Elegia na odejście dnia
Nie każdy dzień jest poetą.
Czuję się dość wyczerpany i od rana męczy mnie przykra
biegunka - temat jak z dziennika Tołstoja...Choć oczywiście
Tołstoja ze mnie nie uczyni, ale wszyscy jesteśmy ludźmi,
mamy ciało i zdrowie, którego czasem nie ma jak chronić.
Próbuję się jakoś nawodnić, ale raczej bez powodzenia.
Niestety nie mogłem dzisiaj wyjść z domu.
Ponury i ciemny dzień. Wczoraj było nieco jaśniej,
ale będąc długo poza domem nie spotkałem żadnego
jeża, kota, ani ptaków, które robiłyby coś innego
poza poszukiwaniem pokarmu w okolicach koszów od
śmieci (Zupełnie jak ludzie). Nawet wiewiórki
(w Łazienkach zwykle trudno jej nie spotkać).
Psy - tak, bo je wyprowadzają. Ktoś nawet wyjął z
koszyka trzy i wypuścił na Krakowskie Przedmieście. Nie
jestem entuzjastą trzymania w mieście wielkich psów, bo
bardzo się męczą i żyją zwykle dość krótko. Co innego małe
pieski...czy koty.
Marc Vignal w książce "Synowie Bacha" słusznie zauważa,
że C.P.E. Bach był rewolucjonistą, ponieważ zastąpił barokową
zasadę jedności afektu, zasadą zmienności i płynności afektów,
widoczną w sposób wyrazisty w jego swobodnych fantazjach
i w ten sposób utorował drogę dla twórczości późniejszych
mistrzów. Uczucia są bowiem zmienne, przenikają się wzajemnie
i pozostają ze sobą często w
dysharmonii.
Ten Bach szczególnie cenił w muzyce i w interpretacji
muzycznej czułość serca. Pisał, że muzyk nie może grać jak
ktoś wytresowany, ale powinien wczuwać się w to, co gra
i grać niejako z głębi własnej duszy. Jak może poruszać
innych ktoś, kto sam czegoś nie przeżywa?
Stoi to w niejakiej sprzeczności z deklaracją sławnej
rosyjskiej pianistki, która była przekonana, że okazywanie uczuć
w interpretacji muzycznej jest poniżej dumy i godności artysty.
Chodziło jej zapewne o powierzchowną afektację i tani
sentymentalizm, które zyskują czasem poklask, jednak
wyraziła to raczej niefortunnie.
Gdybym miał to w jakiś sposób odnieść do siebie i do
tego, co piszę...Staram się wyrażać uczucia i przeżycia,
jakie budzi we mnie muzyka życia i jego nieoczekiwane
przejścia i przemiany, i bywa, że pisząc coś nie mogę
powstrzymać się od gwałtownego śmiechu, albo od łez.
Czy tak to działa na kogoś, kto me utwory czyta - nie
wiem...Choć bywa, że ktoś mi coś takiego czasem mówi.
Moja skromna twórczość wypływa z potrzeby kontemplacji
i obserwowania życia. Trochę to przypomina sytuację kogoś,
kto stoi nad rzeką i przygląda się jak przepływa, ale częściej
sam płynie...a czasem nawet tonie, wynurza się i próbuje
zaczerpnąć powietrza.
Nikt nie jest wyłącznie obserwatorem życia. Dlatego
bardziej nawet rozumiem niejaki chłód (po wyjściu z wody,
zwłaszcza zimą) niż oschłość serca, czy zachwyt nad tym,
jak sprawnie płynę.
Nie potrafiłbym stawiać się w sytuacji stoickiego bożka,
mędrca, który ma do spraw tego świata niemal kosmiczny
dystans, ale być może i gipsową maskę na twarzy i stwardniałe
serce. Wczuwam się jednak nawet w najmarniejszy scenariusz
losu, bo jak pouczał Epiktet, jeśli przypadła nam udziale
jakaś poślednia życiowa rola, warto i ją odegrać możliwie
pięknie. Nie każdy może grać w życiu rolę króla, ktoś musi
być żebrakiem, albo odgrywać rolę epizodyczną. Choć
oczywiście sama ta teatralna i stoicka metafora może
wywołać czasem uśmiech. Sensem życia nie jest bowiem
odgrywanie jakiejkolwiek, tragicznej czy komediowej,
roli.
Często wiem, co powinienem napisać, chcąc uchodzić za
kogoś mądrzejszego, albo silniejszego niż jestem, ale co to
byłaby za prawda, którą zmusza się w ten sposób do milczenia
i jaką wartość ma pożyczona mądrość, która istnieje jedynie
w pięknych słowach? Czy wielu jest na świecie ludzi, którzy
oswoili tak życie i śmierć, aby nie czuć żadnego niepokoju i
żalu, kiedy ich wiosny i jesienie niszczą okrutny upływ czasu
i ludzka nieczułość lub zawiść?
Mądrość mędrców to często niewiele więcej niż "sztuka
zamykania burz we własnym sercu" - jak ktoś to trafnie
określił kilka wieków temu. Dla mnie może jeszcze jakaś
inspiracja dla pragnienia trochę lepszego i mniej
bezmyślnego życia...
Tak, każdy dzień odchodzi i coś w nas umiera, czasem
powoli, a czasem nagle. Tak, jak odchodzą ludzie
i po niektórych rozpaczają...a odejścia i istnienia innych
nie zauważają.
Na pogrzebie najmądrzejszego i najlepszego człowieka,
jakiego w życiu znałem, było ledwie kilkanaście osób i żadnej
wzmianki gdziekolwiek. Ciemno i głucho wszędzie, bo
nieba nie rozświetlają łaskawe media.
Ludzie szaleją z rozpaczy, bo odszedł ktoś, kto cieszył
się sławą i wzdychają z żalem Ach, ach, ach...A czasem
mówią - znałem go, zaszczycił mnie rozmową, podałem mu
płaszcz, byłam z nim blisko, świat już nie będzie taki
sam...Jesteśmy zwierzętami stadnymi i udziela nam się
entuzjazm i żal, a bywa, że ktoś na nie rzeczywiście zasługuje
i pozostaje po nim poczucie straty i jakiejś niemożliwej już
do wypełnienia pustki. Ale nawet poeta musi być teraz
celebrytą. Tak bywało i dawniej...
Opuszczony biedak może tylko na chwilę przed
zapadnięciem w nicość powiedzieć: "Przykryjcie mi plecy."
Jeśli ktoś to usłyszy...
Kontemplacja różnych przejawów życia przynosi wiele zaskoczeń a nawet wstrząsów i często sprawia, że wiele rzeczy widzimy inaczej niż przedtem. Jest to jeden z powodów, dla których warto żyć, choć życia zwykle nie starcza, aby wiedzieć coś pewnego nawet o tych przejawach życia, które interesują nas najbardziej...A poczucie sensu życia jest subiektywne i zmienne. Mimo to poszukujemy go czasem w świadomy a czasem w instynktowny sposób...We mnie ta społeczna, stadna natura budzi częściej troskę niż skłania do optymizmu.
OdpowiedzUsuńmam nadzieje, ze juz czujesz sie lepiej Nezumi
OdpowiedzUsuń