Sonata klarnetowa
Kiedyś marzyłem o kupieniu sobie klarnetu - pięknego, japońskiego,
o wspaniałej barwie. Zdarzało mi się grać na flecie, ale na klarnecie
- nigdy. Musiałbym mieć nauczyciela, nauczyć się pielęgnować instrument
i grać na nim coś więcej niż własne improwizacje, a także znaleźć na
to wszystko czas, a kto wie, czy czegokolwiek bym się nauczył. Poza tym,
tyle nie zarabiałem...Wróciłem więc do domu i po kilku dniach napisałem
opowieść, w której wspominam o kimś, kto w głębi XIX wieku, w dzikim
jeszcze kapitalizmie, miał podobne marzenie. Po opublikowaniu tego
opowiadania straciłem przyjaciela, który był przekonany, że szydzę z jego
mieszczańskich zasad i wyśmiewam się z jego żony. Do tej pory nie mogę
pojąć jak to sobie uroił, ale nawet po latach nie zmienił zdania. W
opowieści tej był tylko jeden element zbieżny. Występowało tam jakieś
małżeństwo. Druga jedynie pozorna zbieżność polegała na tym, że mój
młody przyjaciel był melomanem, który sporą część swej wiedzy o muzyce
zawdzięczał rozmowom ze mną. Ale w opowieści nie występuje żaden
meloman, poza jej głównym bohaterem. Pojawia się niestety instrument
muzyczny i młodzieniec (czyli zdecydowanie nie ja), który zimą, kiedy
brzmienie klarnetu wydaje się szczególnie ciepłe i kojące, ogląda go za szybą
wystawy sklepowej podczas śnieżnej zamieci (o ile dobrze pamiętam jedną
z tysięcy podobnych mych opowieści). Przyjaciel uznał, że w opowiadaniu
uskarżam się na własny los i zamiast być szczęśliwy, że mam kochającego
przyjaciela, rzucam się na jego żonę...która potem zachorowała na raka.
Współczułem mu bardzo, kiedy była chora, choć widziałem ją w życiu
może ze trzy razy i właściwie nie znałem. Opowieść była niestety pełną
melancholii, ale dość drapieżną groteską, jak wiele innych mych opowieści.
Ale przyjaciela trafił szlag, napisał mi, że teraz wie, że jestem wcielonym
diabłem i zasugerował, że gotów jest mnie zamordować. A wtedy ja
pomyślałem, że to chyba on jest nieco demoniczny. Wywiązała się straszliwa
walka, po której wyznał, że zawdzięcza mi piękne chwile swego życia,
ale ponieważ obraziłem go, nigdy mi tego nie wybaczy. Ja mu jednak
wybaczyłem owo posądzenie, bo miał tragiczny wypadek i doznał urazu
czaszki, a przed tym urazem nigdy o nic mnie nie oskarżał.
Przytaczałem już tu rozważania pewnego znanego autora, który
twierdził, że znajomi piszących zwykle czytają zupełnie inną opowieść
niż pozostali czytelnicy, dopatrując się w niej niemal wyłącznie
wątków osobistych, choć związek z życiem autora może być czasem
luźny. A także o tym, jak samych literatów oceniają ich bliscy.
W ocenie tej np. Joseph Conrad to stary pierdoła i melancholik,
autor "Małego księcia" to potworny egoista i w dodatku marny pilot,
Dostojewski to "biedny Fiedia"...A żona Tołstoja napisała list do cara
z prośbą, aby ocenzurował powieść jej męża, która poniża ją i wyszydza,
od czego car (albo jego urzędnicy) sprytnie się uchylił.
"Jak to dobrze, że nie jestem wielkim pisarzem." - pomyślałem.
Ilu miałbym wrogów wśród najbliższych! Dlaczego o tym piszę?
Parę lat temu miałem okazję przegadać kilka godzin z pisarzem
Krzysztofem Vargą, inteligentnym, sympatycznym i bystrym
człowiekiem. A kilka dni temu na półce jednej z księgarni znalazłem
dwie książki o kobietach i życiu intymnym Dostojewskiego, pisanych
oczywiście przez kobiety, które powymyślały nawet dialogi. Na
okładce jednej z nich jest opinia psychiatryczna Krzysztofa Vargi
o pisarzu Fiodorze D.
"Nie lubię Dostojewskiego jako człowieka, jako pisarz mnie nudzi,
choć za "Biesy"i "Braci Karamazow" go szanuję. Dzięki fascynującej
książce Sylwii Frołow mogę z radością poznęcać się nad tym żałosnym
emocjonalnym sadomasochistą. Dostojewski upajał się swym cierpieniem
miłosnym i z rozkoszą zadawał ból najbliższym. Po tej książce
znielubiłem go jeszcze bardziej, ale dowiedziałem się, skąd się wzięły
bohaterki jego powieści, przede wszystkim Nastazja Filipowna. Czytać
o takich ludziach, o których napisała Frołow - rozkosz wielka. Ale
pamiętać, żeby trzymać się od nich z daleka - obowiązek."
Wyznam, że wyżej cenię powieści Dostojewskiego niż powieść
pani Frołow, która nie wywarła na mnie aż tak wielkiego wrażenia.
Zapewne autor "Idioty" przeżył w życiu trochę więcej niż Krzysztof
Varga, który poznęcał się nad postacią, jaką Frołow stworzyła. Dziwi
mnie też jak można szanować autora, który jest nudny i od którego
należy trzymać się z daleka. Varga wymienił jako udane powieści,
których nie wypadało mu zganić. Ja nie uważam "Idioty" za powieść
nudną. Mój ojciec pożyczył jej rosyjskie wydanie od wybitnego
pisarza Józefa Hena na prośbę swojego kolegi, profesora
neurologii, którego zainteresowała wiedza psychiatryczna, jaką
ujawnił Dostojewski. Książka trafiła w końcu potem do mnie i
miałem okazję poczytać powieść, którą w młodości uwielbiałem,
w oryginale. Wystarczy przeczytać kilka pierwszych stron, żeby
nie móc się od niej oderwać choć na chwilę. Ale, oczywiście,
powiedzieć, że Dostojewski jest nudny (rzecz jasna za wyjątkiem
owych wyjątków, które nudne nie są), to jest coś!
Wiem, że to nie są argumenty przemawiające za tym, że
pisarz, który nie lubił Polaków i ich religii, mógł być dobrym
człowiekiem. Nie sugeruję, żeby akurat to było przyczyną
niechęci Krzysztofa Vargi, który wyraźnie napisał, o co mu
chodzi. Mam jednak wrażenie, że najlepiej byłoby dla
niego, gdyby jak inni przyzwoici ludzie w ogóle nie pisał, albo
przeżył życie jak Krzysztof Varga, którego biografię ktoś
kiedyś może napisze. Nie sugeruję też broń Boże, że pisarz,
czy ktokolwiek inny nie ma prawa pisać tak o innym człowieku
i pisarzu.
Mniej więcej od czasów "Kuzynka Mistrza Rameau"
wiemy, że wybitni twórcy, to najczęściej kanalie, albo
przynajmniej ludzie o złym charakterze. Wielu z nich dla swej
twórczości wykorzystuje innych, czasem wręcz do zapisywania
albo przepisywania ich tekstów. Druga żona Bacha tak się
wczuła w tę rolę, że muzykolodzy mieli czasem trudność w
odróżnieniu autografu kompozytora od jej zapisów.
Przypomina mi się telewizyjny Teatr Sensacji i Teatr "Kobra"
oraz seriale z czasów PRL-u, w których bardzo często kanalią
okazywał się jakiś człowiek nauki - najczęściej docent...
Oskarżenia takie można by mnożyć - ponoć Herman Hesse
doprowadził swą towarzyszkę życia do choroby psychicznej,
czy nawet do samobójstwa, czy ją w takim stanie porzucił i
to z dziećmi. Nie pamiętam już, więc może ktoś mnie poprawi.
Może jak Rousseau oddał dzieci do przytułku, żeby ich nie
demoralizować próżniaczym życiem. Wyznam, że mnie się
już te historie od dawna mieszają. I mogę tylko powtórzyć
tutaj stary dowcip o Czajkowskim. Ktoś zauważył (należy
pamiętać, że były to całkiem inne czasy), że kompozytor
był homoseksualistą. "Ale nie za to go cenimy!" - brzmiała
odpowiedź.
Nie można jednak wszystkiego sprowadzać do
żartu - jeśli z oceny tego, co ktoś robi i jak wydatkuje swą
życiową energię i jakim wartościom służy, wyłączymy
twórczość, to prawdopodobnie okaże się, że jest pod pewnymi
względami "gorszy" od innych ludzi... Niedostatecznie
uważny, a może nawet i żałosny, albo brakuje mu na coś
czasu, a przede wszystkim skoncentrowany na twórczości,
która jest dla niego tak samo ważna jak relacje z bliskimi
i dla której zwykle szuka jakiejś życiowej przestrzeni i
wsparcia, naraża się na zarzut wykorzystywania ich, albo
braku szacunku dla ich uczuć.
Ja myślę o naszej miłości, a ten podły staruch zamknął się
i od dwóch tygodni pisze te swoje umoralniające wykłady
dla ludzkości - pisała w "Dzienniku" Zofia. Widzi tylko to,
co negatywne! A Zofia też potrafi napisać opowiadanie,
pisać dziennik, a nawet nabyła farby olejne i chce coś
namalować.
Czytałem nie tak dawno dzienniki Starego Pierdoły,
czyli autora "Smugi cienia" i "Jądra ciemności." Pełne
melancholii i pesymizmu, a czasem głębokie jak morze.
Może i na morzu był on Lwem morskim, ale w życiu
prywatnym nie dorównywał podobno najmniej inteligentnemu
szczurowi lądowemu. Facet do pełnej obsługi. A z ludźmi
żyć nie potrafił.
Wniosek? Kobieto, zanim poznasz jakiegoś faceta,
upewnij się najpierw, czy to aby nie jaki twórca. Nawet jeśli
nie pije - może być bardzo niebezpieczny. Jeśli to miernota,
masz jeszcze szansę go złamać, albo jak żona prześladowanego
wieszcza Wacia - spłycić szarlotką, ale jeśli to geniusz uwiedzie
wszystkich wokół, a z ciebie nie zostanie nawet sucha nitka.
Wyjmie ci futro z szafy i przegra w karty, a potem wymyśli
powieść "Gracz"...którą ty posłusznie przepiszesz.
Miałem dzisiaj posłuchać sonaty klarnetowej Bacha
i transkrypcji jego pieśni na ten instrument, które gra niejaki
Bliss. Melancholijne, jak to późny Brahms. Nic tak ostatnio
nie koi mojej duszy jak ta muzyka. Ale w nocy nie spałem,
potem rozbolała mnie głowa i ogłuszył sen, jakbym się o
jego kant ciężko uderzył...Proszę więc o wyrozumiałość
dla tych impresji Miernoty (i jego braku pamięci do niektórych
biograficznych szczegółów). A na pocieszenie wesprę chętnie
krytyków refleksją innego geniusza, filozofa Hume'a, który
napisał, że nie ustrzeże się najsurowszej pogardy ten,
kto chce być uważany za kogoś wyjątkowego, kiedy jego
talent i zdolności są mierne.
Przydałby się też cytat z "Małego księcia" na temat
oswajania lisków, czy innych podobnych stworzeń, ale
jestem zbyt prostoduszny, żeby poniżać się do takiej
przewrotności...A książeczka ta zawsze mnie wzrusza,
niezależnie od prawdy o życiu osobistym jej autora...
Jak widać nie potrzeba Geneta...Tego jednak wielu podziwia😀
OdpowiedzUsuńFeministyczny tekst o stosunku Kafki do Mileny i innych kobiet już sobie darowałem...
OdpowiedzUsuńZ okazji konkursu Chopinowskiego można by odwzajemnić go tekstem o stosunku dziewczyny Chopina do naszego Frycka...
Po angielsku zawsze poprawniej politycznie brzmi. Niemal jak łacina...😀
OdpowiedzUsuńPo polsku może chyba jednak być...
OdpowiedzUsuńAlma
OdpowiedzUsuńWynikać z tego może, że obowiązkiem moralnym kobiety jest przestrzeganie innych kobiet przed twórcami! 😀
Dzisiaj mój dobry znajomy powiedział, że lubi wszystkie instrumenty świata z wyjątkiem klarnetu i mandoliny😀
OdpowiedzUsuńJa kiedyś też nie lubiłem klarnetu w muzyce rozrywkowej. A ponieważ słucham dużo "baroku" bliższy był mi flet i obój niż klarnet, który należy raczej do klasycyzmu. Ale trudno mi sobie wyobrazić muzykę klasyczną bez cudownych utworów Mozarta i Brahmsa skomponowanych na ten instrument. A także wielu innych np. Webera, Spohra i współczesnych...
Myślę, że mój znajomy nigdy nie słyszał brzmienia klarnetu używanego w tych nagraniach. Bywa ono (w zależności od instrumentu/często kopii instrumentów "z epoki") mnie lub bardziej kojące i piękne.
W jazzie klarnet też czasem ładnie brzmi. Także oczywiście w dobrej muzyce klezmerskiej...Mandolina to instrument, który
OdpowiedzUsuńoceniam nieporównywalnie niżej. Grał na nim Nikodem Dyzma.😀 Ale koncerty Vivaldiego na ten instrument brzmią bardzo dobrze. I wykorzystywana jest z powodzeniem w wielu nagraniach, np. w muzyce etnicznej innych kultur, gdzie została zaadoptowana. Tak więc nie uprzedzam się do niej...