...Bez skrzydlatych, kamiennych aniołów

                                     Zdjęcie nazumi13 


 

                               "Motyl jako duch poczwarki."

                                 (Elias Canetti)

 

     Nie kładłem się w nocy spać, jednak przez otwarte okno przed 

burzą wpada trochę orzeźwiającego powietrza.  Kupiłem też

sobie wodę Borjomi 1890.   Nie piłem jej od lat.  Cudownie

orzeźwia.   Okoliczność niby mało istotna, ale wspominam

o niej nie bez przyjemności.  

 

   Przed siódmą pod moim domem zaczął pracować ciężki sprzęt a 

ukraińskim robotnikom nie przeszkadzała nawet burza. Dopiero,

kiedy piorun, uczciwszy uszy, pier...lnął w miejsce, gdzie 

pracowali (szczęściem nikogo nie uszkodził), zrobili sobie krótką 

przerwę w burzeniu budynku.  Skończyli o siódmej wieczorem.

 

    Może uda mi się posłuchać  przed wyjściem "Trauer-Ode" 

Bacha.  Moja znajoma, której dawno już nie widziałem, 

tłumaczka znanej książki Wolffa o Bachu, uważa ją za nieco 

pompatyczną. Mnie to jednak zupełnie nie przeszkadza, a 

nawet myślę, że użyła niewłaściwego słowa. "Actus Tragicus" 

jest na pewno w swym skupieniu i obsadzie instrumentalnej 

skromniejszy, ale uważam tę odę za wyjątkowo poruszającą.  

A skupienia i delikatnych brzmień jest też w niej niemało, jak 

choćby w cudownej arii altowej, o której tak pięknie pisał

Albert Schweitzer "Z chwilą, gdy "dźwięczny pogłos dzwonów"

milknie, przezwyciężona została śmierć i ból z jej przyczyny, od 

tej chwili muzykę przenika tchnienie błogości.  Temat jaki

podejmują gamby w arii Wie starb die Heldin so vergnugt   

zawiera w sobie uśmiech nieziemskiej pogody."  Owa błogość

nie ma jednak nic wspólnego z chwilami błogości marsza 

pogrzebowego Chopina, z których żartował kiedyś Maciej 

Zembaty - "jak dobrze mi w tej pozycji horyzontalnej."

      Bacha inspirowała oczywiście mistyczna wizja 

zawarta w słowach następującego bezpośrednio po niej

tekstu recytatywu: "Ach, szczęśliwy, kogo wielki duch

ponad naturę porywa, komu nie straszna trumna, grób,

gdy stwórca go przyzywa."  Rym raczej grafomański, 

ale jak wielokrotnie zwracano na to uwagę, geniusz 

Bacha polegał na tym, że potrafił nawet w stosunkowo 

banalny tekst wnieść tyle poezji i ducha, że muzyka 

przemawia, poruszając najdelikatniejsze struny ludzkiej  

duszy i można chyba zgodzić się ze słowami aforyzmu 

Ciorana, że to nie Bóg stworzył Bacha, a Bach Boga. :-D 

     Komponowanie muzyki żałobnej dla odchodzących 

książąt i królów było jednym z obowiązków ówczesnych 

kompozytorów i zarazem źródłem dochodu, i wymagało 

dobrej znajomości muzycznej retoryki. Jednak Bach,

nawet, kiedy komponował podobne utwory na uroczystości 

żałobne stosunkowo mniej znanych i czasem starych osób, 

wyrażał głębokie, dalekie od pompatyczności, przeżycia

- tak, jakby chodziło o stratę kogoś bardzo bliskiego.  

Nie inaczej jest w odzie żałobnej na śmierć Elektorki

Saksonii Christiane Eberhardiny (+ 1727), która w 

odróżnieniu od swego męża Augusta "Mocnego", nie

przeszła na katolicyzm. Tekst ody mówi o licznych

zaletach jej ducha i o zwycięstwie nad śmiercią, które 

jest udziałem takiej osoby. 

     Uwielbiam nagranie Gardinera z 1990 r ("Archiv"),  

a na drugim miejscu - Herrewegha.  (Świetny jest jeszcze 

Suzuki). Obaj jednak nagrali ją po raz drugi i to właśnie 

nowe nagranie Herrewegha mam od wczoraj (wymieniłem 

je za dwa inne CD, w tym jedno podwójne, które po wielu 

miesiącach zostały sprzedane).  

     Trochę się obawiam, że przy nim zasnę, bo śpiewacy są 

świetni - stary Peter Kooij i Dorothee Mields między 

innymi.  

 

     Moje obawy sprawdziły się, z domu niestety nie wychodziłem, 

bo dzień był trochę zbyt burzliwy (także w sensie przenośnym), 

ale wieczorem posłuchałem jeszcze raz.  Niestety, przez cały czas 

przypominało mi się tamto nagranie Gardinera.  Tak jest dość 

często, bo kiedy w interpretacji muzycznej coś nas porywa, 

staje się niejako wzorcem dla wszelkich porównań.  CD 

Gardinera kupiłem w pięć lat po jego nagraniu, w okresie

życia, który dla żartu nazwę londyńskim. Byłoby to dla mnie

dość szczęśliwe wspomnienie, także z powodów pozamuzycznych, 

jednak w tym samym roku odeszło dwoje moich najbliższych 

przyjaciół - oboje mieli około czterdziestego roku życia.  

     Nie lubię pogrzebów i prawie nigdy w nich nie uczestniczę.

W ciągu ostatnich trzydziestu lat byłem tylko na czterech

- drugiego męża mojej matki, zmarłej w 95 r Zosi i dwóch

moich nauczycieli, profesorów uniwersyteckich.  Na pogrzebie

jednego z nich była garstka ledwie kilkunastu osób, choć 

wygłoszono pożegnalne mowy.  Msza żałobna za duszę 

drugiego wypełniła cały ogromny kościół na Ochocie i 

uczestniczyli w niej biskupi różnych wyznań, a Zmarłego 

żegnano niemal jak świętego. Obaj moi nauczyciele 

przyjaźnili się ze sobą - była to piękna przyjaźń człowieka

wierzącego i ateisty - i zmarli w późnym wieku.  I obaj byli 

mi nie tylko bliscy, ale bardzo wybitni. Jednak nie z tego 

powodu tam byłem.  

     O pogrzebie profesor Iji Lazari Pawłowskiej dowiedziałem 

się dopiero w jakiś czas później.  Nie chciała mnie martwić i 

kiedy umierała na chorobę nowotworową napisała w liście  

"Próbuję nie poddawać się przeziębieniu."  Ta cudowna osoba, 

którą podziwiałem i kochałem, choć widziałem ją tylko raz, 

zmarła w 94 r.   

      Uczestniczenie w pogrzebach osób najbliższych uważam

za pewien rodzaj kulturowej przemocy.  Dla mnie osoby te

żyją i w taki czy inny sposób pojawiają się w moich myślach

i życiu.  To wydaje mi się całkiem naturalne...Oczywiście 

ceremonie pogrzebowe mają pewien sens - przede wszystkim

dla rodziny, dla bliskich i rozpoczynają okres żałoby, po której

poczuć można ulgę.  Ale Zhuangzi zapytany o swój pogrzeb,

powiedział, że zjedzą go mrówki i ptaki i nie zamierza się

tym martwić.  

     Muzyki żałobnej słucham więc nie z zamiłowania do 

ceremonii i widoku płaczących ludzi i nieboszczyków, ale 

dlatego, że jej cicha melancholia, wezbrany żal i spokój, 

a paradoksalnie też i radość (z czego?) przemawiają do 

mnie szczególnie mocno. Czasem jest to bardzo piękna 

muzyka.  Oczywiście mam tu na myśli przede wszystkim 

muzykę barokową i Requiem Mozarta, które właśnie 

pompatyczne najczęściej nie są...

 

     U Gardinera nie tylko chóry były genialne (w odzie żałobnej

chóry są nadzwyczaj piękne i nie można przestać ich słuchać),

ale też poczucie dramatyzmu muzyki daleko większe a śpiewacy 

znakomici.  Tu jest oczywiście, jak u mistrza Herrevegha sporo

kontemplacyjnego skupienia.

      Recenzent zwykle pisze recenzję dopiero po drugim

słuchaniu, ale w tym nagraniu trochę tego, o czym wspominam, 

brakowało.  Także, jeśli chodzi o sam śpiew.  Mields nie podobała 

mi się tak, jak Argenta, co mnie raczej zaskoczyło, bo jestem,  

jak się teraz mówi, fanem jej anielskiego głosu.  Chociaż 

zupełnie nieznany mi kontratenor, nie tak pełen finezji w swej

interpretacji, jak Chance, śpiewał z dużym wczuciem.    

   

     Teraz jest noc i chciałbym skończyć pisanie przed świtem,

dlatego pominę milczeniem wszystkie inne wydarzenia dnia. 

Nigdy nie wiemy co przyniesie następny dzień...Mówi się

czasem, że śmierć nie jest końcem.  Z punktu widzenia Natury

i jej nieskończonych przemian, Boga ( o ile ktoś w niego wierzy) 

z pewnością nie, ale jest kresem jednostkowej, biologicznej i

psychicznej egzystencji.  Dlatego żałobna i elegijna muzyka

są mi bliskie bardziej ze względu na melancholię przemijania

niż na poczucie nieskończonego życia bez kresu... 

     


 

 

Komentarze

Popularne posty