Poranne rozterki prześladowanego wieszcza
Jest trochę po piątej. Po raz pierwszy od miesiąca położyłem
się spać i przespałem całe trzy godziny. To pod wpływem
dość zabawnego artykułu głoszącego, że bezsenność produkuje
alkohol w organizmie i nie śpiąc w nocy działam w ciągu dnia
tak, jakbym miał od 0,5 do 1, 0 promila alkoholu we krwi. Ale
był jeszcze inny powód - przez ostatnie dni nie byłem w stanie
robić niczego poza słuchaniem muzyki i wpisywaniem tu krótkich
tekstów.
Na moim balkonie siedzi jakiś krukowaty ptak. Nie widzę go,
a tylko słyszę. Trzymam w ręku tomik wierszy Mandelsztama
i pierwsza myśl, jaka mnie dopadła, nie jest zbyt budująca.
Pomyślałem, jak wiele mi brakuje do tego, aby być poetą.
I nawet druga, że większości tak zwanych poetów, brakuje
tyle samo, albo więcej, nie mogła już zatrzeć śladu a
nawet zranienia tą pierwszą. Trzecia myśl, że cudowne
jest istnienie takich Poetów, też nie całkiem mnie pocieszyła,
bo nie piszę po to, aby ktoś mnie za poetę uważał, ale żeby
wyrazić to, co czuję.
Różewicz w jednym z ostatnich swych wierszy napisał,
że poeta produkując zgrabne "wierszyki" nie może mówić
"Ja to czuję!"...i cieszyć się, że zniósł idealnie okrągłe
jajko. (To pisał wcześniej i nie pamiętam, czy dokładnie tak).
Co mógłbym powiedzieć? Mnie do pisania skłania zwykle
powód dla mnie jakoś ważny. A podobnie też do milczenia.
I, że pisząc, w ogóle coś czuję - bo ogarnia mnie metafizyczna
błogość, tęsknota, współczucie, albo coś mocno boli...Nie
potrafiłbym odgrywać jednego, ani drugiego - "Grałem ból
zęba, który rzeczywiście mnie bolał."
Zbyt wiele ludzie piszą, mówi Różewicz, zbyt dosłownie
rozumieją myśl, że każdy może być poetą. Jak to dobrze by
było, gdyby tego nie robili, bo góra śmieci by nie rosła.
Mój znajomy, wybitny malarz, mawia, że to dlatego, kiedy
prześlę do redakcji wiersz, to nikt go nie przeczyta, bez
względu na jego wartość. Nawet nie próbowałem...Ostatni
raz, kiedy miałem piętnaście lat (owszem - z powodzeniem).
Wzruszył mnie kiedyś komentarz po kolejnej przegranej
reprezentacji Polski w piłce nożnej: "Chłopcy starali się,
dali z siebie wszystko, ale przeciwnik był mocniejszy i
nie wyszło!"
Trochę przygnębiają mnie tak zwani poeci rockowi, którzy
pastwią się nad szczerym wyznaniem artysty Zenka "Przez
twe oczy zielone oszalałem", a sami piszą teksty tylko trochę
lepsze, świadczące o tym, że kiedyś ktoś z nich coś czytał,
albo raczej słuchał i wie, co to jest polityka, albo neuroza.
Przypominają trochę muchy, które lizną coś przysiadając na
jakimś gównie, ale za to zrobionym przez kogoś w ich poczuciu
naprawdę wielkiego - byka, słonia, czy tygrysa, którego twórczą
defekację imitują. Między Kazikiem a Zenkiem nie ma wcale
wielkiej różnicy - obaj są równie swojscy. Chociaż ten pierwszy
dość niewinny.
Ale, czy zauważając to, uwiarygodniam w jakikolwiek sposób
własną twórczość? Albo, czy powinienem zacząć naśladować
Mandelsztama? Sensu żadnego to nie ma...To tak, jakbym
jako kelner w kawiarni na pytanie, dlaczego to piwo jest tak
mętne w smaku, albo przypomina rozcieńczone siki,
odpowiedział. "Pan spróbuje sobie Heineckena.
To dopiero jest syf! Nie można tego pić. Ale za to firma, no nie?
A nasz beczkowy browar, proszę pana, wszyscy lubią. Pan jest,
że tak powiem, niechlubnym wyjątkiem. Wy...dalaj stąd!"
Krytykować jest łatwo, podobnie jak wpadać w zachwyt
nad kolejnym wierszem Szymborskiej, czy Dylana, którego
mądrość, albo inteligencję tysiące razy już zachwalano. Ma
się ten gust! Ale nawet buntując się przeciwko temu, człowiek
wie, że jak Szymborska (bardziej myśląca niż czuła) nie
zaśpiewa "i nigdy, o żadnej porze..." Dlatego krytykę sobie
"odpuszczam"...
Przypomina mi się rozmowa dwóch pijanych dam
w przymglony wieczór. Obie doświadczone w swoim zawodzie,
pamiętające Rewolucję Październikową, a może raczej
Francuską. Jedna przystaje na chwilę i mówi do drugiej:
"Bezkrytyczna!...Lepiej spójrz na siebie, ty prostytuto ebana na
stojąco..." (Tekst dalej się rozwijał, ale już go nie przytoczę).
Próbowałem przejść obok nich niezauważony, ale nie udało się.
"A tego tutaj, to ja kedyś skalecze! " - powiedziała ta bardziej
elokwentna, kiedy wdepnąłem w błotnistą kałużę na miejskim
bruku. Przywiodło mi to na myśl sąd Salomona, albo
Parysa...Choć w tym drugim przypadku brakowało jeszcze
jednego bóstwa.
Czasem ktoś pochwali prześladowanego wieszcza, "ale
z miną łotra." Jednak przez tę pandemię, to nawet i
Pajęczynowski nie zajrzy. Jaka szkoda, że nie mam mojej
Waci..."Owszem, była i dziewczyna, i miłości pajęczyna."
Ale przewietrzyło z minięciem...Jak widać, nie pozostawiłem
na sobie suchej nitki. A do tego jeszcze te wulgaryzmy!
W nagrodę dla tych, którzy tu się dzisiaj męczyli, prawdziwa
poezja (niestety w przekładzie... J. M. R, politycznie dziś
niepoprawnym):
"I Schubert gdy na wodzie, Mozart w ptasiej gamie,
I Goethe, gdy gwiżdżący na mych ścieżkach, blisko,
I Hamlet, pierzchliwymi myślący krokami,
Liczą pulsy mrowiska, bo wierzą mrowisku.
Nim były wargi, szept się zrodził w niebie,
W bezdrzewnym czasie liście wirowały,
Do mych doświadczeń dodawali siebie,
ludzie, dla których doświadczałem."
Tak to bywa czasem s rana, kiedy budzą się lęki poranne. To jeszcze jeden do wód na to, że tfurczość wierszoklety bywa ugolnoluzka i ponadwczasowa.
OdpowiedzUsuńKierkegaard odróżniał rozpacz, że się jest sobą i rozpacz, że się nie jest sobą. Wyjścia więc raczej nie ma...
Ale można wszystko rozpaczyć 🙂
UsuńAlma
UsuńUogólniając, jeżeli dotychczasowe życie jest ROZ..., to jednak PACZ dalej 😉
Miej serce i PACZ w serce, mówi poeta, jeśli go nie rozumieć opacznie...😉
UsuńAlma
UsuńA to SERCE może być podziurawione jak SER...
💛