
 
go zamiast stryja.  Ale następnego dnia siostra  
 
wytrzeźwiała i zauważyła, że jej brat gdzieś zniknął, za 
 
to wuj jest na swoim miejscu.   Wykopano go z grobu 
 
i jakoś doszedł do siebie.  Może zapadł w letarg.  
 
Musiało to być dla niego spore przeżycie - jak pan sądzi?
 
      Jednak, kiedy mi o tym opowiadał, byłem sceptyczny.  
 
Zbyt wiele nasuwało się pytań i w ogóle taka groteska 
 
mogła mu się co najwyżej  przyśnić.  Wiadomo przecież,
 
że w snach nie ma logiki.   Poza tym studiowanie jego twarzy

upewniło mnie, że nigdy nie była nienaturalnie blada, ani

nie było w niej nic zwracającego uwagę, poza pewną szorstkością 
 
czy nawet tępotą, której jednak zwykły człowiek nie zauważy.  
 
Był żywym człowiekiem i nie można było mieć co do tego 
 
wątpliwości.
 
      Kiedy wyszedł połknąć leki, które przed pokojem lekarzy 
 
aplikowała pielęgniarka (pacjenci czasem chowali leki,

albo udawali, że je połykają), zapytałem o to jego córkę.  Była 
 
bardzo zaskoczona mą dociekliwością i powiedziała, że ojciec 
 
wszystko zmyślił.  
 
     - Ale straszył je, czy nie straszył? - spytałem.  
 
     - Straszył!   

     Nie miałem żadnego powodu, żeby jej wierzyć, jednak
 
on opowiadał o tym w sposób tak sugestywny, że
 
nie sposób było mu  n i e   wierzyć.  Mówił, że we mgle 
 
wyglądał tak, jakby wyszedł z kostnicy.  Taki ma po 
 
prostu wygląd i sposób bycia.  Nie wie dlaczego. Nie nakładał 
 
jakichś masek, nie wydawał z siebie żadnego głosu i nawet 
 
specjalnie się nie skradał, a jednak jego ofiary były w 
 
śmiertelnym strachu, który jego z kolei przerażał.  Nie
 
mógł znieść tego poczucia osaczenia, w jakim się znajdował.  

     Oczywiście zastanawiałem się dość długo, czy jego

zachowanie miało charakter intencjonalny i czy straszenie

mogło mu sprawiać jakąś satysfakcję.  Ale wyglądało na to, 
 
że on sam się bał, bardziej niż ktokolwiek inny.  Pojawiał 

się jedynie w sytuacjach dość dwuznacznych, które wywoływały

w nim lęk i samo to pojawienie się budziło grozę.  A może lubił 
 
taki dreszczyk emocji?   Lubił się obwiniać?   Czuć niepokój,

który nadawał sens jego poza tym monotonnemu życiu, w

którym nie było żadnych zainteresowań poza pracą i piciem wódki 
 
z kolegami.   W końcu powinien zorientować się, że ze strachu 
 
zabija. To jest przecież jakiś psychiczny mechanizm, który 
 
choć częściowo nieświadomy, chwilami staje się jawny. 

Dlaczego wracał w to samo miejsce, a raczej w podobne 
 
do niego miejsca?  I to o każdej porze roku, nawet mroźną 
 
zimą, kiedy samo wyjście z domu mogło wydawać się czymś
 
nieprzyjemnym.   Był pewnie źle ubrany i trząsł się z zimna,

ale musiał tam iść. 

    - To dlaczego tam chodziłeś?  - zapytałem wprost, 
 
specjalnie pomijając słowo "pan. "  Ale odpowiedział, że 
 
nie wie.  Chciałby wiedzieć, ale sam  tego nie rozumie.  
 
Może to ja mógłbym mu pomóc to zrozumieć.  Ale ma 
 
wrażenie, że mnie to wcale nie obchodzi - pytam go o coś, 
 
ale on nie wie, dlaczego to robię, na pewno nie ze względu 
 
na niego.  
 
      Wyczuwałem tę jego bezradność.  W końcu jednak     
 
spłynęło na mnie olśnienie.  On był ofiarą nawet własnej córki.   
 
Nigdy nie widziałem człowieka równie niewinnego.   
 
Obnażył się przede mną psychicznie i oczywiście zaraz potem
 
tego żałował.   Czułem, że muszę go ratować.   To był jakiś

wewnętrzny nakaz.  On nie potrafiłby ratować samego siebie.
 
      Kiedy wypisali mnie ze szpitala, zaczekałem na nią 
 
i wsiadłem najpierw w ten sam autobus, potem w tramwaj a 
 
później do pociągu, którym jechała.   A kiedy przechodziliśmy 
 
przez las, uderzyłem ją w głowę kamieniem.  Właściwie nie 
 
broniła się, kiedy zacząłem ją dusić.  
 
      Oni nie wiedzą, że to ja, chociaż słyszą moje myśli i 
 
nagrywają je przez satelity szpiegowskie umieszczone na 
 
orbicie okołoziemskiej na jakieś taśmy i szpule.  To istoty 
 
na wskroś demoniczne!  Pan nie ma pojęcia, do czego są zdolni. 
   
    Oczywiście ten szaleniec opowiadał mi o tym kilka razy

i widać było jak bardzo go to dręczy. Za którymś razem 

zapytałem go, czy chciał jego córkę tylko nastraszyć. 

- Nie. - odpowiedział - Chciałem ją zabić!  Nie mogłem znieść
 
tego jak upokarza ojca, choć wydawała się taka pokorna 
 
i czuła.  Pan nie wie, czym jest poczucie sprawiedliwości. 
 
I niech pan mnie nie przekonuje, że to zakamuflowana mściwość. 
 
To głos sumienia!   Oczywiście, oczywiście, wiem, że podobno
 
sumienie nie istnieje.  To tylko hipostaza.  W takim razie ja
 
je przywracam!  Na tym polega moja ofiara.  
 
      Ale chciałbym jeszcze opowiedzieć panu o czymś.  Może 
 
jutro, kiedy będziemy sami.  Najlepiej przed śniadaniem.  
 
Wszyscy uciekną, bo salowa będzie chlorowała posadzkę.  
 
Zresztą po nocy są, jak pan widzi, głodni.  Cały czas pana molestują 
 
o jedzenie, które przynoszą panu matka i chyba pańska 
 
żona...Przepraszam, że uważałem pana za kanalię. 
 
Jak pan widzi bardzo to się zmieniło. Pan jeden podał mi wodę,
 
kiedy byłem w kaftanie.      
 
      Być może pragnienie opowiedzenia mi o tym było tak silne, 
 
że zapomniał o środkach ostrożności, a może wydawały mu się 
 
nieistotne, skoro i tak znają jego myśli.  W takim razie jednak

błędne było jego przypuszczenie, że nie wiedzą tego, co pragnie

przed nimi ukryć. 
 
     Po wyjściu ze szpitala chciałem dowiedzieć się, 
 
czy ta dziewczyna żyje, jednak nie znałem jej imienia, ani
 
nazwiska i nie wiedziałem, jak miałbym o nią zapytać.  
 
Jak zapytać i kogo?   Poza tym, mógł zamiast niej pozbawić 
 
życia inną osobę, pod jakimś względem do niej według jego 
 
wyobrażeń podobną.   Jednak ten domniemany samosąd, 
 
mimo współczucia, które ujawnił,  wydał mi się niesprawiedliwy.  
 
A co, jeśli ów morderca, rzeczywiście myślał, że jest martwy? 
 
Przecież takie rzeczy się zdarzają.  Ja sam czasem myślę,

że dla innych już nie żyję.  A może wydaje mi się tylko, że

jeszcze istnieję, choć i to nie potrwa długo.   Samotność
 
jest przestrzenią dla kontemplacji, ale tę przestrzeń wypełnia
 
obecność śmierci.  Z filozoficznego punktu widzenia śmierć
 
nie jest zdarzeniem z życia.   Realna jest tylko śmierć bliskiej 
 
osoby. Ale kto tak na co dzień myśli i czy nie jest tak, że 
 
w każdej chwili życia coś w nas umiera?  Moja matka żyła

długo i przed śmiercią zdążyła mi opowiedzieć setki historii

życia swych przyjaciół i znajomych.  Nawet najbardziej 

powikłane, burzliwe i tragiczne, wywołują nieoczekiwany 

efekt komiczny - bo czym jest teraz to wszystko, czym 

ludzie ci żyli, zakładając rodziny, pracując,  kochając, 
 
romansując, krzywdząc innych, używając życia, szukając 
 
nadziei i popadając w rozpacz?  Nawet ów słynny 
 
czterowiersz perskiego poety nie odsłania

całej prawdy i grzeszy nadmiernym optymizmem. 

 
        "A którzy tu przed nami przyszli i szaleli,

          Oszołomieni pięknem i winem weseli,

          Spełnili swoją czarę i milczeniem zdjęci

          Pokładli się w pyle ziemnym na ziemskiej pościeli."

      
      Kto tak naprawdę przeżywa życie w upojeniu poza
 
poetami?  Jak napisał pewien mędrzec, oczywiście

starożytny, bo inni nie istnieją: "Pożądać tego, co niemożliwe

jest szaleństwem..." 
 
     A może ta kobieta tylko udawała, że umarła ze 
 
strachu i kiedy sobie poszedł,  otrzepała się z ziemi i z liści i 
 
poszła do domu.  I czy córka istotnie go upokarzała?  Wyglądało 
 
to raczej na współczucie, albo litość, której nie mogła znieść.  
 
Kochała ojca, a on nie mógł się bez niej obyć.  
 
      Jednak życie napierało na mnie i nie miałem czasu zastanawiać 
 
się, co było prawdą a co urojeniem. Musiałem wracać do domu i 
 
do pracy, do moich studentów.  Nadchodziła wiosna i powracałem

do życia, skoro mnie w końcu ze szpitala wypisali, co

wydawało się całkiem niemożliwe. 

      Jak to w życiu!   Tyle ofiar, a żadnego winnego...A może sami 
 
winni, choć nie było żadnej ofiary...Jak napisano niegdyś w tym 
 
"Zhong Yong" - jedni nie idą drogą, ponieważ posiadają wiedzę i  ją 
 
"przekraczają", a inni nawet na nią nigdy nie weszli.  Czy istnieją 
 
ludzie doskonali? 
 
     
 
      
      
     



Komentarze

  1. Obrazek jest oczywiście japoński a nie chiński. To w miarę współczesny artysta. Gdzieś zapisałem jego
    imię...A zresztą podpisał się. 🥀

    OdpowiedzUsuń
  2. Słowa z "Zhong Yong" przytaczam w tłumaczeniu Katarzyny Pejdy, z jej przekładu wydanego niedawno przez PIW.

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz lepiej piszesz Nezumi. Twoja opowiedziana historia jest bardzo wciągająca, chce się czytać, czytać nie oczekując, ze będzie w ogóle puenta tak jak to w życiu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Alma
    Szaleńcy żyją we własnym świecie. Nie wolno wnikać w świat szaleńca. Nie ma zresztą po co.

    OdpowiedzUsuń
  5. Psychiatrzy to robią, wielka i mniejsza literatura, filozofia...Jakieś więc powody istnieją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alma
      Tak, ale psychiatra nie wnika. Sprawdza (według konkretnych testów), jakiego typu nieprawidłowości w myśleniu, postrzeganiu dotyczą danego pacjena i próbuje mu pomóc. Lekarz nie wnika w świat pacjenta - nie ma, według mnie, po co wnikać - gdyż do niczego dobrego to nie doprowadzi. Mówię o zaburzeniach psychicznych, a nie jeżeli ktoś ma wybujalą wyobraźnię (i przez to jest uważany za szaleńca) ☺

      Usuń
    2. Lęk przed zaburzeniami psychicznymi sprawia, że ludzie boją się kontaktu z chorym i izolują go. Ty też piszesz "nie wolno", " do niczego dobrego to nie prowadzi." Przeczytaj "Poznanie chorego" Kępińskiego a zobaczysz, jak ważne jest wejście w świat chorego, któremu pomaga lub szkodzi nie tylko farmakologia. Poza tym psychoterapia na tym polega, a przynajmniej pewne jej rodzaje.

      Usuń
    3. W psychiatrii, podobnie jak w psychologii istnieje nurt humanistyczny...Jeśli zaś chodzi o literaturę, to w japońskiej na przykład jest to częsty, niemal codzienny temat. A i Dostojewski nie mógłby napisać "Idioty", gdyby poznawać psychiki pewnych ludzi nie było wolno. Rzecz jasna nie porównuję tego, co sam czasem piszę, z wielką literaturą. 🙂
      Być może widzisz różnicę między poznawaniem a wnikaniem w świat chorego.
      Ja mam wrażenie, że jedno nie jest możliwe bez drugiego.

      Usuń
    4. Alma
      Uważam, że jeżeli chory ma zaburzenia poznawcze, to wnikanie w jego świat oznacza stawanie się szaleńcem. Jak można zrozumieć urojenia, na przykład? Oczywiście chodzi mi o chorego psychiatrycznego, a nie osobę, z zaburzeniami psychicznymi, które można pokonać niefarmkologicznie. Psychoterapia nie polega na podawaniu leków, tylko na słuchaniu. Ale to słuchanie także nie jest wnikaniem w świat chorego. Raczej wyprowadzaniem chorego z jego percepcji.

      Usuń
  6. Nezumi, powiadasz: "Natura to ogrom, a życie i los ludzki są zbyt nieprzewidywalne, abyśmy mogli być przygotowani na wszystko, co nas spotyka"
    W tym logicznie opisanym "porządku rzeczy" przez miedzy innymi wybitnych polskich filozofów, Twoich Nezumi promotorów zawarta jest bojaźń przed wymyślonym przez logikę pojęciem losu.
    Los zastępuje opiekę Nieba nad tym fizycznym Stworzeniem.
    Siły ciemności pod przywództwem szatana cieszą się za każdym razem, gdy wskazujesz na twórczy mechanizm porządku kierowanego przez jakiś trudny do opisania los.
    Filozofia utknęła, ugrzęzła w niemocy opisania czegokolwiek w sposób precyzyjny.
    Jest to kłamstwo szatana powielane przez tabuny tak zwanych logicznych intelektualistów.
    Wszystko w życiu człowieka rozumnego, kierującego się Wiarą jest przewidywalne.
    Jak dobrze jest przewidywalne zapytasz?
    I Corinthians 2:9
    Ale jak jest napisane: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło to, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują”.
    Amen?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojęcie losu nie zostało wymyślone przez moich nauczycieli logików. Jest pojęciem religijnym i filozoficznym, choć bywa odrzucane i kwestionowane przez różne filozofie, np. buddyjskie (los zostaje w nich zastąpiony przez karmana, popularnie nazywanego karmą). Współcześnie czasem kwestionuje się pojęcie losu, podobnie jak na przykład pojęcie sumienia. Dla filozofii analitycznej jakakolwiek refleksja o charakterze egzystencjalnym jest nie do przyjęcia a wyznanie wiary jest prywatną sprawą osoby i jest trochę nieprzyzwoite o takich rzeczach mówić, podobnie jak o sensie czy wartości życia, albo przeżyciach osoby. Ja się oczywiście głęboko z tym nie zgadzam a moi nauczyciele, chociaż byli logikami, zajmowali się filozofią wartości.

      Usuń
    2. Nezumi, proszę rzuć troche więcej światła na koncepcje losu jako pojęcie religijne.
      Dla mnie z definicji wierzący wierzy, ze Bog jest żywy, wierzą, ze nie ma czegoś takiego jak los.
      Tylko jeden przykład.
      Isaiah 54:17
      Żadna broń stworzona przeciwko tobie nie będzie skuteczna,
      I każdy język, który powstanie przeciwko tobie w sądzie
      potępisz.
      Takie jest dziedzictwo sług Pana,
      A ich sprawiedliwość jest ode Mnie”
      Mówi Pan.

      Nezumi, nie trzeba być Filozofem aby zrozumieć przeslanie powyższego.
      Jest to zaprzeczenie losu, który wg Boga nie istnieje.
      Jak wiec rozumiesz, ze los jest pojęciem religijnym?

      Usuń
  7. Nezumi, powiadasz: " Jesteśmy zmuszeni do odgrywania jakichś ról, których sensu nie znamy i nikt nie pyta nas, czy nie moglibyśmy o wiele lepiej wypełniać innych ról, a wszystkim rządzą wszechwładna ekonomia i ideologia"
    Z chwila, gdy poprzez akt Wiary otrzymujemy Zbawienie -
    stajemy się Nowym Stworzeniem, jak to ładnie określa Jezus, jesteśmy urodzeni na nowo.
    To co powyżej Nezumi filozoficznie tutaj piszesz zapewnie dotyczy tych, którzy nie znają Boga jako Zbawiciela.
    Dla osoby Zbawionej powyższe, przez Ciebie napisane jest nieadekwatne do nowego życia jakie otrzymuje człowiek.
    Zbawienie jest wszystkim.
    Od tego momentu Duch Święty zamieszkuje w ludzkim ciele.
    Stajemy się nową kreacją Tworzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jaki to, o czym piszesz, ma związek z funkcjonowaniem społeczeństwa? Czy to Bóg skazuje niepełnoletnią dziewczynkę w Tajlandii na bycie szwaczką albo prostytutką, aby mogła nie być ciężarem dla rodziny lub uchronić ją przed głodem?
      W jaki sposób rola, do jakiej jest zmuszana, może nie być dla niej zrozumiała lub nie być narzucona. Wie tylko, że to jest konieczne, bo tak jej kazano. Jest ofiarą...To przykład skrajny, chociaż niewolnicza praca określa milionów ludzi na Ziemi. Ale pomyśl o tym ilu bardzo zdolnych ludzi nie mogło nigdy rozwinąć swych zdolności, bo społeczeństwo nie dało im żadnych szans na ich rozwijanie. I w czym im może pomóc to, że stali się "kreacją stworzenia." Ty mógłbyś pomóc jako człowiek i ludzie miliony razy zamożniejsi od Ciebie...

      Usuń
    2. Nezumi, społeczeństwo, gdyby było oświecone przez Filozofię, ze wszystko jest w naszych rękach gdy miłujemy Boga - cale społeczeństwo żyłoby w dobrobycie oraz w mądrości.
      Jak najbardziej wiec gdyby większość w społeczeństwie było Zbawione, w kraju żyłoby się beztrosko w dobrobycie.
      Mam nadzieje, ze rozumiesz jednak związek Zbawienia z funkcjonowaniem społeczeństwa.
      Zajmujesz się pojedynczymi przykładami biedy oraz zacofania w 3cim świecie. Tymczasem Zbawienie otrzymujemy indywidualnie jako deklarację naszej wiary.
      Nie martw się wiec o tych, którzy Zbawienia jeszcze nie przyjęli.
      Każdy indywidualnie jest odpowiedzialny za ten akt deklaracji wiary.
      Zapytania typu "dlaczego" powinny być wrzucone do szuflady z napisem "nie rozumiem".
      Bóg zapewnia, ze przyjdzie czas gdy ujawni wszystkie zapytania "dlaczego".
      Na razie nie zawracajmy sobie głowy pytaniem dlaczego tak jest jak jest.
      Na pewne rzeczy Stwórca zachowuje tę odpowiedź gdy przyjdzie właściwy czas.

      Usuń
  8. Wprowadziłem jeszcze do tekstu niewielkie zmiany, polegające na dodaniu kilku zdań w różnych miejscach. Nie zmieniają one jednak sensu tej opowieści, ani niczego nie dopowiadają.

    OdpowiedzUsuń
  9. Sama ta opowieść jest czymś bardzo ułagodzonym w stosunku do brutalnej rzeczywistości miejsca, w którym się toczy, a przeżycia jedynie streszcza. Dlatego zastanawiałem się chwilę nad jej opublikowaniem i to jeszcze z takim raczej nazbyt optymistycznym zakończeniem. Jednak nie zależało mi na tym, żeby czytelnikiem wstrząsnąć, a raczej, żeby skłonić go do jakiejś refleksji...Choć nie mam pewności,
    czy to się udało.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty