Śmierć kota
Coraz bardziej ogarnia mnie listopadowy chłód w te, być może ostatnie,
cieplejsze dni. Całkiem przypadkiem, po wyjściu na chwilę na dwór przed
piątą rano, kiedy to jeszcze tak daleko jest teraz do świtu, wpadła mi w ręce
książka z utworami i fragmentami Paula Ricoeura zatytułowana "Żyć aż do
śmierci."
Teksty Ricoeura, jednego z twórców hermeneutyki (jako kierunku w
filozofii) zawsze czytałem z uwagą. Ta książeczka miała swój moment, kiedy
ją przeglądałem, ale nie przeczytałem do końca. Składają się na nią utwory,
które Ricoeur pisał już pod koniec życia. Ostatni fragment napisał na miesiąc
przed śmiercią. Jego przyjaciel napisał we wstępie "Jeśli miałbym przytoczyć
tylko jedno zdanie Ricoeura- przyjaciela, byłoby to, które skierował do mnie
w dość ciężkim okresie mojego życia: "No cóż, żyj!" Zwykł też mówić, że w
życiu są dwie rzeczy naprawdę trudne do zaakceptowania: po pierwsze, że
jesteśmy śmiertelni, po drugie, że nie możemy być kochani przez wszystkich."
Napisał swej odchodzącej z życia przyjaciółce, również osobie już dość
zaawansowanej wiekiem (starej):
"Droga Marie
W godzinie schyłku przychodzi
słowo zmartwychwstanie. Razem z nim
cudowne wydarzenia. Z głębi życia,
wynurza się siła, która powiada, że bycie jest
byciem przeciwko śmierci.
Uwierz w to wraz ze mną.
Twój przyjaciel Paul R."
W samej książce, jak znowu widzę, są rzeczy ciekawe, niekiedy
nawet przejmujące, jak uwagi na temat śmierci w obozach
koncentracyjnych - "Niezróżnicowana masa zmarłych i umierających"
i śmierci, która mówiła w Jidisz.
Jednak przez wnikliwe myśli dotyczące śmierci i agonii, prześwieca
jakaś chęć upiększenia i nadania sensu odchodzeniu. Filozof nawiązuje
do relacji lekarzy opisujących agonię pacjentów, którymi się opiekują,
wskazując na momenty jego zdaniem istotne. Pacjenci ci są wciąż
jeszcze żywi i mobilizują "najgłębsze zasoby życia" nie myśląc o tym,
co czeka ich po śmierci, ale jest też (jak antycypuje) "wspólna religijność",
która na progu śmierci wykracza poza granice współsubstancjalne
religijności wyznającej i wyznawanej..." Istnieje jego zdaniem
"moment łaski, w którym nie jest ważne, czy będący w agonii utożsamia
się, czy rozpoznaje się - na tyle, na ile pozwala mu jego rozgorączkowana
świadomość, jako wyznawca danej religii, danego wyznania. Być może
jedynie w obliczu śmierci religijność zrównuje się z Tym, co istotne, a
bariera między wyznaniami wliczając w to także brak wyznania (myślę
tu oczywiście o buddyzmie) zostaje przekroczona. Ale ponieważ
umieranie jest ponadkulturowe, jest też ponadwyznaniowe i w tym
sensie ponadreligijne..."
Czy słuszne okazały się antycypacje filozofa, nie dowiemy się
nigdy, ponieważ nam o tym po swej śmierci nie powie, a obserwacje
lekarzy odnoszące się do przeżyć umierających mogą być w jakimś
stopniu motywowane przez ich własne odczucia jako obserwujących,
najczęściej przecież nieobojętnie.
W przerażająco brutalnej i okrutnej agonii Mitsuko i ja jako
czujący obserwator, który nie był w stanie jej ocalić przed cierpieniem
i śmiercią, mimo ufności, jaką mnie obdarzyła, dopatrywałem się
momentu łaski. A po śmiertelnym skowycie zwierzęcia przeszytego
niemożliwym do wyobrażenia bólem, zdawało mi się, że spłynęło
na nią i na mnie Światło i spokój. Czy ukochana koteczka doznawała
jakichś przeżyć mistycznych - nie wiem. Agonia zwierzęcia wydaje
się czymś prostym i nieporównywalnym z odchodzeniem
człowieka, ale zwierzę czuje, a nawet chyba też wie o wiele więcej niż
myślimy.
Tak nam o uldze w cierpieniu i lęku myśleć jako istotom czującym
łatwiej. Spakowałem Jej sztywne ciałko do tekturowego pudełka i
pojechałem pogrzebać. Posłuchałem utworu organowego Messiaena
o walce życie ze śmiercią w agonii i przez chwilę nie czułem żalu ani
rozpaczy. Ale powróciły do mnie...choć nasi mniejsi bracia umierają
podobno mniejszą śmiercią, a śmierć dziecka, ukochanej, czy matki,
to coś całkiem innego niż śmierć psa, czy kota. Wszystko to było
"ponadkulturowe."
Kiedy umiera ktoś bliski, nasze przeżycia nie pozwalają na
chłodną analizę. Osoba wierząca chwyta się pojęcia duszy i umieranie
przestaje być postrzegane jako akt czysto fizyczny i psychiczny,
a staje się aktem niejako duchowym. A wtedy pojawia się również
wyobrażenie owego momentu łaski.
Są tu też dość głębokie rozważania na temat śmierci Jezusa, którą
Ricoeur nicuje niemal do końca. Ale te rozważania, podobnie jak
zastanawianie się filozofa nad tym , czy jest, czy nie jest i w jakim
sensie jest Chrześcijaninem, odłożę sobie na inny jakiś dzień.
"Wiem, co mi się dzieje: jestem w trakcie znikania..." napisał
na krótko przed śmiercią. Czuł się słaby, zależny, zmęczony, senny,
upokorzony. Pomimo opieki ze strony bliskich w nocy ogarniało
go uczucie samotności i trwoga. "Oczywiście, istnieje trwoga
przed nicością" - wyznał podobno.
Pocieszałem i ja odchodzących, ale choć robiłem to szczerze,
nie czułem, aby miało to jakiś sens. "Czemu stoisz nade mną jak
kruk. Ja wiem, że umrę!" - powiedziała mi jedna z takich osób
w chwili buntu. Potem zwykle następuje inna chwila...Tanatologia
dość dokładnie opisuje różne fazy umierania, w tym także
fazę agresji.
Niestety, dość bliska mi osoba, która je przestudiowała, pisząc
na ten temat doktorat, musiała niedługo potem sama je przeżyć,
kiedy nagle dopadła ją choroba nowotworowa. Wiedza o nich w niczym jej nie pomogła...
Mitsuko była tak obolała, że tylko raz udało mi się ją
pogłaskać. Kiedy zaczęła mruczeć, moje serce było już w
kawałkach i w strzępach...
Jedynie małe dzieci i zwierzęta umierają tak niewinnie...
OdpowiedzUsuńFilozof jest w stanie nawet własne gaśnięcię i umieranie uczynić przedmiotem refleksji...
OdpowiedzUsuńPrzedmiotem to oczywiście trochę źle powiedziane, ponieważ nie oddziela się od niego w tej refleksji. Niemniej ma tu jakoby istnieć jakiś element (fenomen) obiektywny...
OdpowiedzUsuńAlma
UsuńMoja przyjaciółka trzymająca się dzielnie przez kilka lat walki z nowotworem, powiedziała mi kiedyś (z taką siłą i mocą, że pamiętam do dziś), że nie ma większego lęku niż lęk przed własną śmiercią.
Alma
UsuńA moja 89-letnia babcia mówi z błyskiem w oku, że przeżyć choć jeszcze jeden jest dobrze...🙂
Alma
UsuńJa myślę, że życie jest wtedy, gdy do kogoś mówisz i ktoś do ciebie mówi.
Alma
UsuńAle faktycznie, temat śmierci nie jest dla mnie tak frapujacy, jak temat "jak żyć?". Przy czym aspekty praktyczne mają dla mnie zasadnicze znaczenie - bo mam do wychowania małego człowieka. Nie, nie nadaję się na filozofa 🙂
To prawda...Choć w innym nieco sensie każdy przecież tak żyje.
Usuń...Albo mu się tak wydaje.
UsuńNiekoniecznie...Choć wiele zależy od charakteru i siły tego przymusu.
UsuńNezumi, Ricoeur oraz jego przyjaciel niewiele mieli pojecia o calosci zycia wiec zajmowali sie praktycznie tylko doczesnym zyciem.
OdpowiedzUsuńJego oswiadczenie ""Oczywiście, istnieje trwoga przed nicością" moze byc tylko wypowiedziana przez Filozofa nie znajacego Filozofii Wschodu.
Nie ma bowiem zadnej nicości po smierci.
Wspomniales o Jego głębokich rozważaniach na temat śmierci Jezusa, którą Ricoeur nicuje niemal do końca. Jednak nie wyjasniles o co chodzi wiec nie jestem w stanie sie do tego ustosunkowac.
Twoje Nezumi doswiadczenie ludzkiej smierci jest jako obserwatora, piszesz:
"Pocieszałem i ja odchodzących, ale choć robiłem to szczerze,
nie czułem, aby miało to jakiś sens. "Czemu stoisz nade mną jak
kruk. Ja wiem, że umrę!" - powiedziała mi jedna z takich osób
w chwili buntu."
Gdybys wytlumaczyl tym ludziom, ze to jest tylko smierc fizycznego ciala, ze juz za chwile bedzie ta osoba w Niebie, bez zadnego bolu czy troski, moze inaczej schodziliby z tego swiata 3D
Naprawde nie ma co sie bac smierci fizycznej.
Gdy przyjdzie ten czas po prostu zabieramy sie stad, za niedlugo wrocimy tutaj z powrotem w kolejna inkarnacje.
Ludzi trzeba oświecić aby sie tej śmierci nie bali.
Jako Świadomość czyli jako dusza zyjemy wiecznie.
Piotrze, ja osobiście doświadczylem wyjścia mojej duszy czyli mojej świadomości z mojego fizycznego ciala, gdy w szpitalu umarlem na kowidowe zapalenie płuc.
UsuńDla mnie wiec to o czym pisze to są moje wlasne przeżycia a nie opowieści bez pokrycia jak to określasz.
Piotrze dobrze jest wiedziec, ze kazdej wierzacej osobie przy których byłeś w chwili gdy śmierć się zbliżała, byli nieprzytomni, czego nie mozna powiedziec o niewierzących.
OdpowiedzUsuńZ tego co mowisz wynika ze niewierzący byli przytomni, wiedzieli, ze umierają.
Żyć aż do śmierci… hmm… inaczej się nie da - powtarzasz za Filozofami.
Żyć aż do czasu gdy sie jest usatysfakcjonowanym zyciem powie osoba swiadoma.
Tak wiec jednak da sie inaczej żyć.
Logik tego nigdy nie zrozumie.
Filozofowie niewiele wiedza o prawdziwym zyciu.
Wiedza, prawdziwa Wiedza jest zawarta w Biblii. a nie w filozoficznych ksiegach.
Osoba wierzaca zyje do czasu az jest gotowa przejsc na druga strone.