Luźne impresje na temat, który nieco mnie zaciekawia
Tak w 2008 r chyba przed kamerą telewizyjną rozmawiali Tadeusz Różewicz
i Ryszard Przybylski. Ten fragment zainteresował mnie, ponieważ to, co uważamy
za słuszną (ideologicznie) lub sympatyczną dla nas literaturę, nie zawsze jest wielkie,
a nawet ma jakieś walory literackie i odwrotnie, to, co jest wielką literaturą, nie
zawsze przyjmujemy z sympatią. W tym kontekście rozmówcy bronią Iwaszkiewicza,
który był wybitnym, a może nawet wielkim pisarzem, choć potem z powodów
politycznych niszczono jego pamięć. A Lenin pojawia się tu raczej przygodnie...
W innym miejscu (nie pamiętam już, czy tej samej rozmowy) Różewicz mówi, że
interesował się Dostojewskim, ale teraz ceni raczej "mądrość Czechowa."
Wracając do Czechowa...Ja też uważam, że był mądry, a przede wszystkim
ludzki. I jest mi szczególnie bliski. Pamiętam jak kilka lat temu próbowałem sobie
poradzić z bezwzględną, miażdżącą krytyką jego twórczości, jakiej dokonał Lew
Szestow, oskarżając pisarza o pesymizm, a nawet o nihilizm. Przeanalizował w tym
celu jeden z utworów Czechowa i nie zostawił suchej nitki nie tylko na tym utworze,
ale przede wszystkim na pisarzu, który w jego przekonaniu swą twórczością szkodzi
innym.
Ponieważ cenię Szestowa, zbyt bolesne byłoby dla mnie przypominanie sobie
tego, bowiem znam ten typ zarzutów, zetknąłem się z nim przy okazji mojej skromnej
bardzo twórczości. Religijna afirmacja istnienia z trudem toleruje jakikolwiek pesymizm,
a Szestow choć niczego nie upraszczał i wchodził dość głęboko w obszary ludzkiej
egzystencji, zupełnie nie rozumiał, dlaczego Czechow musi koniecznie pisać prawdę,
której rzecz jasna on sam nie uważał za prawdę, a za wyraz defetyzmu, błądzenia
i fałszywej postawy wobec życia.
Gdyby z tego samego punktu widzenia oceniać twórczość Japończyków, których
literacko tak często podziwiamy, to ocena ta wypadłaby o wiele jeszcze, jeśli można
to sobie w ogóle wyobrazić, bardziej negatywnie. To w końcu, mimo indywidualizmu
i ogromnej wrażliwości, po prostu stado samobójców. (Mam na myśli literaturę XX
wieku).
Czy literatura powinna odpowiadać na pytanie, jak żyć, albo jak cieszyć się
życiem i jaka powinna być nasza postawa wobec życia? Na pewno może to czasem
robić, a nawet dostarczać pięknych, budujących lub terapeutycznych i umoralniających
bajek, ale nie jest to jej funkcja najbardziej podstawowa, a wszelki fałszywy patos
to przesłanie niszczy. Mądrość literatury nie polega na mówieniu rzeczy budujących
ku pokrzepieniu serc, ale na czymś, co chętnie nazwałbym psychologicznym realizmem.
Jest on czymś zgoła nieliterackim i nie sprowadza się do jakiejś słusznej narracji.
Różewicz słusznie zauważa, że literatura stara się często upiększać życie i ukazywać
je jako mniej okrutne niż jest w rzeczywistości (po wielu holocaustach). W tym sensie
sprzyja ona zafałszowaniu naszej samoświadomości poprzez przemilczanie tego co
bolesne, absurdalne lub tragiczne. I jest to niestety cecha naszej kultury.
Z drugiej strony autor nie musi tonąć w swych obsesjach i lękach, ani chcieć
szokować czytelnika ukazywaniem trudnej do wyobrażenia destrukcji lub ekscesów
słowotwórczej, czasem zgoła narcystycznej, wyobraźni. (Pomijam już fakt, że często
robi się to dla rozgłosu, przydania sobie poczucia wartości lub w celach zgoła
merkantylnych). W dzieciństwie podobała mi się sfilmowana chińska bajka o
malarzu, który malował potwory nie przypominające w niczym zwierząt i ludzi.
I którejś nocy potwory te, czy demony ożyły a malarz musiał ratować swe życie.
Chińskie malarstwo było realistyczne, miało odzwierciedlać naturę, nie zaś wyrażać
idee, czy ekscesy wyobraźni. Już Hegel pastwił się w swych wykładach z estetyki
nad jego przyziemnością i prymitywną ontologią. A jednak w tym poszanowaniu
dla czegoś istniejącego otwiera się pole dla najczystszej poezji...I w jakimś
podstawowym sensie literatura nie przestaje być obrazem.
Ale jeśli demony wyrażają psychologiczną prawdę, to czy można się ich
pozbyć? I czemu miałyby służyć takie egzorcyzmy? Nie chodzi mi o jakieś
wizualizacje w stylu tybetańskim, ale o to, co w naszym życiu przejawia się dość
konkretnie, jak np.destruktywne emocje lub automatyzmy życia, choć zwykle
pozostaje ukryte pod powierzchnią myśli i utrwalonych nawyków postrzegania
świata...A jeśli wygnamy z literatury resztki samoświadomości, cierpienie,
samotność, namiętną miłość, tęsknotę, nienawiść, idealizację wspomnień,
poczucie winy, tragiczny konflikt, poczucie absurdu, żeby nikogo
psychicznie nie kaleczyć, nie przygnębiać i nie martwić, to czy nie pozostanie
nam tylko błogie ciepełko błocka w bajorze albo odgłos marszowej piosenki?
Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale uważam, że z wielu względów
nie potrafię mówić o literaturze z przekonaniem o własnej nieomylności.
Zbyt mało ją jak dotąd znam. Nie dysponuję też narzędziami koniecznymi
do jej analizy. Cenię iluzję, jaką stwarza, ale mam w pamięci słowa
pewnego filozofa, który słusznie napisał przed wiekami, że "Lepiej jest
znać prawdę, choćby najgorszą, niż pozostawać w niewiedzy." Jak każda
tego rodzaju myśl, nie jest ona niepodważalna. Często lepiej czegoś nie
wiedzieć, a nawet żyć w iluzji, dającej poczucie bezpieczeństwa. Nie
zawsze też to, co uważamy za prawdę nią jest. Ale dla istoty rozumnej
sytuacja taka (pozostawanie na zbyt długo w iluzji) nie jest zbyt
komfortowa...
i Ryszard Przybylski. Ten fragment zainteresował mnie, ponieważ to, co uważamy
za słuszną (ideologicznie) lub sympatyczną dla nas literaturę, nie zawsze jest wielkie,
a nawet ma jakieś walory literackie i odwrotnie, to, co jest wielką literaturą, nie
zawsze przyjmujemy z sympatią. W tym kontekście rozmówcy bronią Iwaszkiewicza,
który był wybitnym, a może nawet wielkim pisarzem, choć potem z powodów
politycznych niszczono jego pamięć. A Lenin pojawia się tu raczej przygodnie...
W innym miejscu (nie pamiętam już, czy tej samej rozmowy) Różewicz mówi, że
interesował się Dostojewskim, ale teraz ceni raczej "mądrość Czechowa."
Wracając do Czechowa...Ja też uważam, że był mądry, a przede wszystkim
ludzki. I jest mi szczególnie bliski. Pamiętam jak kilka lat temu próbowałem sobie
poradzić z bezwzględną, miażdżącą krytyką jego twórczości, jakiej dokonał Lew
Szestow, oskarżając pisarza o pesymizm, a nawet o nihilizm. Przeanalizował w tym
celu jeden z utworów Czechowa i nie zostawił suchej nitki nie tylko na tym utworze,
ale przede wszystkim na pisarzu, który w jego przekonaniu swą twórczością szkodzi
innym.
Ponieważ cenię Szestowa, zbyt bolesne byłoby dla mnie przypominanie sobie
tego, bowiem znam ten typ zarzutów, zetknąłem się z nim przy okazji mojej skromnej
bardzo twórczości. Religijna afirmacja istnienia z trudem toleruje jakikolwiek pesymizm,
a Szestow choć niczego nie upraszczał i wchodził dość głęboko w obszary ludzkiej
egzystencji, zupełnie nie rozumiał, dlaczego Czechow musi koniecznie pisać prawdę,
której rzecz jasna on sam nie uważał za prawdę, a za wyraz defetyzmu, błądzenia
i fałszywej postawy wobec życia.
Gdyby z tego samego punktu widzenia oceniać twórczość Japończyków, których
literacko tak często podziwiamy, to ocena ta wypadłaby o wiele jeszcze, jeśli można
to sobie w ogóle wyobrazić, bardziej negatywnie. To w końcu, mimo indywidualizmu
i ogromnej wrażliwości, po prostu stado samobójców. (Mam na myśli literaturę XX
wieku).
Czy literatura powinna odpowiadać na pytanie, jak żyć, albo jak cieszyć się
życiem i jaka powinna być nasza postawa wobec życia? Na pewno może to czasem
robić, a nawet dostarczać pięknych, budujących lub terapeutycznych i umoralniających
bajek, ale nie jest to jej funkcja najbardziej podstawowa, a wszelki fałszywy patos
to przesłanie niszczy. Mądrość literatury nie polega na mówieniu rzeczy budujących
ku pokrzepieniu serc, ale na czymś, co chętnie nazwałbym psychologicznym realizmem.
Jest on czymś zgoła nieliterackim i nie sprowadza się do jakiejś słusznej narracji.
Różewicz słusznie zauważa, że literatura stara się często upiększać życie i ukazywać
je jako mniej okrutne niż jest w rzeczywistości (po wielu holocaustach). W tym sensie
sprzyja ona zafałszowaniu naszej samoświadomości poprzez przemilczanie tego co
bolesne, absurdalne lub tragiczne. I jest to niestety cecha naszej kultury.
Z drugiej strony autor nie musi tonąć w swych obsesjach i lękach, ani chcieć
szokować czytelnika ukazywaniem trudnej do wyobrażenia destrukcji lub ekscesów
słowotwórczej, czasem zgoła narcystycznej, wyobraźni. (Pomijam już fakt, że często
robi się to dla rozgłosu, przydania sobie poczucia wartości lub w celach zgoła
merkantylnych). W dzieciństwie podobała mi się sfilmowana chińska bajka o
malarzu, który malował potwory nie przypominające w niczym zwierząt i ludzi.
I którejś nocy potwory te, czy demony ożyły a malarz musiał ratować swe życie.
Chińskie malarstwo było realistyczne, miało odzwierciedlać naturę, nie zaś wyrażać
idee, czy ekscesy wyobraźni. Już Hegel pastwił się w swych wykładach z estetyki
nad jego przyziemnością i prymitywną ontologią. A jednak w tym poszanowaniu
dla czegoś istniejącego otwiera się pole dla najczystszej poezji...I w jakimś
podstawowym sensie literatura nie przestaje być obrazem.
Ale jeśli demony wyrażają psychologiczną prawdę, to czy można się ich
pozbyć? I czemu miałyby służyć takie egzorcyzmy? Nie chodzi mi o jakieś
wizualizacje w stylu tybetańskim, ale o to, co w naszym życiu przejawia się dość
konkretnie, jak np.destruktywne emocje lub automatyzmy życia, choć zwykle
pozostaje ukryte pod powierzchnią myśli i utrwalonych nawyków postrzegania
świata...A jeśli wygnamy z literatury resztki samoświadomości, cierpienie,
samotność, namiętną miłość, tęsknotę, nienawiść, idealizację wspomnień,
poczucie winy, tragiczny konflikt, poczucie absurdu, żeby nikogo
psychicznie nie kaleczyć, nie przygnębiać i nie martwić, to czy nie pozostanie
nam tylko błogie ciepełko błocka w bajorze albo odgłos marszowej piosenki?
Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale uważam, że z wielu względów
nie potrafię mówić o literaturze z przekonaniem o własnej nieomylności.
Zbyt mało ją jak dotąd znam. Nie dysponuję też narzędziami koniecznymi
do jej analizy. Cenię iluzję, jaką stwarza, ale mam w pamięci słowa
pewnego filozofa, który słusznie napisał przed wiekami, że "Lepiej jest
znać prawdę, choćby najgorszą, niż pozostawać w niewiedzy." Jak każda
tego rodzaju myśl, nie jest ona niepodważalna. Często lepiej czegoś nie
wiedzieć, a nawet żyć w iluzji, dającej poczucie bezpieczeństwa. Nie
zawsze też to, co uważamy za prawdę nią jest. Ale dla istoty rozumnej
sytuacja taka (pozostawanie na zbyt długo w iluzji) nie jest zbyt
komfortowa...
bardzo interesujaca jest Twoja Nazumi krótka rozprawa czym powinna być Literatura.
OdpowiedzUsuńJednak dla tzw. przecietnego czlowieka ja osobiscie uwazam, ze jednak Literatura powinna przynajmniej wskazywac jak żyć aby być w pelni usatysfakcjonowanym, gdy kiedyś staniemy na koncu naszej drogi przez te obecne życie.
Pismo powiada, wierzący bedzie żył tak dlugo az zostanie usatysfakcjonowany.
Jesli Literatura nie odpowiada jak żyć to ja sie pytam, w jaki sposob przecietny Kowalski ma wiedziec jak żyć aby jednak czuć satysfakcje z tego doczesnego żywota.
Jest jeszcze mistycyzm, filozofia, a nawet wiedza naukowa, które mogą to nam pomóc uświadomić. Ale Twoje pytanie jest całkiem słuszne...I oczywiście skłania do zastanowienia.
UsuńPiotrze, ja intelektualistą, filozofem czy poetą nie jestem wiec zapewne w sposob zadawalajacy Twoja ciekawość nie napisze, jednak sprobuje :)
UsuńKazdy czlowiek jest na innym etapie - czyli wg mnie czuje, ze jego czy jej misja na tym swiecie dobiegla konca.
Kazdy ma jakies cele w zyciu. Jeden ma "bucket list" google tlumaczy to na Lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Bucket list to bardzo popularna lista w Ameryce :)
Jesli wiec zobaczysz Grand Canyon, odwiedzisz Italie, Francje, ktos moze przejdzie pieszo Appallachy ponad 2,000 km etc etc - taka osoba jest usatysfakcjonowana.
Ktos, jak ja chce zdobyc wszelkie mozliwe tajniki uzdrawiania czlowieka poza Obowiazujaca Medycyna.
Dla mnie to fascynujaca przygoda :)
Nie mam wiec konkretnej daty zdobycia tej wiedzy a przeciez jeszcze chce tych nieszczesnych ludzi uzdrawiac.
Moge spokojnie zyc nawet 700 lat nie bede w pelni usatysfakcjonowany jednak moje imie jest juz zapisane w Ksiedze Zycia wiec mam zapewnione wejscie do Domu Bozego :)
Piotrze, kazdy prawdziwie wierzacy gdy stoi na Boskim przyrzeczeniu, ze bedzie zyl az do czasu gdy bedzie usatysfakcjonowany tym teraz zyciem, takiej osobie Bog gwarantuje poprzez Swoje Wlasne Slowo to przyrzeczenie.
Kiedys kazdy z nas bedzie usatysfakcnonowany, bedzie gotowy na zmiane adresu :)
Ja wierze Słowu Wszechmocnego Boga.
Tylko jak odróżnić jedno od drugiego. Zakochanie jest np. iluzją, idealizowaniem osoby, którą kochamy i wyobrażaniem sobie, że i nas zmieni. Ludzie bardzo za tą iluzją gonią, ale nie zawsze ich ona uszczęśliwia - częściej chyba przeciwnie...Dopóki nie zrozumieją, że miłość to także wola.
OdpowiedzUsuńTo ciekawe, co piszesz, bo nie można cały czas żyć w upojeniu...
OdpowiedzUsuń