Zimowy krajobraz

     Ostatnio najczęściej obywam się bez wielkiej symfoniki, która zresztą nigdy nie była dla mnie pierwszoplanowa. Może z wyjątkiem kilku symfonii "Sturm und Drang" Haydna i interpretacji Bruno Waltera, ktorego lubię  i podziwiam jako człowieka, i oczywiście niektórych symfonii Brahmsa, Mozarta i Beethovena. Mahler bywa czasem cudownie piękny w brzmieniu i nastroju, ale tonie zwykle w powodzi patosu i kaskad dźwięków (wyjątkiem jest jego "Jedynka"). Bliski jest mi za to Debussy (bardziej niż Ravel). Czajkowski natomiast prawie mnie ominął, podobnie jak Richard Strauss...

       


     Dzisiaj słucham jednak "arystokraty symfoniki" (jak ktoś go nazwał) Sibeliusa, do którego w ostatnich latach wracam najczęściej. Dzień jest jakiś, mimo upału i jasnej pogody za oknem, mroczny i przywodzi mi na myśl zimowe krajobrazy północy, w samej muzyce, krystalicznej i rześkiej, niekoniecznie obecne, ale wyczuwalne w jej nastroju. 

      Suita "Lemminkainen", ta w której jest słynny "Łabędź z Tuoneli." (Poemat symfoniczny nawiązujący do legendy z Kalevali). Zamieszczam tę część z Karajanem, bo jest na YouTube, ale słuchałem Vanski. 

      Czwarta, szósta i siódma symfonia w wykonaniu Vanski i Minnesota Orchestra.

      Poznawanie muzyki Sibeliusa zacząłem od nagrań Bernsteina. Są bardzo sugestywne, charyzmatyczne, jednak zawsze jest w nich trochę za dużo samego Bernsteina.  Z nagrań nowszych wolę Vanskę niż Jarviego, czy Sir Colina Davisa (który zresztą nagrywał te symfonie ze trzy razy). 

      Czwórki słuchałem nawet dwa razy, bo za pierwszym razem, zaraz po przebudzeniu, do mnie nie dotarła.  To dość enigmatyczny utwór, o czym już kiedyś pisałem. Kompozytor spodziewał się śmierci i symfonia jest w swym wyrazie tragiczna i melancholijna, co sprawiło, że przyjęta została przez część publiczności wrogo a nawet nienawistnie.  Może dlatego, że jest to tragizm pozbawiony patosu.  Ktoś nawet zauważył, że jest w niej swoisty sarkazm. Ale być może powodem tego niepokoju jest bliskość jej wizji życiu widzianemu z pewnego dystansu. Sibelius nie umarł, żył jeszcze bardzo długo, ale myśl o operacji raka krtani mogła nieco wyostrzyć jego spojrzenie na życie. Jeśli teraz symfonia ta uważana jest za arcydzieło, to być może także dlatego, że jest w niej prawda przeżyć.         

     Staram się na ogół nie sugerować  zbytnio tym, co pisze się o muzyce, szczególnie w kontekście biografii kompozytora.  Są jednak wyjątkowe dzieła i twórcy, w przypadku których takie oddzielenie jest dość trudne.  Chyba najbardziej wyrazistym tego przykładem jest Schubert...

    Wiele utworów Sibeliusa cechuje swoista asceza, w czym jest coś szlachetnego, podobnie jak w jego pragnieniu zrozumienia życia poprzez muzykę, która w jakimś istotnym sensie służy jego poznawaniu. Kompozytor był dzielny - w pewnym okresie życia przechodził depresję, w innym dość ostro pił, ale szukał własnej drogi i okazał się człowiekiem żywotnym i długowiecznym.  Potrafił oczarować swymi utworami publiczność, ale nie było to jego zamierzeniem. Inne jego arcydzieło  - koncert skrzypcowy, publiczność też przyjęła początkowo dość chłodno. Może ze względu na nieco demoniczną ostatnią część.

       Przez cały dzień nic nie jadłem i dopiero teraz połknąłem po drodze chłodnik z jajkiem i przypomniał mi się mój młody przyjaciel Sławek:

      "Sibelius to Bóg!  Pijak i drwal - sam ścinał drzewa i przez pół życia niczego nie komponował. Ale, co po sobie pozostawił!" 

       Prawdą jest, że potrafił nadać muzyce własny, niepowtarzalny wyraz.  Cenił Brahmsa i Brucknera, wpłynęli na niego między innymi Wagner i Czajkowski, a jednak wpływy te wydają się zupełnie nieistotne w porównaniu z oryginalnością jego twórczości. Czasem mówi się o działaniu przyrody i klimatu i jego późniejszym odosobnieniu (przedtem miał żywy i bezpośredni kontakt ze światem muzycznym i jego najwybitniejszymi postaciami). Finlandia to była w tamtym czasie geopolitycznie bardziej carska Rosja, niż Europa, co godziło mocno w patriotyczne uczucia kompozytora. Ale jego twórczość nigdy nie była peryferyjna, lokalna. Jest w samym centrum europejskiej kultury muzycznej. 

       Wspominam tylko o tym, być może nieco idealizując, bo nie chce mi się podejmować trudu wchodzenia w jego bardzo obszerną biografię. Nawet własnych wspomnień nie analizuję i jeśli chodzi o znajomość kolei mego życia pozostaję częściowym dyletantem.  Moje życie nie ma jakiejś wyraźnej ciągłości i często nie jest mi znany los osób, które kiedyś blisko znałem.  Nie wiem więc na przykład, czy Sławek zapił się na śmierć...Nie wiem nawet, czy najbliższa mi kiedyś osoba żyje.  Czasem ogarnia mnie smutek, kiedy ktoś mówi mi, że została zamordowana a jej grobu i tak nie znajdę, bo jest w UK.  Ale osoba, która ostatni raz z mych znajomych ją widziała, nie może tego wiedzieć, a tylko fantazjuje i przypuszcza.  Z upływem czasu przestaje mieć to dla mnie znaczenie, bo jak napisałem kiedyś  "Odwiedzając groby bliskich, wydeptujemy ścieżki do grobów własnych." Jaka to dla mnie różnica, że jeszcze przez pięć minut żyję a ktoś inny nie. Może poza bólem i tęsknotą...

      Jak zawsze, kiedy piszę o muzyce, wspominam o sobie. Stałem się nawet obiektem drwiny pewnej osoby, która grywa na fortepianie i pobiera lekcję gry na wiolonczeli, a poza tym interesuje się bliżej sztuką -  "A na jakim instrumencie Pan gra?"- spytała, kiedy ktoś wyraził mi uznanie. 

    Osoba ta być może dość średnio rozumie muzykę, podobnie jak filozofię, czy poezję, jest za to przepełniona ambicją zwrócenia na siebie uwagi i oczywiście ceni to, co robi wrażenie przynależności do bardziej kulturalnego świata. Napisałem "być może", bo trudno mi to w pełni ocenić na podstawie dość ograniczonego kontaktu, w którym mogła dojść do głosu jej neurotyczna duma. Z osobami wyniosłymi nigdy nie znajdowałem głębszego porozumienia, które nie byłoby chwilowe, ponieważ ten kulturalny świat jest światem zniewolenia, przemijających mód i pozorów, a w życiu liczy się tylko prawda. Nawet, jeśli, jak w jej wyobrażeniu, jest to część walki o jakąś emancypację i wolność, to jej kontestacja wiąże się jedynie z tym, że odmawia się jej w nim miejsca, co jest zapewne, biorąc pod uwagę jej liczne uzdolnienia, dość nieprawiedliwe.  Muszę przyznać, że jej zainteresowania są trudne i ambicje wysokie i że jest przy tym nadwrażliwa, jeśli chodzi o własne doznania, a niekoniecznie o to, co mogą czuć inni. Ja jestem kimś prostodusznym, mało niezwykłym i pozbawionym chęci wyróżniania się, co raczej mi odpowiada, nie czuję więc wobec podobnych osób żadnego resentymentu. Jednak przy całej jej pogardzie dla mieszczańskich zasad, które uosabia jej matka,  jej poglądy na życie były pod wieloma względami zdrowo (czy może raczej niezdrowo)  mieszczańskie, a zależność od zasobów matki oczywista, czego w swym rewolucyjnym radykalizmie nie zauważała. Jako kobieta o zauważalnej urodzie, chciała nawet być aktorką, narzeka, że mężczyźni chcą ją uwodzić, ale przeszkadza im to, że jest inteligentna i wrażliwa, i woleliby, żeby była blondynką. Sposób, w jaki o tym pisała, był ujmujący i uroczy, a nawet uwodzicielski, ale ja nie nadaję się chyba do adorowania takich osób, nawet jeśli zauważam ich determinację i zdolności. Najpierw więc zostałem potępiony za pesymizm i brak ducha walki, a później obłożony anatemą za rzekomy narcyzm i protekcjonalne traktowanie osoby równie wybitnej. 

    Czuliśmy do siebie niejaką sympatię ze względu na wspólnotę pewnych zainteresowań i chyba nie tylko, może także ze względu na poczucie pewnego nieprzystosowania, czy odrzucenia, o czym świadczyła żarliwość jej wymagających doświadczonego  terapeuty zwierzeń. Oboje poczuliśmy pewien przyjemny dreszcz wynikający z poznawania nowej osoby - pisaliśmy do siebie nawet z zatłoczonego metra - jednak patrząc na to w sposób bardziej obiektywny, do zerwania tej przyjaźni (czy raczej więzi wzajemej sympatii)  musiało dojść ze względu na różnicę postaw wobec życia, z którym jestem znacznie bardziej pogodzony. Dawno już więc przestałem się tym martwić, zwłaszcza, że nadal ją lubię, a na jej życie nie mam żadnego wpływu. Jest osobą, która opiera swe doświadczenie życiowe na pozorach i złudzeniach, w które wierzy w sposób dogmatyczny, co raczej nie przyniesie jej szczęścia. Gdybym wobec nich nie oponował, mógłbym stać się jej naprawdę kimś bliskim.

  Zwykle bardzo przeżywam nieporozumienia z ludźmi i mam jakieś poczucie winy, ale jak mówią starożytni Chińczycy "Nie trzeba biec za każdą osobą, na którą chcielibyśmy mieć wpływ." Więcej nie mogę tu napisać, ponieważ osoba ta jest realna a tu występuje jedynie jako fragment opowieści o muzyce. 

     Być może, jak ktoś kiedyś napisał, powinienem komponować, zamiast zajmować się filozofią. Ale filozofowanie to przecież nie jest zawód, a raczej skłonność do stawiania pytań i poszukiwania odpowiedzi. Dlatego również to, co napisałem o tej osobie, z pewnością nie jest definitywne i niczego nie przesądza, choć opiera się na pewnej obserwacji.  Dla mnie była to jakaś strata może dlatego, że nigdy nie uważam nikogo za swą potencjalną choćby własność, a zależy mi na autentycznej więzi z inną osobą...W tym samym czasie napisała dwa wiersze, być może skierowane do jakiejś fikcyjnej osoby, a może do kogoś rzeczywistego. W pierwszym napisała, że jedyną jej karą będzie to, że będzie go bardziej kochać, a w drugim, że nie daruje mu aż do końca tej i następnej wojny. Czy to nie urocze?... Ja przedtem, ale już konkretnie do niej, napisałem, sprowokowany jakimś jej wpisem, w przerwie między tymi jej utworami "A Pani jest największą terrorystką emocjonalną świata." 

       Taki problematyczny sens ma też moja skromna twórczość, bo jak napisał przekornie Gombrowicz: "Literatura ma utrudniać życie, a nie je ułatwiać..."  Oczywiście w takiej sytuacji raczej trudno z niej najczęściej żyć...

     Sibelius skomponował też uroczego, smutnego walca i ponury marsz pogrzebowy, który istnieje w dwóch wersjach, bo go później poprawił. Kiedy szwedzka wytwórnia BiS wydała z okazji rocznicy pięknie boxy z jego twórczością (przedtem wydawaną na osobnych CD), poznałem też jego kameralistykę i muzykę teatralną...a później pieśni. Wśród tych utworów jest między innymi znakomity kwartet smyczkowy...

      Wspomnienia zamieszczone tutaj są najzupełniej przypadkowe, choć może przypomniał mi o nich ten dzień...



      


Komentarze

  1. Dla mnie muzyka nie jest tłem a samym życiem, ponieważ potrafi wyrazić to, co niewyrażalne...
    Sens literatury nie polega na burzeniu czy rujnowaniu, ale na pewnym otamowaniu naszego codziennego sposobu myślenia, dzięki któremu nasze myśli i przeżycia mogą być głębsze. Oczywiście nie każda literatura ma tę właściwość.
    Poglądy i sądy zmieniają się i jest to całkiem naturalne, a życie niesie ze sobą nowe doświadczenia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też nie przeszkadza 😀 Ale jest przeszkodą w bezrefleksyjnym życiu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Alma
    "Do bardziej kulturalnego świata"?
    A czymże jest ten bardziej kulturalny świat, Nezumi?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie wiem...W moim poczuciu jest to potrzeba wywyższania się...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alma
      W takim razie z pewnością znasz wielu ludzi bardzo kulturalnych!😄

      Usuń
    2. Myślę, że człowiek może mieć poczucie istnienia wysokich wartości, dla których warto żyć i może słusznie czuć się twórcą kultury i członkiem jakiejś szerszej wspólnoty, ale nie z wyniosłością i pogardą dla innych ludzi...

      Usuń
  5. Też tak myślę...Oczywiście, kiedy ta kultura nie jest powierzchowna...

    OdpowiedzUsuń
  6. Alma
    Czy Aztekowie wiedzieli co to szczep bakterii w mleku?

    OdpowiedzUsuń
  7. Alma
    Mnie się wydaje, że kultura to coś innego niż wykształcenie. Które, oczywiście, nie jest równoznaczne z wiedzą. Kultura wyższa - coś takiego nie istnieje, jest to twór sztuczny.
    Może kultura to umiejętność traktowania człowieka z szacunkiem wynikającąa z otwartości człowieka, jego tolerancji i jego pokory wobec życia?

    OdpowiedzUsuń
  8. Alma
    ...i coś jeszcze: empatia, zrozumienie, tolerancja.

    OdpowiedzUsuń
  9. Almo, ja bym powiedzial: empatia, zrozumienie, tolerancja to są cechy osobowosci czlowieka a nie czy jest kulturalny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Piotrze, wiem sie masz sie za logicznego mędrca w starszym wieku, jednak proszę mów za siebie.
    Nie każdy starszy człowiek twierdzi, że dawniej było lepiej.
    Jesli ja sie zaliczam do tych "starszych" to kazdego roku jest lepiej.
    Twoja Piotrze wypowiedź jest tak logiczna jak alogiczny jestes :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danek na starość młodnieje,
      u nas się to się nazywa,
      że ktoś, na starość dziecinnieje;)

      Usuń
    2. Można chcieć długo żyć, ale żeby zdrowie było
      i samodzielnym być i nie wymagać opieki osób trzecich.

      Usuń
    3. NP. taka osoba sparaliżowana, której pampersy trzeba zmieniać i karmić. I inne przypadki,
      nie będę opisywać.

      Usuń
  11. Alma
    Tak, masz rację. I zastanawiałam się nad tym zanim te cechy tutaj wpisałam. Otóż wiedzę należy w sposób umiejętnym komunikować innym. Właśnie sposób komunikacji z innymi ludźmi świadczy o kulturze człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  12. Alma
    Przecież wiedzę może posiadać osoba wierząca 🙂
    Ale ja zupełnie nie odnoszę się w tym wątku do wiary. Zwyczajnie, spotkałam osoby o niewątpliwie ogromnej wiedzy lecz tak chamskie w relacjach z ludźmi, że nie są z pewnością ludźmi kulturalnymi.

    OdpowiedzUsuń
  13. Może to zależy od tego, jakiego rodzaju to była wiedza...Ale brak wiedzy nie chroni przed chamstwem.

    OdpowiedzUsuń
  14. Alma
    Zatem wychodzi na to, że poziom kultury człowieka można mierzyć sposobem, w jaki traktujemy i z jakim się odnosimy do innych ludzi!

    OdpowiedzUsuń
  15. ...Ludzi, ich wytworów, czujących istot, przyrody.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty