Niewierny małżonek

  Z powodu upału i napadów kaszlu przedłużyłem swój dzisiejszy koncert o kilka utworów Leclaira.  Jean-Marie Leclair żył jak na swoje czasy długo, bo przeżył 67 lat nim został zamordowany w okolicznościach tajemniczych i pełnych namiętności. 

    


   Słuchałem jego sonat skrzypcowych i koncertów dość często w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Miałem swoje ulubione ich wykonania i jedno z nich wybitnego flecisty Bartholda Kuijkena dzisiaj sobie przypomniałem. Sonaty skrzypcowe uwielbiałem z francuskim skrzypkiem barokowym Fernandezem. Nagranie było delikatne i subtelne, wycyzelowane aż do granic przyzwoitości...Później, po zjawieniu się w moim życiu muzykologa,  czy muzykolożki, jak się teraz mówi, która miała alergię na klasykę, bo musiała jej słuchać przez wiele godzin dziennie, a wcześniej sama ją wykonywała, nastąpiła przerwa, która trwała dość długo. Dopiero w 2019 r wróciłem do słuchania tego kompozytora z powodu nowych nagrań z jego koncertami ze skrzypaczką Leilą Schayegh i orkiestrą z Bazylei. Znałem je wcześniej z nagrania Standege' a i jego Collegium Musicum 90. 

    Skłamałbym... Było przez ten czas jedno nagranie, które mnie poruszyło. Polecił mi je stary organista Pan Janek - 6 Trio sonat op.4, w wykonaniu "Enemble Rosasolis." To był 2013 r.  Wróciłem do niego zeszłej zimy i dzisiaj.  

    Nie napiszę wiele o samej muzyce. Nie chcę nikogo zanudzać. Leclair był jednych z tych wybitnych kompozytorów, którzy "italianizowali"muzykę francuską.  Ale nie traciła ona swego pierwotnego, retorycznego ducha.  Widać to na przykładzie koncertów nawet bardziej niż sonat. Nie są łatwe w odbiorze i przywodzącej na myśl raczej Locatellego niż Vivaldiego, ale są bardziej eleganckie. Leclair naszpikował je efektami technicznymi i często zamiast prostej melodii są tam jakieś zatrzymania rytmu i rzeczy z pozoru dziwne...Ale czasem zaskakujące i nieoczekiwanie piękne. Słychać, że był to niespokojny duch. Ja wolę jego sonaty. 

     Namiętności związane z odbiorem tej muzyki dawno już przeminęły - co mnie obchodzą jakieś nimfy zasłuchane w szemrzący strumień. W tamtych czasach słuchałem jednak przede wszystkim muzyki epoki baroku, którą poznałem dużo lepiej niż większość mych znajomych melomanów (Ja jestem raczej mellowman), poza pewnym młodym biznesmenem, który jednak słuchał głównie barokowej opery. Kulturalny ten człowiek, znający wiele języków (włącznie z chińskim) opowiadał mi często jakieś ploty operowe, których sam nigdy nie śledziłem. Ale kiedyś zaskoczył mnie trochę. Było upalne lato jak teraz.

     - Moja żona wyjechała. - oznajmił - Jedyna okazja na kawalerski wieczór. Ma Pan ochotę na dziewczyny? 

     Brzmiało to uroczo, ale ja miałem wtedy "swoją" i znajomy był nieco, a może nawet poważnie, rozczarowany. Pozostało więc tylko gadanie. 

     - Pić wódkę w taki upał nie miałoby sensu - powiedział i zaczął mi relacjonować kolejność zdarzeń w "Semele" Haendla. 

     - Biedna, tak źle skończyła.  - zauważyłem nieco złośliwie.  Spodziewałem się raczej wdzięczności za uratowanie mu cnoty, choć miałem ochotę na wino. 

     Po jakichś dwóch tygodniach spotkałem go znowu. 

     - Szkoda, że nie dał się Pan namówić. Następna taka okazja dopiero za rok. Kocham żonę, rozumie Pan, ale ile można?

     Przypomniałem mu aforyzm Coleridge' a. Małżonek jest jak żaba w studni: "Ma obfitość wody, ale nie może się wydostać." 

    - Ciekawe jak to brzmi po angielsku. - powiedział. 

    Po latach uknułem na ten temat dwie interpretacje.  Według pierwszej,  mój młody znajomy chciał się odegrać na żonie za zdradę, która, jak przypuszczał, w sposób nieunikniony nastąpi. Według drugiej, wybrał mnie nie dlatego, że czuł się zdesperowany, ale dlatego, że znając mą poczciwość przypuszczał, że mu odmówię...

    

Komentarze

  1. Temat lekki, wakacyjny raczej, dlatego musiałem trochę ponudzić...🙂A życie?
    Wczoraj dowiedziałem się o tragicznej i niepotrzebnej, wstrząsającej śmierci jednego z bliższych członków mojej rodziny. Przewidywaliśmy ją z mamą wierząc, że jest jakiś ratunek. Niestety przed ludzką nikczemnością ratunku zwykle nie ma...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alma
      Przykro mi. Tak, śmierć to...samo życie. Chociaż dziwnie to zabrzmialo.

      Usuń
  2. Spotkałem przed chwilą znajomą. Dopadła mnie na ulicy po drodze do tramwaju. Zwykle opowiada mi jakieś historie swoich zakochań w urzędnikach bankowych. Ma 33 lata. Wróciła z wczasów opalona i prawie mnie niestety do tego tramwaju odprowadziła opowiadając tym razem historię komplementów, jakie w tym dniu usłyszała od mężczyzn. "Czy Pan się źle czuje?" - spytała nagle oskarżającymniemal tonem - : "Bo bardzo źle Pan wygląda."

    OdpowiedzUsuń
  3. "Jest Pan bardzo blady i ma Pan trudności z poruszaniem się. To widać!...Musi Pan się lepiej odżywiać." 😀

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak...Niektóre są bardzo ciekawe. Inne z kolei jednak dość typowe. Ja nie zdradzałem swych najbliższych. Ale może jestem wyjątkiem...Owszem, B. mówiła czasem, że mam "psychiczne kochanki", jednak była to tylko przyjaźń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głód, ten zwykły, zmusi do poszukiwania pożywienia,
      są jakieś bezpłatne jadłodajnie dla uchodźców
      czy inne sposoby poratowania zdrowia jedzeniem,
      a Nazumi tylko zaspokaja głód muzyki i sztuki
      i tym chce żyć,to nie dziw, że się kończy fizycznym osłabieniem.
      Sponsoring konieczne potrzebny.
      Gdybym na utrzymaniu chorego syna nie miała,
      to bym pomogła.Kościół, bardzo rzadko wspieram.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty