Umrzeć z godnością. (Londyńska opowieść)
"Pies, który kąsa, nie obnaża zębów."
(Przysłowie chińskie)
Nie wszyscy może wiedzą, że słynna londyńska mgła
jest nie tylko w Londynie, szczególnie jesienią. A we
mgle trudno czasem odróżnić kogo się spotyka i jak
skończy się to spotkanie.
Jechałem w klasie drugiej pociągu z Exeter do
Londynu, napełniony wrażeniami z wycieczki, kiedy
dosiadł się do mnie pewien jegomość. Przedstawił się
jako Lord Pembrooke, co wydało mi się dość dziwne.
Chociaż niczego po sobie nie okazywałem z łatwością
odgadł moje myśli.
- Pewnie dziwi się pan, że jadę drugą klasą a moje
ubranie nie pasuje nawet do wyglądu biedaka
oglądającego fajans w charity shop. Ale zapewniam
pana, że jestem autentycznym lordem! Wszelako misja,
jaką mam do spełnienia, nakazuje mi to ukryć.
Przysiadłem się do pana nieprzypadkowo. Obserwowałem
pana już w katedrze, o czym zapewne pan nie wiedział.
Był pan z prześliczną kobietą. Widać było, że jesteście
bardzo zaprzyjaźnieni. Podsłuchiwałem, proszę mi to
wybaczyć, wasze rozmowy i miałem zamiar zawrzeć z wami
znajomość, bo widok pięknej kobiety nie daje mi spokoju,
ale wyszliście na dwór i dama gdzieś znikła. Zagapiłem się
na chwilę. Czyżbyście się pokłócili? Postanowiłem jednak
śledzić pana aż do dworca, gdzie pan dotarł. To już,
przyznam, było zajęciem nieco monotonnym. Czy nie
potrafi pan iść do celu najkrótszą drogą? -
Jakby na potwierdzenie swych słów wyjął z kieszeni
kilka złotych monet i ugniatał je w dłoni.
- To bardzo mi miło. - odpowiedziałem zakłopotany.
- Pana skromność i delikatność ujęły mnie i
pomyślałem od razu, że jest pan jednym z tych
wyjątkowych duchów, które zaznały w życiu wielu
nieszczęść dlatego jedynie, że jako ludzie byli
bardziej wrażliwi od innych. Nie mylę się? -
- Ależ stanowczo mnie pan przecenia, drogi Lordzie.
Jestem, jaki być mogę. -
- Na pierwszy rzut oka odróżniam człowieka
szlachetnego od prostaka. - rzekł nieznajomy,
głaszcząc się po bokobrodach. - I wiem też, że
szlachetność usposobienia nie zależy od urodzenia
i pochodzenia społecznego. Człowiek szlachetny
dąży to tego, co wysokie, a prostak myśli tylko o
tym, co niskie i o własnej korzyści. Niedługo Big
Ben wybije nowy wiek, a ludzie ogarnięci falą
scjentyzmu, zagubili wiedzę o ludzkiej duszy. Na
szczęście są jeszcze tacy, jak ja, czy Ruskin, którzy
im o jej istnieniu przypominają. -
- Daleki jestem od takich rozróżnień. Życie szuka
dla siebie najłatwiejszej drogi - przypomina wodę, a ta,
kiedy natrafia na przeszkodę, stara się ją ominąć, albo
piętrzy się, chcąc ją pokonać, bywa czysta jak kryniczne
źródło, ale bywa też mętna, czasem porywa nas i niesie
ze sobą wiele błota, a nawet zatapia i nie ma przed nią
ratunku. Nie kieruje się w górę, ani w dół, ale płynie
tam, gdzie może. -
Czekałem, żeby zobaczyć, jakie wrażenie uczynią
na nim me słowa. Milczał przez chwilę, jakby coś
rozważał.
- Spodziewałem się, że pan to powie. Obserwując
pana nabrałem jednak przekonania, że mogę panu
zaufać. Muszę coś panu wyznać, o ile oczywiście
wyrazi pan na to zgodę...A jeśli nie, to i tak to panu
wyznam! Jest w panu coś, co mnie do tego zniewala. -
- W takim razie nie mogę panu odmówić. Ale
nie wiem, czy zdąży pan to zrobić - jesteśmy już prawie
w L. -
- Moje wyznanie jest jak błysk podczas burzy.
Jestem mordercą!..Proszę o nic nie pytać! A co
więcej, muszę jeszcze kogoś zamordować, a pan mi
w tym pomoże. -
- Przykro mi, ale w tym akurat nie będę mógł
nikomu pomóc. -
- Ależ już mi pan pomógł! Dzięki panu znalazłem
ofiarę...Niech pan tak na minie nie patrzy! Słusznie
pan się domyśla - to ona. Pięknej kobiecie nie oprze
się nawet heros! Jakbym ujrzał jedną z trzech Gracji,
tylko o wiele wdzięczniejszą i pełną czarownej prostoty. -
Próbowałem mu wytłumaczyć, że jest drobna
różnica między zakochaniem od pierwszego wejrzenia
a uczuciem, że musimy kogoś zamordować. Spytał
mnie, czy znam tę różnicę z własnego doświadczenia.
Żeby nie skłamać, odpowiedziałem, że nie. Jestem
jednak przekonany o jej istnieniu.
- A to na jakiej to podstawie? - zapytał. - Intuicja,
introspekcja, doświadczenie innych ludzi, kultura?
To wszystko puste słowa! Dla mnie nie ma żadnej
różnicy. Kiedy się w kimś zakocham, po prostu robię
to! -
- W taki razie będę musiał panu w tym przeszkodzić,
drogi Lordzie. - zaprotestowałem.
- Proszę nie nazywać mnie lordem. Jestem człowiekiem
tak jak pan, a nie żadnym arystokratycznym monstrum.
Pozwoli pan, że zaprezentuję tutaj pewien nieodparty
dla mnie wywód, który odsłoni dobroczynność mych
intencji. Kiedy czuję, że kocham jakąś osobę, nieodparcie
nasuwa mi się myśl, że pozbawiając ją życia nie tylko chronię
ją przed cierpieniem, ale zarazem ocalam jej nieśmiertelne
piękno, z którego zadrwi kiedyś bezlitosny czas, a więc
wyrządzam jej wielką przysługę, ponieważ pozostanie
w ludzkiej pamięci jak kwiat, który nie zdążył uschnąć.
Ale jak się zapewne domyślasz przyjacielu, o wiele
bardziej okrutny los spotyka piękną duszę, która
również wysycha i traci swą wrażliwość i czułość,
tężejąc w uporze. Przed iloma błędami ją chronię,
ilu zdrad, niewdzięczności i krzywd oszczędzam innym.
Kiedy pogryzą się psy, można je zwykle jeszcze uleczyć,
ale kiedy pogryza się ludzie - nie sposób...Nie przeszkodzi
mi pan, a przeciwnie, pomoże...A w dodatku uczynię to
pańskimi rękami. Śmierć jest najwyższym, orgazmicznym
spełnieniem miłości. -
Ponieważ nic nie mówiłem - kontynuował swe
wynurzenia, starając się wysławiać możliwie
oględnie, jakby obawiał się, że czegoś nie zrozumiem.
- Niestety ludzie uroili sobie, że trzeba zawierzyć
życiu i bezczeszczą je żyjąc nieprzyzwoicie długo i nie
korzystając z dobrodziejstwa, jakim jest możliwość
opuszczenia go w każdej chwili. A kiedy nadchodzi
starość, pławią się w swym domowym ciepełku,
rozgrzewając herbatką i ciesząc udawaną serdecznością
podobnych im nienawistników, starych, schorowanych
kundli. Przymilają się do młodych i błaznują
byle tylko ich nie rozdeptali, albo nie rozjechali
rozhulani na hulajnogach. Łudzą się złudnymi
wspomnieniami oczyszczonymi z prawdy jak rafinowany
cukier i nadziejami na coś więcej niż grób, podczas gdy
ich duch nieskończenie degeneruje się. Patrzą bezradnie
na zło tego świata, narzekając, że strzyka im w kościach.
I uśmiechają się, uśmiechają, poczciwi w swej bezduszności.
Współczuję im i życzę szczęścia i długiego życia, ale nie
wtedy, u diabła, kiedy ich kocham! -
Chciałem pożegnać się z nim i wysiąść na najbliższej
stacji, jednak w przedziale zjawił się konduktor i
oznajmił:
- Z uwagi na mgłę, pociąg pojedzie dalej dopiero
rano. Na miejscu powinniśmy być około dziesiątej.
Życzę panom miłego postoju i przepraszam za te
niewielkie, acz uciążliwe, utrudnienia w podróży. -
Mój rozmówca bardzo się z tego ucieszył. Ja również,
ponieważ z pewnością opóźni to realizację jego planów
lub może wręcz ją uniemożliwi, a w tym czasie moja
ukochana bezpiecznie dotrze do swego gniazdka. Nie
mogłem przewidzieć tego, co się wydarzy. Niemal chwilę
potem w przedziale zjawiła się Ona.
- Chodź ze mną na spacer. Chcę obejrzeć lokomotywę!
Konduktor pożyczył mi latarkę. - powiedziała.
- A nie chcesz usiąść? - spytałem.
- Z tym człowiekiem - nigdy! -
- Tylko proszę się nie zasapać podczas tego rendez-vous!
I przestrzegam przed chłodem. O tej porze nawet para
zamarza. Ale macie tutaj swoje ciepłe gniazdko! - rzekł
wesoło mój znajomy.
Po wyjściu z pociągu zaczęliśmy gorączkowo myśleć
o ucieczce. W nocy i we mgle często traci się orientację,
ale sytuacja stała się niepokojąca. Sara powiedziała, że
musimy spytać konduktora, gdzie jesteśmy i jak daleko
może być stąd do najbliższej wsi lub miasteczka. Nigdzie
jednak nie można było go znaleźć. Poza tym okazało się,
że pociąg jest pusty. Nie jechał nim dosłownie nikt
więcej. W tej sytuacji ruszyliśmy ku początkowi składu
pociągu w nadziei, że maszynista będzie dobrze zorientowany.
To, co zobaczyliśmy wprawiło nas w przerażenie. Nawet
Sara, oswojona z wizjami po opium, nie potrafiła zachować
spokoju.
Lokomotywy nie było, a na torach znaleźliśmy ciała
maszynisty i palacza. Chwyciłem szpadel wbity obok
w ziemię i zaczęliśmy błądzić we mgle trzymając się
torów. Te jednak po jakimś czasie skończyły się.
- To ślepy tor! - powiedziała - Chyba bezpieczniej
będzie, kiedy do niego wrócimy. W ten sposób będziemy
mogli kontrolować jego poczynania. -
Odradzałem jej to, mówiąc, że Penbrooke może
mieć rewolwer, ale uparła się mając za nic całą moją
argumentację, którą uzupełniłem o wiele innych
szczegółów. W przedziale jednak nikogo nie było.
- W takim razie zaczekajmy tu na niego. Musi
przecież wrócić. Może wyszedł za własną potrzebą.
Jestem pewna, że tu wróci! -
Sara przytuliła się do mnie i zasnęła z głową na
mych kolanach. Nad ranem nawet w przedziale
zrobiło się bardzo zimno. Zamarłem w oczekiwaniu,
ale Lord nie wracał. Mój umysł pracował gorączkowo
próbując zrekonstruować krok po kroku możliwy tok
wydarzeń. Szaleniec nie opuszczał wprawdzie przedziału,
jednak mógł przekupić konduktora, który zamordował
maszynistę i palacza i odczepił lokomotywę. W jakim
celu, Bóg jeden wie! Może liczył na to, że w przypływie
strachu uderzę w mroku mą ukochaną szpadlem, który
zaciskałem w dłoni. Ale przecież nie zrobiłem tego!...
A jeśli to hipnotyzer, albo demon? Demony doskonale
wiedzą, że pewne zdarzenia są nieuniknione i potrafią
zręcznie zastawić sieć. Ciotka Rose opowiadała mi
w dzieciństwie wiele takich historii, których nasuchała
się podczas pobytu w Indiach. Okazało się przecież, że
tor jest ślepy!
W którymś momencie wydawało mi się, że pociąg
gwałtownie zahamował. Usłyszałem jęk Sary, a
jej bezwładne ciało osunęło się na podłogę. Pochyliłem
się nad nim i ułożyłem na siedzeniach, ale...Moja
Ukochana nie dawała znaku życia. Usiadłem więc
i obejmując jej głowę zastygłem w oczekiwaniu na
cud. Wtedy jednak zmorzył mnie ponury i ciężki sen.
Biegłem uciekając przed kimś, a on pojawiał się
przede mną. Potem próbowałem rzucić się z mostu
do Tamizy, ale zauważyłem, że trzech mężczyzn topi
w niej kobietę z kamieniem u szyi.
Kiedy się przebudziłem Penbroke stał nade mną
w otoczeniu trzech ludzi. Jeden z nich okazał się być
inspektorem ze Scotland Yardu. Towarzyszyli mu
dwaj bobbies.
- Dlaczego ją pan udusił? - spytał dobrotliwie
starszy pan.
- Niczego nie pamiętam. W którymś momencie
zahamował pociąg...Chociaż nie jechał. -
- I pańskie dłonie zacisnęły się na krtani ofiary,
która z taką ufnością powierzyła panu swe
bezpieczeństwo i życie. -
- Nie ma chyba co gdybać, inspektorze. -
powiedział mój znajomy z pociągu. - Rzecz jest
całkiem oczywista! Widziałem jak kłócił się z
ofiarą. Ale kto by pomyślał, że jest do czegoś
takiego zdolny! -
Jak się zapewne domyślasz Czytelniku,
osądzono mnie i czekał mnie stryczek. Bezczelny
Penbrooke pofatygował się zobaczyć egzekucję.
Zaglądał mi w twarz, jakby chciał przekonać się,
czy nie oderwie się od niej łza i nie wykrzywi jej
grymas zwierzęcego lęku, i czy potrafię godnie
umrzeć. Nie wytrzymałem:
- Jestem niewinny! To on! - wykrzyknąłem.
Twarz mojego prześladowcy wykrzywił złośliwy
uśmiech.
- Wszyscy tak mówią. - zauważył sędzia.
- Oczekiwałbym od pana w takiej chwili nieco
większej godności. Za chwilę pętla zaciśnie się
na pańskiej szyi. Czy naprawdę nie zależy panu
na dobrym imieniu? To i tak drobiazg w
porównaniu z tym, co pana czeka po zgonie. -
- Bóg na ciebie patrzy! - dodał pastor.
Poczułem przez chwilę pogardę dla mych
oprawców, a potem ogarnął mnie nieoczekiwany
spokój. Do chwili, kiedy w tłumie ujrzałem nagle
Sarę...
Mam zdjęcie katedry w Exeter, w której spędziłem niegdyś cały dzień z najbliższą
OdpowiedzUsuńmi osobą podziwiając w niej nie tylko wnętrze, ale i ukryte życie muzyczne. Musiałbym go jednak trochę poszukać.