Niezbyt skromne myśli


 
     Wczoraj zastanawiałem się trochę nad
sensem pisania. Bliscy mi autorzy
czasem po dziesięć razy poprawiali swe
teksty zanim ktokolwiek je zobaczył.
A ja, ponieważ obcy jest mi perfekcjonizm
i troska o konsekwencję w prezentowaniu
własnego wizerunku, wpisuję tu wszystko
"jak leci" - raz to, raz tamto, raz owo...
Zdarza się, że ludzie nie rozumieją mych
utworów i bywa, że najbardziej udane
zbywane są milczeniem, albo co gorsza
wywołują negatywne uczucia.  A ponieważ
trudno mi przylepić jakąś etykietkę nie
ocaleje pewnie nic z tego, co napisałem...
   
     Lubię literaturę japońską, a teraz prawie
codziennie ukazuje się jakieś nowe
tłumaczenie - co prawda nie każde na miarę
oryginału, ale za to prawie każde
poprzedzone nieco szokującymi informacjami.
Wśród pisarzy tych prawie nie sposób
znaleźć kogoś, kto miałby "normalne" życie
bez nieprzewidzianych zwrotów i cierpienia,
czasem tragicznych. Jest wśród nich legion
samobójców i osób przedwcześnie
zmarłych na różne choroby. Większość z nich
to osoby skłonne do melancholii i depresji,
ale dostrzegające w życiu znacznie więcej
niż inni.
    Oskarżano mnie tu czasem o nadmierny
pesymizm. Ale Motojiro Kajii (1901-1932)    
pisarz, który miał podobno talent na miarę
Dostojewskiego i A. E. Poe, ale umarł
przedwcześnie na gruźlicę, napisał słusznie,
że istnieje "pewien rodzaj piękna, którego
nie dałoby się uchwycić, gdyby nie załamanie
nerwowe." A tłumaczka ładnie zauważa, że
"Ciemność u Kajiego nigdy nie jest straszna,
jest ulgą, otuleniem", satysfakcją z
podglądania życia. 
     Nawet pisząc swe "japońskie"
mini-opowieści nie staram się naśladować
stylu tych pisarzy, ale czasem to co robią,
jest mi bardzo bliskie i dowiaduję się tego
często po tym, kiedy już sam coś podobnego
nieco napisałem.    
   
    Dość ostre dolegliwości neurologiczne
sprawiły, że nie mogłem wpisać wcześniej
tego tekstu. Po przyjściu do domu położyłem
się na chwilę na łóżku i minęło kilka godzin
zanim doszedłem do siebie. Czułem jakby
ktoś przepuścił mi mózg przez wyżymaczkę.
W młodości i później miałem stany padaczkowe
z chwilową utratą przytomności, ale wystarczy
odrobina snu, żebym poczuł się lepiej.
Jakieś dziesięć lat temu zrobiono mi EEG
i chciano, żebym natychmiast położył się w
szpitalu, mówiąc, że mam bardzo zły wynik.
Ale profesor neurologii, który leczył mnie
w na początku powiedział: "Ty zawsze miałeś
bardzo złe wyniki badań. Jeśli będziesz się
dobrze wysypiał, unikał stresów, dbał
o zdrowie i miał dobre warunki życia, to
możesz z tym pożyć."  I żyję, choć postulatów
tych nie udaje mi się spełnić. A moją troską
jest zupełnie inna choroba.

    Jestem psychicznie dość odporny, ale moja
świadomość ma słabe punkty.  Ze względu
na głęboki cień samotności, w jakim ostatnio
pozostaję, czuję, jak to się eufemistycznie
określa,  "lęk przed odrzuceniem." W istocie
przypomina to bardziej odczucia psa lub kota,
którego właściciel wyrzucił. Często w życiu
spotykałem podobne istoty, czasem pośrodku
nocy - psy, koty i ludzi, i rzadko były one
szczęśliwe. 
    Wystarczy, że ktoś do kogo napiszę,
nie odezwie się, a już myślę, że się na mnie
obraził - co niestety czasem miało miejsce z
powodów, które nie zawsze potrafię zrozumieć. 
Czasem zresztą ludzie obrażają się na wszelki
wypadek, gdyby ktoś czegoś od nich
potrzebował. 
    Ale sam też nie zawsze od razu odpowiadam.
Jest to po prostu niemożliwe. Pomijając już
neurotyczność niektórych mych znajomych,
ludzie są czasem czymś zajęci, albo
zaabsorbowani, co i mnie dość często się zdarza. 
Zauważyłem, że inne osoby reagują dość
podobnie i kiedy do nich nie piszę, nie czują
się z tym dobrze. Tak było nawet z racjonalnie
myślącą Ninel.  Dlatego staram się, o ile tylko
mogę, unikać milczenia i czasem odpowiadam
w sytuacjach dość karkołomnych, na przykład
przechodząc przez ruchliwą jezdnię. 
     Żeby to zrozumieć trzeba wiedzieć, że
niektórzy ludzie potrzebowali mej pomocy
do tego stopnia, że gdybym w porę nie
odpowiedział, mogłoby już ich nie być.  Kilka
razy w mym życiu przeżyłem podobny niepokój.
I nawet studentom, którzy oczekiwali ode mnie
rozmowy do późna w nocy nigdy nie powiedziałem:
"Właściwie to pana (pani) nie znam. Po co
mielibyśmy rozmawiać o czymś, co mnie tylko
niepokoi, a niczemu nie służy." 
    Kępiński słusznie zauważał, że nie lubimy
neurotyków - zawracają nam głowę, zabierają
czas, domagają się wysłuchania, budzą współczucie
albo zniecierpliwienie, czasem rozśmieszają. Ale
depresja jest poważną chorobą, a nie
neurotyzmem (którego też nie należy lekceważyć)
i to chorobą groźną, a my nie jesteśmy
psychiatrami, którzy potrafią to należycie ocenić.  
     Ja czasami dopiero po wielu dniach (i nocach)
spędzonych z osobą, która potrzebowała pomocy,
dowiadywałem się o jej przeżyciach, lękach
i czasem krwawych godach.  Odsyłanie takiej
osoby do lekarza nie ma sensu, ponieważ
potrzebuje ona bliższego kontaktu, którego
lekarz jej na ogół nie zapewni. Zawsze jednak
starałem się, żeby taka osoba po pewnym czasie
dotarła do lekarza, ponieważ tylko on ma
niezbędną wiedzę, ale kończyło się to czasem
wypisaniem recepty po pięciu minutach
rozmowy, albo skierowaniem na terapię,
której bała się i nigdy nie podjęła.
    Oczywiście moje zaangażowanie niosło
ze sobą pewne ryzyko, ponieważ taka pomoc
nie może być w pełni profesjonalna. Ale
ludzie potrzebują czasem poczucia bliskości
i zrozumienia bardziej niż farmakologii,
a trzeba mieć szczęście, żeby trafić
na takiego lekarza.  Kępiński określał
to jako kontakt twarzą w twarz, bez
nakładania maski.
    Znam niestety psychiatrów, którzy poniżali
osoby, zwracające się do nich o pomoc i
takich, którzy sami chyba byli wariatami,
albo głupimi ludźmi. Wysłuchałem kilku
dość poruszających historii na ten temat. 
A ostatnio, jak wiadomo, psychiatra strzelał
do plakatu z Robertem Biedroniem, bo nerwy
mu puściły ;-) To ciężki i wymagający,
odpowiedzialny zawód.
    Nikt mi nigdy nie płacił za bycie
psychoterapeutą po godzinach pracy, choć
moja pensja była niższa od pensji sprzątaczki.
(Sprzątaczka napracuje się czasem ciężko, ale
nie musi przygotowywać wykładu).  A co
więcej, kiedy dwa, trzy razy w życiu sam
potrzebowałem pomocy, rzekomi przyjaciele
oburzali się na mnie wielce, zamiast próbować
zrozumieć.  Dlatego nieźle bawiłem się czytając
książkę znanego amerykańskiego psychiatry,
który napisał, że najważniejszą wśród jego
zasad moralnych jest zasada: Wyrzucam z
terapii pacjenta, który zalega z opłatą za
wizytę ;-)

     Muzyka zawsze wnosi światło i spokój
w me życie. Dzisiaj, o ile nic się nie wydarzy,
posłucham suit na wiolonczelę solo Bacha w
wykonaniu Wielanda Kuijkena.  Jest trzech
najbardziej znanych Kuijkenów: Sigiswald,
Barthold i Wieland. To fenomenalni muzycy
grający głównie muzykę epoki baroku. Ale
mają oni dzieci, które również są muzykami,
czasem też wybitnymi, jak pianista Piet
Kuijken.
   Kiedyś oglądałem film z "Muzyczną ofiarą"
Bacha w ich wykonaniu na jakimś koncercie.
Ich koncentracja na muzyce jest absolutna.
Mają też ogromną wiedzę na temat sposobów
wykonywania utworów muzycznych z epoki.
Sigiswald jest perfekcyjnym skrzypkiem
i wybitnym dyrygentem, Barthold cudownym
flecistą, a Wieland gra na wiolonczeli i violi
da gamba poważnie, jak nikt inny. "Kuijkeny"
mają nieco wyrazisty, a nawet może trochę
dziwaczny wygląd, ale są prawdziwymi
mistrzami.  Kiedy widzi się takich ludzi,
rozumie się od razu, na czym polega spełnione
życie...życie dla satysfakcji z wyrażania
piękna. 
     W muzyce baroku radość i smutek, światło
i cień, przenikają się wzajemnie. Suity Bacha
to przede wszystkim taniec, ale dwie z nich
- druga i piąta, są tragiczne w swym wyrazie.
Czasami nie gra się ich stylowo (zgodnie z
wiedzą o wykonaniach z epoki), ale mimo to
bardzo pięknie, jak grali je Starker,
Rostropowicz, Fournier, albo Casals.
Interpretowanie muzyki to nie żadna filozofia.
Liczy się w niej nie tylko technika gry, ale
osobowość, wrażliwość, pasja i głębia przeżyć.      

        



       





Komentarze

  1. Dziękuję🙂 Bardzo życzliwie i szczerze to napisałeś bez komplikowania czegokolwiek...Ja też nie wszystkie swoje teksty tak samo lubię czy nawet znoszę. Piszę je, a potem często nie jestem z nich zadowolony, albo nawet uważam je za niepotrzebne. Z reguly ich już nie poprawiam i staram się unikać nadmiernej kontroli w ich publikowaniu, choć jest sporo takich, które piszę i chowam. Taki pochówek nie jest jednak zbyt przyjemny...Problem, jaki ma każdy autor polega nie na tym, że nie każdemu gustowi dogodzi, ale na poczuciu osamotnienia, kiedy mówi rzeczy naprawdę dla siebie istotne, takie, które głęboko przeżył,
    a rozumiany jest całkiem opacznie. Wtedy oczywiście myśli, że nieodpowiednio coś wyraził. Większość osób pisze, że czyta moje teksty, ale ich nie komentuje. Wtedy oczywiście nie mam poczucia ich obecności, a jedynie jej się domyślam. Twoje komentarze są zawsze dla mnie ciekawe i cieszę się, że mimo trudności o jakich wspominasz nie zniechęcasz się do ich pisania...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na muzyce tak naprawdę znają się ci, którzy ją tworzą i grają, a i to nie zawsze. Ale wielu ludzi tak jak ja podziwia ją i ma potrzebę jej słuchania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z pesymizmem też można czasem przesadzić 😉Najgorszy jest chyba pesymizm przeintelektualizowany. Dlatego np. nie lubię Sartre' a. A już ohydne wydała mi się kiedyś wznowiona niedawno książeczka "Szczeliny istnienia" (pewnej autorki), choć przypuszczam, że teraz już nie wywolalaby we mnie mdłości i odebralbym ją inaczej...Ja nigdy nie utwierdzam się w pesymizmie i nie szukam powodów do smutku. Nie czuję też żadnej fascynacji ani zainteresowania rozkładem i śmiercią jak kompozytor Bruckner, który lubił podglądać nieboszczykow.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nazumi, problemy z depresja mieszcza sie w trzeciej czakra
    oto link na medytacje
    https://www.youtube.com/watch?v=3KEkQcz1Jhk
    oraz informacje jak sobie radzic z problemami w trzeciej czakra
    https://www.youtube.com/watch?v=6DZx040bBVo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję🙂 Chociaż ci, co sobie z nią nie radzili, pozostawili nam piękną twórczość.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty