O muzyce poważnej nieco lekko

    


    Dopóki maestro Antonini nagrywał repertuar barokowy

ze swym sławnym zespołem "Il Giardino Armonico", był 

nieustannie chwalony.  W końcu jednak "porwał się" na 

interpretację symfonii Beethovena, które nagrał z 

inną orkiestrą "Kammerorchester Basel."  Nie był pierwszym

dyrygentem, który nagrał te symfonie na instrumentach

"z epoki." Przed nim byli między innymi Hogwood, Gardiner, 

Bruggen i Weil.  

     Nagranie to zebrało sporo pozytywnych, a

czasem entuzjastycznych recenzji, także od zwykłych

melomanów.  Słuchałem dzisiaj szóstki Beethovena,

zwanej pastoralną. Jest tam bowiem motyw burzy... ale i 

szemrzącego strumienia i śpiewu ptaków.  Z powodu

upału nie mogłem niestety wyjść z domu.  To jedna z 

moich ulubionych symfonii, a padło akurat na Antoniniego,

ponieważ lubię jego ostatnie nagrania w ramach projektu 

Haydn 2032. (Włoski dyrygent zakłada optymistycznie, że uda

mu się dokończyć ten cykl).   Słuchało się tej muzyki przyjemnie

i nie zastanawiałem się nad tym, czy znam lepsze wykonania. 

A potem posłuchałem jeszcze piątki. 

      Niemniej naczytałem się parę dni wcześniej krytycznych 

recenzji melomanów.  Jeden z nich, człowiek niewątpliwie

kulturalny, przywołał nawet cytat z Czechowa o tym, że

w Rosji wycina się na potęgę lasy.  W tym samym duchu ma

jakoby działać Antonini, niszcząc naturalne piękno tej muzyki. 

Antonini znacznie "odchudził" orkiestrę, więc ten, albo inny

słuchacz (nie pamiętam już) pisał, że jeśli ktoś lubi symfonie

Beethovena w wykonaniu na kwartet z towarzyszeniem 

instrumentów blaszanych i timpani, to to nagranie jest dla

niego ;-)  Inny zatytułował swą recenzję "Anty-Beethoven."

     Istnieje piękna tradycja interpretacji beethovenowskiej

symfoniki i jest mi ona znana.  Bardzo lubię na przykład

nagrania i osobowość Bruno Waltera.  Są głęboko 

humanistyczne, ludzkie. Antonini, ani żaden ze

wspomnianych wcześniej wybitnych dyrygentów, nie 

należą do tej epoki gigantów i mistrzów.  Istnieje też sporo

nagrań bardziej współczesnych, które można uznać za bardziej

zgodne z tą tradycją.  Antonini popada w podejrzenie, że

w swych interpretacjach barokizuje niejako Beethovena,

ogołacając jego muzykę z najistotniejszych właściwości i

że jego nagraniu brak w związku z tym należytej powagi. 

Ale sam twierdzi, że wcale się nie cofa, a przeciwnie

wybiega w przyszłość.  Beethoven w jego przekonaniu jest 

kompozytorem klasycznym, nawiązującym do barokowej

przeszłości, ale w istotnym sensie zmierzającym  

ku romantyzmowi.  A romantyzm to nie sama śmiertelna

powaga, ale i ironiczny dystans oraz mieszanie tego, co 

wzniosłe, z przyziemnością.  (Znajomość poezji romantycznej 

zdaje się potwierdzać ten punkt widzenia). Taka ma być 

piąta symfonia, w której początku rzekomo los dobija się do 

naszych drzwi. Antonini uważa to za żart kompozytora, a w 

jego rozumieniu symfonia ta jest raczej komiczna niż tragiczna.  

      Muszę przyznać, że piątka nieco mniej mi się w jego żywej i

ekspresyjnej interpretacji podobała.  Ostatnio słuchałem jej 

z Pavlo Jarvim.  Ten wykłada kawę na ławę.  W każdym niemal 

momencie pokazuje precyzyjnie, c o   jest  c z y m.  Trudno o 

większą, dydaktyczną niemal przejrzystość. Ale jego też mocno

atakowano w związku z tym za chłód i brak ducha, choć

orkiestra brzmi znakomicie (mimo, że realizator nagrania

trochę nie uwzględnił własności akustycznych sali).  

     Ja mam szczególną słabość do piątki z Carlosem 

Kleiberem, która eksploduje w pierwszej części jak dynamit.  

W nagraniu Antoniniego trudno mi było pewne rzeczy 

pozbierać, czy ogarnąć, ale też być może słuchałem go nie 

dość uważnie, pochłonięty jakimiś myślami.  Powstaje

oczywiście pytanie, czy jego nagranie coś istotnego wnosi. 

I można by tu mieć na myśli nie tylko rezygnację z 

nadmiernego patosu i obsady instrumentalnej, ale również 

znakomite wyczucie rytmu. Sojusznika znalazł Antonini

w myśli Nietzschego, który zauważył, że najbardziej

czcigodne wykonania jego czasów mogą mieć niewiele

wspólnego z samym Beethovenem.

       

    (Musiałem przerwać na chwilę ponieważ obok dość

potężnie uderzył piorun). 

 

     Jak już kiedyś pisałem, nie jestem szczególnym

znawcą symfoniki, choć nie wyobrażam sobie bez niej 

muzyki, poza może jej wczesnym okresem kończącym się 

gdzieś w połowie dojrzałej twórczości Haydna, a

Beethoven pozostaje dla mnie nadal genialnym uczniem

C.P.E. Bacha ;-)  To być może stawia pod znakiem

zapytania mój obiektywizm.  Jednak nie potrafiłbym jako

meloman żyć bez "wielkiej symfoniki", poezji poematów 

symfonicznych i symfonii Sibeliusa, bez kilku symfonii 

Mozarta, muzyki symfonicznej Francuzów (Debussy, Ravel,

Russel),  Brahmsa, Mahlera, Strawińskiego, czy Szostakowicza. 

Bez Straussa i Wagnera pewnie udałoby mi się przeżyć. ;-)

      Z niejakim smutkiem zauważa się, że czasy wielkich 

mistrzów i poruszających głęboko interpretacji bezpowrotnie

minęły.  W wykonaniach współczesnych kładzie się nacisk

na sprawność niemal fizyczną, precyzję brzmienia i szukanie

raczej ekspresji niż piękna.  Muzycy, dla których sztuka

interpretacji jest rodzajem sportu, prześcigają się ze

sobą często w rzeczach nieistotnych, chcąc zwrócić na siebie

uwagę i nie mają czasu na czytanie książek i życie duchowe.  

A muzyka współczesna, zalana falą prymitywnego na ogół popu, 

zamarła w minimalizmie i właściwie jej nie ma (od śmierci 

Lutosławskiego i Takemitsu).   

      Wielu moich znajomych skłania to do słuchania

przede wszystkim nagrań archiwalnych w poszukiwaniu 

wielkiego ducha i brzmienia. Osobiście nie uważam tego za

bliską sobie postawę.  W tym, co nazywają czasem drugą,

albo trzecią ligą, można odnaleźć wiele rzeczy wartościowych,

a nawet godnych podziwu.  Zmienia się estetyka muzyczna i

wiedza o wykonaniach muzyki w różnych historycznych 

okresach.  W erze CD (zapoczątkowanej na dobre w połowie

lat osiemdziesiątych zeszłego wieku)  powstało tyle cudownych

nagrań, że trzeba chyba zamknąć sobie uszy, aby tego nie

słyszeć.  To fakt, że podobna rewolucja najmniej chyba 

dotyczy właśnie symfoniki i że w ostatnim czasie nie tak

wiele z owej rewolucji pozostało.  Ale cofanie się w 

interpretacji muzyki barokowej przed Gardinera, 

Harnoncourta, Savalla, Hogwooda i innych, nie ma 

obecnie większego sensu.  A niektórzy współcześni, jak 

Mc Creesh, czy Alarcon, robią czasem rzeczy bardzo 

piękne.

     Współczesny biznes muzyczny stawia na młodych

i rozwija dwie, dość sprzeczne ze sobą tendencję, w 

czym celują zwłaszcza duże muzyczne firmy.  Nagrania

mają być technicznie dopracowane i może z wyjątkiem

pianistyki i symfoniki, historycznie poinformowane, 

choć mogą być przy tym jedynie poprawne,  ale ceni się 

zarazem tzw. spontaniczność i element improwizacji. 

Same w sobie są to istotne wartości. 

      Czasem autentyczny talent nie przeszkadza w odgrywaniu

medialnej roli. Yuia Wang gra często prawie rozebrana,

kończy występ szpagatem z radości, albo maluje się

patrząc w lustro fortepianu.  A mimo to jej interpretacje

są na ogół dojrzałe i często głębokie, ponieważ potrafi 

oddzielić się od roli cudownego dziecka (w stylu małego 

Mozarta) i gwiazdy seksu i jak na razie nie pada ich ofiarą.  

Jest wewnętrznie jest skupiona i poważna. Wcześniej

Helene Grimaud (teraz już starsza) podbiła serca melomanów 

nie tylko wdziękiem i urodą, ale także swą miłością do dzikiej 

przyrody i wilków.  Może to coś więcej niż cyrkowe 

akrobacje.  Generalnie jeden z recenzentów muzycznych

słusznie zauważył nie bez smutku, że pianistka powinna być 

ładna, jeśli chce zrobić karierę. Niekoniecznie musi być

jednak indywidualnością.  

      Ale, kiedy pewna nieco ponad przeciętnie zdolna 

gambistka mówi, że zna suity wiolonczelowe Bacha od 

dzieciństwa i stara się je wykonywać na tym instrumencie

w stylu francuskim, a jednocześnie przyznaje, że z wielu ich

nagrań jako tako zna jednie Fourniera i że jej stosunek

do muzyki opiera się na zwierzęcym niemal instynkcie, 

to deklaracje takie maskują jedynie ograniczoność jej

wyobraźni i możliwości, i niedostatek refleksji.  W ten 

sposób jednak przyjmuje narzuconą rolę. Młodzi mają być 

spontaniczni, a muzyka nie może sprawiać wrażenia 

nudnej.  Pewien rzeczywiście wybitny i jeszcze raczej względnie 

młody wiolonczelista napisał nawet, że suit wiolonczelowych 

Bacha w innych wykonaniach nigdy nie słuchał i polega 

całkowicie na własnej inwencji i wyobraźni. ;-)

      Obecnie robi się wiele aby pozyskać nowego słuchacza.  

Chcąc przybliżyć mu piękno muzyki Monteverdiego, 

Purcella czy Schuberta, łączy się ją z brzmieniem jazzu lub 

czasem nawet estrady - jak czyni to z wielkim talentem pani 

Pluhar.  (Co budzi czasem mieszane uczucia).   Jest

też moda na ponadkulturowe fuzje w stylu multi-kulti.

Odzwierciedla to obecną sytuację świata Zachodu.

Na płycie z ariami Handla umieszcza się arabskie maqamy, 

w nagraniu "Lachrimae" Dowlanda możemy usłyszeć 

grecką lirę, a nawet  szlachetny Savall  na płycie z dawną 

muzyką sefardyjską wykorzystuje indyjski sarod, na którym 

gra jednak Żyd a nie Hindus.  Powodzenie takich fuzji zależy 

od inteligencji, wyobraźni i smaku tego, kto to robi i zdarzają 

się czasem wybitne, albo bardzo udane. Mnie już przestał nawet 

razić lament nimfy Monteverdiego śpiewany przez pewną 

Włoszkę z towarzyszeniem klarnetu i kontrabasu.  (Wykonuje 

go gdzie indziej równie pięknie w tradycyjnym brzmieniu). 

Czasem nawet, jak w przypadku nagrania Savalla, muzyka 

brzmi być może piękniej niż kiedykolwiek i przepływa w sposób 

całkiem naturalny. 

     Jest  to z pewnością ciekawszy kierunek niż transkrybowanie 

Bacha na marimbę, saksofony, albo akordeon, czy nagrywanie 

symfonicznego Pink Floyd (o Beatlesach już nie wspomnę). 

Chociaż Takemitsu pięknie opracował "Yesterday" Lennona 

na gitarę klasyczną. 

    Zdarzają się rzeczy fascynujące, jak nagranie płyty z muzyką

barokowego kompozytora włoskiego, który odwiedził Chiny 

i przywiózł tam bodajże na dwór klawesyn.  Zespół gra jego 

muzykę fałszując ją pięknie w stylu chińskim, choć to muzyka 

instrumentalna i konfrontując z chińskimi utworami tej 

epoki.  

      Sting nagrał utwory Dowlanda i Purcella na dwóch

płytach, ale jego fani słabo je kojarzą, a miłośnicy muzyki

dawnej naśmiewają się z jego pijackiej chrypki.  Ja je

lubię, bo przecież wynika to z jakiegoś poszanowania tradycji.  

Ale Gainsbourg na przykład "przerobił" kiedyś piękne 

melodie Chopina i Brahmsa (z jego trzeciej symfonii) na 

piosenki dla Birkin z efektem znakomitym, chociaż teksty 

przekornie nie mają z nimi nic wspólnego.   

      Tak więc udało mi się w końcu uciec przed zakończeniem

burzy od kłopotliwego dla mnie tematu symfoniki i od 

codziennych trosk ;-)


 

 





 

Komentarze

  1. Tekst jest trochę przydługi i nie wiem wcale, czy taki lekki, ale pozwolił mi przeczekać burzę i przestać martwić się o zdrowie Mamy.
    Poza tym, dyskutowanie o gustach estetycznych nie ma chyba większego sensu. O moralnych - ma...Nie znaczy to jednak, że nie istnieje jakaś miara. Kant słusznie zauważał, że sądy estetyczne są wprawdzie subiektywne, ale wypowiadamy je w przekonaniu, że są prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie bym posłuchał innych symfonii B. z tym Jarvim ( jest jeszcze dwóch innych), ale nie mam tych nagrań...A poza tym ostatnio mam już coraz mniej czasu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje teksty muzyczne bywają nieco prostoduszne i naiwne, jak ten. Zakładam, że celem artystów jest jak najlepsze wyrażenie wartości samej muzyki, że słuchacze są dostatecznie wrażliwi, a krytycy kompetentni i wolni od uprzedzeń. Prawie codziennie przekonuję się, że wcale tak nie musi być, a jednak moja wiara przetrwała już niejedno rozczarowanie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Alma
    Mój kot też jakoś przetrwał tą burzową noc. Nie wiem czy bardziej bał się błysków czy grzmotów. Siedział albo pod łóżkiem, albo na biblioteczce. Nie miauknął ani razu. Dawno nie było już w Warszawie czegoś takiego.

    OdpowiedzUsuń
  5. widze Piotrze, ze przeżyłeś wczorajszy potop w Poznaniu
    Widzialem na TVN24 - rzeczywiscie polało jak prawdziwa tropikalna ulewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tvn w ogóle, to jedna wielka szczujnia na Polskę jest,
      choć tvinfo tez nie jest wiarygodna,
      no może polsat troche bardziej obiektywny
      czy tv republika.
      Każda telewizja tak wodę leje i na kogo, jak jej płacą.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty