Przemija z wiatrem

 






       ...Wracając do moich zapisków, bo taki jest podobno sens 

pisania tutaj, zauważam, że kiedy wczoraj nad ranem

wiatr otworzył okna w mym pokoju i musiałem na nie mocno 

napierać, żeby nie wypadły, pomyślałem, że musi to mieć 

związek ze śmiercią mojej matki i z moimi urodzinami. 

Metafizyczny rzecz jasna. 

     W dniu Jej urodzin słuchałem Miserere, sławnego motetu, 

który skomponował Lully. Wzruszył on do łez Madame de 

Sevigne, która po jego wysłuchaniu na pewnym pogrzebie 

napisała: "Nie wierzę, aby w niebie istniała jakaś inna muzyka."  

     Jest dość ciekawe, że chociaż znałem tak wiele XVII i XVIII 

wiecznych francuskich motetów, tego akurat słuchałem po 

raz pierwszy. Z całej tej motetowej literatury największe 

wrażenie robi na mnie nagranie motetów Mondoville'a z 

Williamem Christie, ale inne też bywają bardzo piękne.  Wiele

rzecz jasna zależy tu od jakości samego wykonania.  

      Ciekawe, że chociaż tekst Miserere i wszystkich innych 

motetów jest mi częściowo obcy, szczególnie tam, gdzie jest

wyznaniem win i korzeniem się przed Bogiem, sama muzyka

nieodmiennie mnie wzrusza.  Oczywiście owe grands motets

są dla mnie czasem zbyt pompatyczne.  Wolę małe motety,

a spośród tych szczególnie utkwiły mi w pamięci Lecons des

Morts Brossarda, może też dlatego, że poruszają mnie słowa   

wykorzystywanego w nich tekstu Księgi Hioba.  Najbardziej

przejmujący fragment brzmi po łacinie tak:

         "Usquequo non parcis mihi,

           Nec dimittis me ut glutiam salivam meam?" 

           (VII, 19)

         A w przekładzie Izaaka Cylkowa z oryginalnego tekstu

księgi: 

          "Kiedyż wreszcie odwrócisz wzrok swój ode mnie,

            zaniechasz mnie, ażebym przełknął ślinę moją?"

        (W tłumaczeniu Miłosza identycznie, ale poeta z dużym

wyczuciem pomija ostatnie słowo).  

          W chwilę potem Hiob mówi do Boga:

          "Gdyż legnę w prochu, a kiedy mnie poszukasz, mnie

już nie będzie." (VII, 21; w tłumaczeniu Miłosza). 

          Jest to chyba najbardziej dramatyczny i przejmujący 

moment księgi i hiobowej męki.  Brzmi jak wyrzut, oskarżenie

Boga.  Żaden ateista, ani buntownik wobec wiary, ani heretyk

nigdy nie sformułował tego tak dosadnie.  Hiob nie czuje

miłości Boga przez którego jest prześladowany, a swe cierpienie

uważa za niezawinione.  Pisano w związku z tym, że Bóg jawi 

mu się jako psychopata, który dręczy człowieka, wiedząc, że 

ten nie będzie żył wiecznie.  A miłość jest przecież wybaczeniem.  

          Ze względu na takie fragmenty Von Rad, autor 

monumentalnego dzieła Teologia starego Testamentu,

zalicza Księgę Hioba do tak zwanych ksiąg kryzysowych,

w których przejawia się kryzys wiary pojmowanej jako

przymierze Boga z ludem Izraela.  Hioba nie obchodzi to,

dlaczego Bóg mógłby chcieć mścić się za grzechy członków

religijnej wspólnoty, do żywego dotyka go bowiem własne

cierpienie i nie potrafi pojąć jego sensu.  

        To zresztą do końca wcale się nie wyjaśnia, bo Hiob

korzy się przed cudowną mocą Boga, ale bynajmniej nie w

poczuciu, że jest On miłosierny i sprawiedliwy.  Skoro

ma taką moc, że stworzył szalonego konia i przeróżne 

potwory, to być może stworzył świat dla jakiegoś dobra.  

Z tego punktu widzenia zakończenie księgi (niezależnie 

od tego, czy dopisane później)  jest problematyczne, 

jeśli nie zgoła trywialne...Wygląda na przekupstwo ze

strony Boga. 

      Wysłuchałem też kilku kantat Bacha, ale już bez

związku z Urodzinami Mamy.   Dla szczerej przyjemności

delektowania się anielskim sopranem Miriam Feuersinger

i równie piękną interpretacją Iestyna Davisa (kontratenor). 

Feuersinger przejmująco śpiewa w sławnej kantacie "Ich 

habe genug" (BWV 82).  Bach pozostawił ją w dwóch 

wersjach - na głos basowy i na sopran.  Basowi towarzyszy

zwykle obój a sopranowi flet.  Wielokrotnie, w różnych

okolicznościach życia, także po śmierci bliskich,  słuchałem 

jej w obu tych wersjach i w wielu znakomitych wykonaniach,

ale nigdy nie zdawałem sobie pytania: "Czy chcę umrzeć?"

Tęskna jest melodia pierwszej części tej kantaty,  wspaniałe

recytatywy, cudowna i tak podziwiana aria Schlummert ein...,

dramatyczna ostatnia aria. Ale czy z radością czekam na  

swą śmierć?  (Ich freue mich auf meinen Tod).

    Na kilka dni przed odejściem moja matka, schorowana

i zbolała, mająca kłopoty z oddychaniem, wyjęczała, że ma już 

dość życia i chce już być tam, gdzie Halinka - jej przyjaciółka 

przez całe życie od czasów szkolnych, która niedawno zmarła. 

(Jeszcze nie było wtedy jej pogrzebu). Ale Mama walczyła

prawie do końca o życie (przede wszystkim ze służbą zdrowia), 

kochała je i starała się mieć jakąś kontrolę nad sprawami 

bliskich. Jednak zupełnie jej nie miała...Później zadzwoniła  

do niej ciocia Ela z Radomia i Mama pytana o to, jak się

czuje odpowiadała podobno wesoło i z poczuciem humoru.  

Dlatego Jej śmierć była, mimo późnego wieku, dla wielu 

zaskoczeniem. 

     Matka przeżyła jako małe dziecko śmierć i ekshumację 

zabitego w Powstaniu Ojca.  Często mówiła o tym, także

na krótko przed swym odejściem.  Żeby móc Go pochować 

musiała jechać do rodziny na wieś i prosić o pieniądze na

trumnę.  Nie poznali jej tam, ale w końcu uradzili, że dadzą

jej kartofle, żeby sobie sprzedała.  Pomógł jej w tym sołtys

i Mama wróciła wozem z trumną.  Kiedy Ojca wykopywano z 

ziemi (leżał wraz z innymi rozstrzelanymi na podwórku) 

widziała, że na twarzy wyrosły mu włosy.  Babcia w egzekucji 

straciła prawą rękę i popadła w ciężką depresję, spędzając całe

dnie na cmentarzu. Starsza siostra Mamy, łączniczka w 

Powstaniu, była chora na gruźlicę. I dziecko musiało pójść 

do pracy, a także zastąpić je przy odgruzowywaniu miasta. 

    Davies, z kolei, najbardziej mnie wzruszył nie w którejś z

części kantat Bacha, ale w Klag-lied, mistrza Bacha 

BuxtehudegoBach przewędrował kawał drogi, aby go

zobaczyć i usłyszeć jego grę.  Tego utworu też słuchałem

bardzo wiele razy, ale Anglik sprostał mym oczekiwaniom.  

"Arcangelo", które mu towarzyszy, to zresztą świetny 

zespół instrumentalny.  

     Prze całą noc poprzedzającą te Urodziny nie spałem

i próbowałem rozstrzygnąć dylemat, czy mam jechać na

poświęconą Mamie Mszę Św. zamówioną przez mojego brata,

starego marksistę, czy pojechać zarejestrować się do lekarza 

w przychodni uniwersyteckiej (w ostatnich dniach czułem się 

szczególnie źle i miałem powody do niepokoju).  W końcu z 

pomocą Bożą :-D, dostałem w głowę niby kamieniem 

i zmorzył mnie ciężki sen podobny do śmierci w chwili kiedy 

miałem wychodzić (przypomina to trochę utratę przytomności)

 - nie wiedząc jednak, dokąd idę, i tak rozstrzygnął się mój 

dylemat.  Zresztą nie wiedziałem dokładnie gdzie i kiedy jest 

ta msza, ale jeśli miałby ją odprawiać ten sam ksiądz, to 

musiałbym uważać, żeby jej jakoś nie zakłócić.  Wyjątkowo 

próżny i pusty Jegomość, jeden z tych, którzy odstraszają ludzi 

od kościoła... 

      Niedawno znany wydawca i pisarz, meloman i entuzjasta 

taoizmu, Michał Cichy, zastanawiał się, czy można głęboko 

przeżywać i rozumieć muzykę religijną będąc ateistą.  Zgadzam 

się z nim, że można. W pewnym sensie mówi o tym znany 

aforyzm Ciorana (a nie znając go myślałem o tym podobnie).  

Słuchając muzyki Bacha czujemy, że Bóg istnieje, ponieważ 

on Go stworzył.  To samo pytanie stawia w swej książce o Bachu 

John Eliot Gardiner, jeden z najwybitniejszych interpretatorów

jego muzyki, ale postrzega, jak się wydaje, problem nieco 

inaczej.  Dla niego jest to nie tyle kwestia autentyczności przeżyć, 

ile raczej wiedzy. Nie trzeba być Luteraninem, żeby rozumieć 

muzykę Bacha, ale rozumie się ją pełniej znając jej wyznaniowe 

podłoże, praktykę, symbolikę i ducha owej wiary.  Muzyka

Bacha jest głęboko ludzka i dlatego można ją przeżywać 

także bez tej wiedzy, jednak nie do końca rozumiejąc jej

znaczenie.  

      Jeśli wiatr po raz drugi wywali dzisiaj okno, to 

powiem chyba to samo, co w takich sytuacjach mówił drugi

mąż Mamy, człowiek serdeczny i ludzki "Chyba stanę się 

religijny!"  Był to żart człowieka, który kilka lat życia

spędził w obozie koncentracyjnym (już po wojnie).  

      Dlaczego wspominam o tym?  My, osoby z pokolenia,

które przyszło na świat w XX wieku, mamy jeszcze jakieś 

wyobrażenie o historii, także o wojnie, ale niestety ono zanika

i ustępuje miejsca wszechobecnemu infantylizmowi...



    

         

       

      

   

 

 

        


Komentarze

  1. Po szóstej wyrój ptaków. Wcześniej o pół godziny. Śpię zwykle od siódmej rano...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie kiedyś pewna wyjątkowo żarliwa religijne studentka wyznała podczas rozmowy, że ksiądz nie musi być mądry, ponieważ jest tylko tubą, przez którą przechodzi Słowo Boże, a tuba może być nawet i głupia, bo to tylko kawał rury. Chyba jednak myślę o tym inaczej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Alma
    Mnie się wydaje, że trudno jest zrozumieć rzeczy, gdy się ich nie przeżyło albo gdy nie miało się bezpośredniej styczności z naocznymi świadkami traumatycznego zdarzenia. Niewiele daje mówienie dzieciom, że "ja w twoim wieku...". Ale to nie znaczy, że mamy im nie przypominać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty