Pani Ogawa opowiada swą jawę


          - Kiedy człowiek zamarza nie myśli o ciepłym

tchnieniu wiosny. - zauważyła Pani Ogawa. - A

czasem zamarzają nawet kamienie.  Widziałam 

to przechodząc obok pewnej katedry.  W ustach

jakiejś kamiennej twarzy tkwił ogromny sopel 

i kilka jeszcze innych zwisało w dół, a wszystko

było skute lodem.  - 

     Nigdy jeszcze nie widziałem Pani Ogawy tak

wzburzonej. 

- To było gdzieś we Włoszech, na północy, w jakimś 

dużym mieście, ale nie pamiętam  już gdzie.  Była 

noc, ale chciałam wejść do środka  i  diabeł otworzył 

mi jedne z drzwi. Zaprowadził mnie do jakiegoś 

sarkofagu, gdzie spała młoda dama.  Na imię miała 

Cecylia, ale w mroku źle widzę i nie zauważyłam już 

nic więcej poza złotymi rzymskimi literami na 

marmurze, które zacierały mi się przed oczami,

mimo że blisko paliła się lampka.  "Jesteśmy na 

miejscu." - powiedział diabeł.  Ubrany był w sutannę, 

ale wlókł za sobą wężowy ogon.  "Poznasz teraz 

tajemnicę życia i śmierci.  Ale nie przedstawiłem się.

Jestem..."  -

      - To straszny sen. O ile oczywiście ktoś lęka się

diabła. Ja zupełnie nie... -  

      - Był tak przekonany, że poddałam się 

jego mocy, że nie zauważył w porę jak uciekam. 

Biegłam i biegłam, ale on miał skrzydła nietoperza

i był ode mnie szybszy.  Zastąpił mi drogę przy 

wejściu.  Pośliznęłam się i upadłam przed nim

na posadzkę. I wtedy dopiero się obudziłam, albo

zasnęłam. Tego naprawdę nie wiem.  A jest to dla

mnie kwestia dość kluczowa, ponieważ nie potrafię

teraz odpowiedzieć, czy jeszcze żyję. -

     Pani Ogawa spojrzała na mnie pytająco, a ja 

byłem dość zakłopotany. Kilka lat temu Pani Ogawa

faktycznie jeszcze żyła, ale nie byłem przez cały czas 

przy niej. 

    - Jest spore prawdopodobieństwo, że Pani żyje. -

powiedziałem. - Jednak nie możemy mieć pewności. -

    - Ja jej nie mam.  Oczywiście przy założeniu, że

śmierć jest snem, a życie przebudzeniem, choć 

wielu ludzi uważa, że jest odwrotnie. Przyznam,

że słabo to pojmuję.  Kiedy z tobą rozmawiam,

wydaje mi się, że żyję, jednak czy przypadkiem nie

jest tak, że to ty wypowiadasz moje kwestie?   -

    - Z całą pewnością nie. -

    - Być może rzecz ta nie ma większego znaczenia.

Płaczemy na pogrzebach, a przecież za chwilę i

nas nie będzie.  Kiedy umiera starsza osoba i żegnają

ją osoby trochę tylko od niej młodsze, a nawet te o

dwadzieścia parę lat, to czuje się ten powiew śmierci. 

Zwłaszcza w posępną, zimową pogodę, kiedy na

cmentarzu jest pusto.  Potem wracają do swych

norek i przyziemnych spraw, ale lęku nie da

się zagrzebać w skostniałej ziemi.  -

     - A współczucie, żal, ból? -

     - No niby tak.  Na takich pogrzebach nie czuje się

grozy śmierci.  Raczej to, jak niewiele życia pozostało

i jak szybko przeminie.   Może jest inaczej, kiedy 

umiera czyjaś matka, albo ktoś, z kim często się

kontaktujemy.  Wtedy uczucia skierowane są bardziej

na nią i żal jest szczery.  -

    - Nie podjąłbym się raczej oceniania szczerości 

żalu.  Pogrzeb, na którym ostatnio byłem był tak 

skromny, że nikt nie musiał niczego przed nikim 

udawać. Dzień był ciemny i przypominał zmierzch. 

Postaliśmy przez chwilę w milczeniu patrząc  jak 

malutka czarna tablica z umieszczoną w ziemi 

urną pokrywa się kwiatami. Dopiero wtedy przeszył 

mnie ból.  Dlaczego akurat położenie kwiatów tak 

mnie poruszyło?  Było ich dość, żeby przykryć

trzy czerwone róże ode mnie. -

      - Byłam tam z Tobą duchem.  Ale zostawiłeś mi

niedawno piękną symfonię żałobną Locatellego. 

Przesłuchałam ze trzy razy.  Jakże dramatyczne, jak

na tamtą epokę, jest to Lamento.  Ale wybacz,  

Consolatio zupełnie do mnie nie przemawia. Nie

ma pocieszenia!  Przypuszczam, że je dopisał, bo

nie wypadało mu inaczej. Sinfonia in fa minore a 2 

violini, viola e basso composta per le esequie sua 

Donna che si celebrarono in Roma. Piękny język! 

Doczytałam się, że skomponował ją dla swej zmarłej 

ukochanej, co tłumaczyłoby jej żarliwość...Albo dla 

żony swego rzymskiego patrona. Obstaję przy tym 

pierwszym. Niespełna dwanaście minut. -

      - Niedawno?  To było w 1995 r, kiedy umarł 

mój przyjaciel, ten który interesował się

kulturą grecką i rzymską i zawsze miał dla 

mnie czas.  Nawet w środku nocy.  Niestety, kiedy 

odchodził, byłem w Londynie. - 

     - To aż tyle trzymałam?  Przepraszam...Ale

w tym roku zmarła też Joanka.  Opowiadałeś mi

jak nakładano jej na twarz pośmiertny makijaż. 

Widziałeś to chyba ukradkiem, ty podglądaczu.  -

     - Gruda ziemi na głowę i koniec na zawsze. -

     - To Pascal!   Nawet teraz chce ci się mówić

cytatami...Wiem, mówiłeś mi przed chwilą jak

ksiądz podparł  dłonią podbródek i trwał w tej

pozie udawanej zadumy jak kiepski aktor. - 

     - Bardzo skrupulatnie wytarł szmatką kielich,

z którego wypił krew Zbawiciela.  -

     -  Ale musisz chyba jakoś dalej żyć... - 

     Mogłem się spodziewać, że po wypowiedzeniu 

tych słów Pani Ogawa nagle zniknie.  Staruszka lubi 

ze mnie w ten sposób żartować.  

     


   

 

Komentarze

  1. Alma
    A dzisiaj świat cieni zastąpiło Słońce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może niedługo pogoda zmiemi się na lepszą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety ona sobie wyobraża, że jest użyteczna i nieomylna

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty