Co kryje rów melioracyjny po północy

      Zacznę tak:

     Zbliżała się jesień. Dni zaczęły powoli więdnąć a 

przed zmierzchem ptaki śpiewały trochę smutniej

niż  zwykle.  Czuło się, że nadchodzący zmierzch 

będzie już niedługo zmierzchem życia i że nic nie

można na to poradzić.

     Szli leśną ścieżką. Profesor co pewien 

czas zatrzymywał się i zastygał w skupieniu, jakby coś 

rozważał. Czekali na niego żartując, że 

robi stójkę dokładnie tak jak niegdyś Sokrates. Mają 

nadzieję, że nie do rana - chłodno się już w nocy robi. 

W końcu dołączał do reszty towarzystwa z nieco 

zakłopotaną miną, jakby chciał wytłumaczyć, dlaczego

tak długo go nie było.  

- Zastanawiałem się, czy to, co pisano o duszy świata, 

ma jakiś sens. Ale już chyba pozostanę z tym 

pytaniem... Jak myślisz, Jadziu? - 

    Dla wszystkich było jasne, że jego myśli nie były

tak banalne jak to wyraził zapewne jedynie po to, 

aby nie robić nikomu kłopotu w związku ze swym

poczuciem metafizycznej samotności człowieka 

we wszechświecie, które rozprasza jedynie miłość

do wszystkiego i wszystkich, do świata i życia.     

 - Jeżeli mamy zdążyć na kolację...Chcą już chyba 

wrócić do domu. Naspacerowaliśmy się, 

pofilozofowaliście!  Przygotowałam coś, 

oczywiście nie tak dobrego jak to, co przygotowała 

Bożenka, ale muszę to jeszcze odgrzać.  Ta cukinia

z nadzieniem była cudowna!  A jaka delikatna! - 

 - Ach - nie!  Mogłabym tak chodzić do końca świata. - 

powiedziała dziewczyna.  Ty chyba też? - spytała 

zwracając się do swego partnera.

- Ja też! - 

- Zawsze tacy zgodni. Czy wy się w ogóle kiedykolwiek 

kłócicie? -

- Nie prowokuj ich, Jadziu!   Każdy się czasem kłóci,

choć nie zawsze wie, o co.  Nie chcę mówić, że taka

jest ludzka natura. -

- Za dwa tygodnie jest nasza druga sprawa 

rozwodowa. Myślę, że nie powinno być 

większych problemów. - wyjaśniła dziewczyna. 

- Aż tak? - 

  Żona profesora obruszyła się nieco. Lubiła ich, 

ale prawdę mówiąc dawno już chciała złapać ich

na gorącym uczynku.  Kiedy wracali z lasu wyraźnie 

spoceni, zawstydzeni i zmęczeni - trudno powiedzieć, 

aby wyglądali wtedy dobrze, a w każdym razie

można się było domyślić, co tam wyprawiali  - robiła 

im pamiątkowe zdjęcie z zamiarem wklejenia go do 

albumu. 

- Ach, zostaw ich w spokoju, Jadziu. To przecież 

jeszcze dzieci. Na pewno to się wiele razy zmieni. -

- Ale dlaczego? Zupełnie po was tego nie widać.  

Nigdy nie widziałam równie harmonijnej pary. 

Jak to piszą w tych różnych powieścidłach 

- jesteście stworzeni dla siebie.  Ale w tym wypadku

to prawda.  Aż czuje się, że wszyscy wam zazdroszczą. 

Jestem pewna, że wiele razy o tym słyszeliście. -

- Oboje mamy inne, bliższe nam osoby. - wyjaśniła

dziewczyna.

- Pan to potwierdza? -

- Tak. - 

- Dlatego rozwód będzie jedynie formalnością. -

  Przystanęli. 

- Ładna mi formalność!  Nie szkoda wam życia? 

Przecież widać, że się kochacie. Zobacz Bożenko,

jak on na ciebie patrzy!  Takich rzeczy nie da się

ukryć nawet przed naiwnym wzrokiem.  A ty, 

nie widzisz, jaka ona jest wobec ciebie opiekuńcza? -  

    Profesor milczał. Objął  tylko dziewczynę i popchnął 

ją delikatnie w ramiona męża. To miał być gest,

który mówi wszystko.  Wracali rozmawiając o 

czymś zupełnie innym. 

    Sprawa rozwodowa poszła jak z płatka.  Sędzina

sprzyjała szczęśliwej parze i  wkrótce oboje byli wolni. 

Ale zamiast pojechać do Londynu Bożenka 

wprowadziła się do swego byłego męża.  Nie miała

gdzie mieszkać.   W pokoju nie było gdzie się ruszyć,

bo wypełniały go pudła z jej rzeczami.  Porzuciła

pracę naukową i najęła się jako opiekunka dla 

dziecka.  Musiała wstawać bardzo wcześnie rano,

więc o dziewiątej wieczór gasiła już światło.  Jej 

były małżonek wychodził wtedy z domu i błąkał się

po kawiarniach i po ulicach, a nawet wsiadał

do jakichś pociągów i jechał w nieznanym sobie 

kierunku. 

       Kiedyś obudził się na jakiejś stacji z ciężkiego

snu z poczuciem, że stało się coś, czego dobrze

nie rozumie.  Być może po czymś, co nazywał opium

- nie wiadomo w istocie, co to było - stracił nad sobą

kontrolę.  Była mgła, słychać było sapanie 

lokomotywy i nawoływanie się kolejarzy. W pociągu 

panował półmrok przerywany jakimiś nagłymi 

wybłyskami.  W ich świetle widział na przeciwko

siebie ludzi, którzy wyglądali całkiem realnie, ale 

ich twarze były zastygłe i budziły w nim lęk, jakby 

wiedzieli o wszystkim. 

    Im dłużej o tym myślał, tym bardziej stawało się dla 

niego jasne, że był mordercą.  A mimo to nie mógł 

uwierzyć w to, co się stało.  Przypominał sobie

jednak, że szedł nocą za jakąś młodą kobietą wiejską 

ścieżką przy łące, a potem...zabił ją, poćwiartował i 

wrzucił do rowu melioracyjnego.  Była pełnia księżyca

i widać było jak przemykają tamtędy szczury.  Kobieta

była lekko pijana - prawdopodobnie wracała po pracy

z miasta, gdzie była kelnerką.

    Wydawało mu się to niemożliwe, a jednak 

uświadamiał sobie tysiące szczegółów.  

Myślał o tym latami, długo po tym, kiedy Bożenka 

wyprowadziła się od niego i postanowił nawet 

poszukać tego miejsca. W nocy i na jawie śniły

mu się jakieś szczegółowe mapy wojskowe, na których 

dokładnie oznaczono wszelkie istotne dla danego

terenu obiekty, wieże triangulacyjne i ścieżki.   

W końcu zgłosił się na policję i powiedział, że 

odnalazł miejsce, w którym ukrył zwłoki.  Było to 

zupełnie niewiarygodne.  Jak mógł je ukryć, skoro 

przecież poćwiartował je i wrzucił do kanału.  Poza 

tym, po co go szukał, skoro musiał wiedzieć, gdzie 

jest. Mimo to postanowiono rzecz sprawdzić i z 

dodatkową pomocą jasnowidza istotnie we 

wskazanym przez niego rowie melioracyjnym 

znaleziono części ciała jakiejś denatki.  Śledztwo 

jednak umorzono z braku dowodów, że rzeczywiście 

to zrobił, a potem nadeszła wojna...

     Przedtem jednak ostatnim wysiłkiem 

zmaltretowanej woli zgłosił się do szpitala 

psychiatrycznego.  Wyobrażał go sobie jako 

spokojne miejsce, w którym będzie mógł odpocząć.

Przyjęto go, ponieważ nie potrafił odpowiedzieć na 

pytanie, jaki jest dzisiaj dzień i jak się nazywa i

dręczyło go jakieś poczucie winy, pod wpływem 

którego  nieustannie się oskarżał.  Poza tym wygląd

jego i zachowanie zdradzały inteligenta.

     Któregoś dnia do szpitala weszli Niemcy i zabili,

albo wywieźli gdzieś lekarzy, pielęgniarki

i pacjentów.  Jego jednak nie tknęli.  Było to 

jeszcze bardziej niepojęte, ale oficer wyjaśnił mu,

że ma aryjski wygląd i w szpitalu został zapewne 

umieszczony na skutek jakichś bliżej niewyjaśnionych

okoliczności  i politycznych machinacji.  Jednym 

słowem, zrobiono z niego wariata, co nie uszło uwagi 

owego SS-mana. Co jeszcze dziwniejsze, nie 

interesowano się nim więcej.   Przynajmniej z pozoru.

      Któregoś wieczoru wracał ze spaceru do swego

pokoju i nagle zauważył, że widzi za sobą jakiegoś

chłopca.  Widział go już wcześniej w Alejach i w 

tramwaju.  Wydało mu się to podejrzane i poczuł

się przez niego śledzony, jednak dziecinna twarz

nasuwała wątpliwości, czy tak jest w istocie.

W którymś momencie w pobliżu jego miejsca 

zamieszkania, chłopiec zbliżył się do niego, wyjął z 

kieszeni pistolet i zamierzał go zastrzelić. Wtedy 

jednak z pobliskiej bramy wyskoczyło trzech 

tajniaków i obezwładniło chłopca, który zapewne 

chciał na nim wykonać wyrok Państwa Podziemnego.

     Samo określenia Państwo Podziemne wydawało mu

się nieco zabawne.  Czy to znaczyło, że przychodzą

z podziemnego świata, który wypełniają udręczone

duchy zmarłych?   Można tam spotkać Plutona

i Prozerpinę, i całą masę cierpiętników.  A kto 

wydawał wyrok śmierci i wysyłał na akcję niczego 

nieświadome dzieci, które znały tylko rozkaz i 

oficjalny powód egzekucji?  A mógł być przecież

i całkiem inny powód...

     Ale bardziej zaniepokoiło go to, że nie został przez 

Niemców uwięziony, ani zlikwidowany. Tak po prostu 

pozwolono mu wrócić do domu.

      Dalej żył już tylko w śmiertelnym strachu.  Nie był

to jednak strach przed śmiercią - jedni i drudzy mogli

go przecież zabić - ale lęk przed tym, że w jego życiu

znowu dzieje się coś, w czym on sam nie bierze 

żadnego czynnego udziału.  Jest tylko marionetką w

rękach jakiegoś wszechwładnego Fatum.  

     O śmierci żony profesora dowiedział się dopiero po 

wojnie. Jako Żydówka została wywieziona do obozu.  

Los profesora pozostał mu nieznany.  W obawie, że

zostanie teraz oskarżony o współpracę z Niemcami

postanowił złożyć zeznanie w urzędzie 

bezpieczeństwa.  Tu jednak po prostu go wyśmiano

- co nie znaczy, że wszystkiego skrupulatnie potem

nie sprawdzono.  Wyglądało jednak na to, że był

niewinny.  Choć był niewierzący udał się do księdza

i okłamując go wyznał w konfesjonale, że jest 

mordercą, ponieważ zabił wiejską dziewczynę. 

      - To już było dawno. - powiedział ksiądz. - A poza

tym nie za bardzo w to wierzę...Zresztą potem była

wojna.  Pan Bóg widzi jak jest!  Nic się przed nim

nie ukryje.  Powoła nas wszystkich przed swój

sąd. -

      Po tym wyznaniu próbował przygotować się

do popełnienia samobójstwa.  Znalazł nawet 

odpowiednie miejsce.  Ale, kiedy wszystko już

skrupulatnie zaplanował, nagle poczucie

winy znikło i wszystko wydało mu się obojętne.

To było zupełnie nie do zniesienia.  Nie pragnął

dla siebie kary, ale chciał wiedzieć, kim jest.

Zaczął poszukiwać Bożenki. Ona jedna na pewno 

mu uwierzy i w ten sposób odzyska swą utraconą 

tożsamość.  Ale Bożenka, o czym nie wiedział, nie 

żyła.  Powoli zaczął się tego domyślać i godzić z 

myślą, że historia jego życia nie ma już dla nikogo 

żadnego znaczenia, a co więcej, przestaje mieć

znaczenie dla niego samego.  A może nikogo nie 

zabił?  Dlaczego jednak udało mu się wskazać 

miejsce zbrodni?

       W takim stanie ducha spotkał mnie nocą na 

przystanku autobusowym i opowiedział wszystko. 

Wyglądało na to, jakby czekał na mnie.  A przecież

mogłem się nie zjawić.

      - Wierzy mi pan? - zapytał. 

      -  Nie bardzo...Ale takie historie zdarzają się

częściej niż myślimy. Ta wydawałaby mi się 

wiarygodna, gdyby nie to...że to pan. Nie wygląda

pan na mordercę...Choć przyznaję, że wrażenie

to ma równie mało do rzeczy, jak gdyby pan 

wyglądał.  A może bierze pan na siebie winy innych? 

To dokładnie coś przeciwnego do tego, co zwykle 

robimy. -

      - A gdybym zrobił w życiu coś pięknego? -

      - Jestem pewien, że tak było. Ale to tak samo

nie ma znaczenia.  -

      - Dlaczego nie czuję żadnego bólu?  -

      - A zabił ją pan? -

      - Nie wiem! ...Więc nie ma dla mnie ratunku? -

      - Dla nikogo nie ma.  Nikt nie zna samego siebie.

Może tylko nie zawsze należy to rozumieć aż tak 

dosłownie...Nie wydrzemy światu jego tajemnic. - 

      Wsiadłem do autobusu.  Tyle kolejnych już

przepuściłem... 



 









   





Komentarze

  1. Może tak być...chociaż czasem trudno w to uwierzyć.
    Na pewno robią rzeczy użyteczne. Hitler wprowadził np. powszechne prześwietlenia przeciwgruźlicze.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty