Trzy po trzy. Dawna opowieść chińska
Dawno temu w państwie Lu żył pewien
święty mędrzec. Był beztroski jak utulone przez matkę niemowlę. Gdy miał osiemset lat
jego cera przypominała cerę dziecka.
Żywił się mgłą, obłokami, śniegiem i
płatkami róż, a popijał je kroplami deszczu
i rosą.
Czasem wzbijał się wysoko w
przestwór ponad górę, na której mieszkał
i leciał w dal z kluczem żurawi albo dzikich
gęsi. Innym razem zamieniał się w rybę
i sięgał morskiej głębi, widząc ryby bez oczu
i inne morskie dziwy.
Kiedy był dzieckiem połknął brzoskwinię
z sadu nieśmiertelności i upływ czasu przestał
dla niego istnieć. Zdarzało się nawet, że
opuszczał Ziemię i błądził po Drodze Mlecznej,
a gwiazdy radośnie mrugały do niego.
A ponieważ dawno już utracił pamięć,
czuł się błogo.
Jednak nie spodobało się to Demonowi
Wiatru. Dmuchał i wiał tak długo, aż
mędrzec przypomniał sobie, że ma ciało,
a wkrótce potem rozbolał go ząb. Ale
na tym nie skończyła się jego perfidia.
Obudził dziewczynę śpiącą w trumnie
wewnętrznej grobu i kazał udać się jej
na górę do chatki Mistrza. Ale przedtem
przyoblekł kościotrupa w ciało i
polecił jej powiedzieć, że zna lekarstwo
na ból zęba.
Kiedy Dziewczyna-demon zjawiła się
przed nim Mistrz nagle przypomniał
sobie, że jest ludzką istotą i poczuł
gwałtowne pożądanie, a gdy odeszła
zaczął za nią tęsknić. Nie pomagały
na to żadne eliksiry i alchemia,
ani nawet przywołanie wewnętrznego
uśmiechu i sekret Złotego Kwiatu.
Demon Wiatru nie był jednak
zadowolony: - Dlaczego nie wspomniałaś
mu o cudownym leku na ból zęba? -
- Ach, całkiem wypadło mi to z pamięci,
bo przemienił się w ogromnego buhaja
i z trudem ratowałam się ucieczką. -
Tymczasem ząb, o którego istnieniu
na widok dziewczyny Mistrz zapomniał,
zaczął mu tak dokuczać, że pędził przez
obłoki jak rozjuszony słoń i zaistniała
obawa, że strąci z nieba słońce i stratuje
je i faktycznie tak się stało. Nieźle się
przy tym poparzył, jednak był to drobiazg
w porównaniu z bólem zęba.
A kiedy zapadł mrok, dziewczyna
weszła z powrotem do grobu i zasnęła w
trumnie. W nieprzeniknionym mroku
nocy słychać było tylko krzyk mędrca
dochodzący z otchłani, którego nie
zagłuszało nawet wycie Demona Wiatru.
Zakłócił spokój wszystkim niebiańskim
istotom, a ptaki a nawet gwiazdy padały
martwe.
Na szczęście usłyszała to Guanyin,
która słyszy błagania tego świata
i postanowiła uwolnić Mistrza spod
działania Demona Wiatru. Przyjęła na
siebie postać medyka i obcęgami
wyrwała cierpiącemu kieł. Mistrz
zaryczał z bólu tak głośno, że połowa
kosmosu zamarła z trwogi i utworzyła
się w nim czarna dziura. Ale ulga
była tak wielka, że na Ziemi w środku
zimy nastała wiosna. (Było to możliwe,
ponieważ Guanyin uniosła stratowane
słońce i podrzuciła je do góry, a to
od razu poczuło się na właściwym
miejscu).
- Jak dotąd byłem przekonany,
że oswoiłem pustkę i nie ma na świecie
istoty większej ode mnie, ponieważ
byłem tak mądry, że całkiem zapomniałem
o sobie. Nawet Smok nie mógł mi
dorównać, bo jednak coś pamiętał. Ale
myliłem się. Ty jesteś Cudowną Dobrocią,
Pani! - rzekł.
A wtedy Guanyin wyjęła spod białej
jedwabnej szaty swą aksamitną dłoń i
pogładziła go delikatnie po twarzy, aż
nabrała ona znowu cech ludzkich.
Ale Demon Wiatru także nie spoczął
i kiedy bodhisattwa oddaliła się
zaczął wiać tak przeraźliwie, że
obudził w nim tęsknotę i Mistrz zamiast
udać się na górę, przysiadł na grobie
Dziewczyny-demona i zaczął wyć jak
pies, albo grać na lutni wpatrzony w
księżycową poświatę.
Hałas ten poruszył kościotrupa, który
wstał i ukazał się mu pod postacią
najpowabniejszej kobiety jaka istniała
we wszystkich światach.
Na jej widok pożądanie wezbrało
w nim jak mroczny ocean i żaden
knur ani buhaj nie był nigdy bardziej
jurny. Nic dziwnego, że kościotrup
wystraszył się i ponownie wszedł
w ziemię, zatrzaskując za sobą wieko
wewnętrznej trumny. A Demon Wiatru
poczuł się przygnębiony i mroził
swym lodowatym tchnieniem tak mocno,
że ludzie zamarzali. Mędrzec zaś rzucał
się na drzewa i napierając na nie łamał je
z trzaskiem, jednak nie mógł poczuć
żadnej ulgi. Jego przyrodzenie było
wielkie jak maczuga i ostre jak siekiera.
A wtedy książę Lu w imieniu swego
ludu wysłał petycję do Guaniyn z
prośbą, aby ratowała świat przed wieczną
zimą i ocaliła lasy. Guanyin zauważyła
to już przedtem jednym ze swych tysiąca
przepełnionych współczuciem oczu
i przemieniając się w jadowitą żmiją
ukąsiła w wiadomym miejscu Mistrza tak
mocno, że jego przyrodzenie najpierw
spuchło, a potem całkiem opadło.
Demonowi Wiatru nakazała zaś przestać
wiać z taką mocą, pod groźbą zasłonięcia
mu wszystkich szczelin i otworów.
Pod wpływem tych wydarzeń Nieśmiertelny
Mistrz zniechęcił się do idei nieśmiertelności
i postanowił zakończyć żywot w
naturalny sposób. Jednak w jego ciele
wciąż znajdował się brzoskwiniowy nektar,
który go unieśmiertelniał.
Jestem pewien, że boska Guanyin i
na to znalazła sposób...
Tak wiele można się czasem nauczyć
z ksiąg z czasów dawnych.
Niestety muszę się z Tobą zgodzić, co do Demona Wiatru...I z całą resztą też. Wyjątkowo trafnie i trzeźwo to ująłeś.
OdpowiedzUsuńNiszczenie innych jest niestety powszechne i sam go wielokrotnie doświadczałem ze strony bliźnich i widziałem patrząc na życie innych ludzi...Rozwój osobisty jest trudny i wymaga czasem sporego wysiłku.
***
Nie powinniśmy zapominać o innych nawet wtedy, kiedy nie są dla nas najbliższymi osobami. Trochę jak ta dama o tysiącu oczu.
Jeśli zapomnienie o sobie polega na przezwyciężenie egoizmu, to może być czymś dobrym dla nas samych, bo wtedy zupełnie inaczej rozumiemy i czujemy wartość życia.
"Bujanie w obłokach" ma często więcej wspólnego z wyobcowaniem i brakiem troski o innych i o dobre życie. niż z kontemplacją i mądrością. Może być formą eskapizmu, oportunizmu egoizmu lub wyobcowania ...Jednak człowiek, który żyje kontemplacją może zapominać o sobie w zupełnie inny sposób. I to, że w pewien sposób utożsamia się z całością istnienia, czy Naturą może nadawać jego życiu sens i wzbogacać je wyobraźnią i głębszym rozumieniem...
OdpowiedzUsuń...Społeczeństwo często zbyt wiele w człowieku niszczy. Paradoksalnie też
OdpowiedzUsuńludzkie więzi z innymi i wrażliwość na ich cierpienie.
Jestem pod wrażeniem śmierci ratownika medycznego, którego nie chciał przyjąć żaden szpital, bo takie są procedury.
Powieść ta oczywiście pewne rzeczy ze sobą miesza dla większej wyrazistości. Kiedy istniało księstwo Lu w Chinach nie było jeszcze buddyzmu. Ale chiński buddyzm rozwijał się pod wpływem taoizmu, który powstał w czasach, kiedy Chiny nie były jeszcze cesarstwem.
OdpowiedzUsuńMam wielką sympatię dla taoizmu Zhunagzi i Laozi - w pewnym sensie nawet jest to moja filozofia (oczywiście rozumiem go jedynie na swój sposób, bez wnikania w kontekst kulturowy) - ale znacznie mniejszą dla późniejszego magicznego i ludowego taoizmu, choć są w nim również rzeczy fascynujące...Taoizm Zhuangzi i Laozi, a także księgi Liezi, jest mi bliski jako "romantyczna"(jak ją określa Feng Youlan) filozofia jedności z Naturą.
Opowieść android zmienił mi na powieść. Złośliwość sztucznej inteligencji bywa zadziwiająca...
UsuńPomieszanie, o którym wspomniałem bywa częstą właściwością podobnych opowieści z pogranicza świata wyobraźni i fantazji.