Mały i duży Andersen ( nieco łzawa opowieść duńska)


        Nie wszyscy być może wiedzą, że 
w Kopenhadze lub nieopodal niej
mieszkał inny jeszcze Hans Christian 
Andersen i również pisał baśnie. 
Ale podczas, gdy ten, wszystkim znany 
Hans Christian Andersen, niespełniony
aktor i baletmistrz, uważany był za 
wielkiego człowieka, drugi Hans Christian  
Andersen był tak niepozorny, że nikt 
prawie o nim nie słyszał. Nie wiemy 
nawet, czym się zajmował i z czego żył. 
Nazwę go zatem małym Hansem 
Christianem. 
     Jego baśniami prawie nikt się nie 
interesował, ale czasem dawał je 
komuś do przeczytania, a pewna 
staruszka, mieszkająca w sąsiedztwie 
nie wyrzucała ich, choć nie miała już
czym palić w kaflowym piecu. 
     Zbierała liście w królewskim parku, 
suszyła je i wrzucała do ognia, ale w 
jej mieszkaniu było tak zimno, że w 
końcu zamarzła na śmierć.  A kiedy 
wyrzucano stamtąd jej rzeczy, 
chciano też wyrzucić karteczki 
zapisane przez małego Hansa
Christiana i większą część nawet 
wyrzucono, jednak kilka walało się po 
podłodze i jedną z nich podniósł radca
Buxtehude pochodzący z Lubeki,
człek kulturalny i ciekawy osobliwości
życia. Włożył ją do kieszeni,a zarządcy
kamienicy polecił:
      - Proszę tego nie wyrzucać!  Papier
przyda się do zawijania śledzi. - 
      -  No cóż, może pan to ode mnie 
kupić za grosze, bo starucha nie miała
nikogo bliskiego. - zaproponował
zarządca.
      Buxtehude niedbałym gestem 
wyrzucił z drugiej kieszeni srebrną 
monetę, która potoczyła się po podłodze, 
a zarządca podniósł ją i chuchnął. 
Transakcja była zakończona. 
    Jednak z tego, że radca zainteresował 
się tymi karteczkami logicznie nie wynikało, 
że kiedykolwiek je przeczyta.Trzeba było 
pewnego zrządzenia losu, czy też splotu
okoliczności i przyczyn. 
    W niedzielę po wyjściu z kościoła miał 
odwiedzić ciotkę Klarę i spytać ją o 
zdrowie, ale ponieważ jego kochanka nie 
dawała o sobie znać, a po wieczornym 
piciu bolała go wątroba, myśl o tym, że 
musi tam iść szczerze go znudziła i po 
drodze wyjął kartkę z kieszeni płaszcza 
i przeczytał kilka pierwszych zdań 
opowieści o łabędziu, który dopiero
po śmierci uznany został za brzydkie 
kaczątko.  Łabędzie wszystkim już tak
spowszedniały, że o mało nie umarł z
głodu, a dzikie kaczki odwiedzały park
znacznie rzadziej, a w dodatku trudno
było spotkać wśród nich jakieś 
rzeczywiście brzydkie kaczątko.
      - To jakieś głupoty. - mruknął do 
siebie radca i rzucił pomiętą kartkę w 
kałużę, ale w tym samym momencie 
uświadomił sobie, że mógłby tą 
opowieścią rozbawić Fanny, a jak jeszcze
dowie się, jak się nazywa ten grafoman... 
Ostatnio nie była dla niego zbyt miła. 
Warto więc było połechtać ją trochę.
Podniósł więc przemoczoną już kartkę 
z wody, a ponieważ u ciotki nie umarł 
jednak z nudów, zaniósł ją jeszcze tego 
samego wieczoru przyjaciółce,  
     Uśmiali się zdrowo, ale młoda kobieta 
wpadła na pomysł, żeby odwiedzić tego 
oryginała. Dowiedzieli się, gdzie mieszka 
i postanowili go zaskoczyć nie zapowiadając 
wizyty.  Można sobie wyobrazić jego 
zmieszanie, kiedy zobaczy takich eleganckich  
gości. Oczywiście będą go chwalić, na tym 
polega sokratyczna ironia, a dopiero potem 
rozgniotą jak owada. 
    Ale małego Hansa Christiana nie było w 
domu, a dozorca powiedział, że raczej już nie 
przyjdzie, bowiem od kilku dni nie żyje. "To 
przez kobietę" - dodał. Odeszła od niego z
dzieckiem, bo nie miał pieniędzy, żeby
utrzymać rodzinę. Rozczarowani poszli do
jakiejś kawiarni i to naprawdę dziwne - Fanny,
która wyśmiewała się zwykle z filistrów 
czytających po kawiarniach gazety, rzuciła
przypadkiem okiem na tytuł jednego
prasowych doniesień: "Hans Christian
Andersen skoczył z mostu."  Oczywiście
był to redakcyjny żarcik, wszyscy bowiem
zainteresują się tym zdarzeniem myśląc, że
chodzi o wielkiego pisarza. 
      Nie rozmawiali o tym, ale w trzy dni 
źniej jakoś się na ten temat zgadali. 
      - Boże, jak mi szkoda tego grafomana!
Podobno zabił się z miłości do jakiejś damy. 
To nieszczęśliwy człowiek. - powiedziała.
      - He, he, nie on jeden!  Ty 
zaopiekowałabyś się nawet kulawym i
zapchlonym kotem, który wpadł pod karetę. 
Nie dość, że brakowało mu talentu, to 
jeszcze wystraszył biedną kobietę.
      - Jesteś okrutny!  Wiesz, co się okazało?
Zarządca chciał ich wyrzucić na bruk i 
dziewczyna uciekła z dzieckiem do matki,
a ta zabroniła jej kontaktować się z tym
człowiekiem.  Potrzebna była w domu do
zmywania talerzy i opieki nad dziećmi
siostry. -
     - Ale co to ma do rzeczy?  Facet pisze
jakieś bzdury... - 
     - Znajdź mi te jego zapiski. - zażądała. 
     Nie chcę tutaj dodawać, że radca
Buxtehude był pantoflarzem i że żądanie
kochanki było dla niego prawem, do 
którego odnosił się z należytą pokorą. 
     - To jakiś obłęd. - powiedział - Wczoraj
Lampedius prosił mnie o to samo. - 
     - Chyba mu nie dałeś? - 
     - ...Ależ oczywiście dałem!  Kogo 
interesują takie śmiecie...Ale rzecz jasna
to jest do naprawienia! - 
     Fanny rozgniewała się. 
     - Jak możesz tak krzywdzić swym 
osądem tego nieszczęsnego i wrażliwego, 
a zapewne ęboko niedocenianego autora. 
Wstydź się!  - 
     - To ja jutro skoczę z mostu. Może
wreszcie się pokochamy. - żartował 
Buxtehude, ale w porę zorientował się, 
że sprawa jest poważna. Następnego dnia
rano był już u Lampediusa i poprosił go
o zwrot papierów pozostałych po pisarzu.  
    -  Nie mam już ich. Sprzedałem Olsenowi. 
Oferował niezłą sumkę.  Wszyscy chyba
powariowali. -
    Porażony tą wiadomością radca omal
nie zemdlał, ale przypomniał sobie, że
ma ze sobą pistolet. Kazał się prowadzić
do wydawcy Olsena. Ten jednak spokojnie 
poinformował go, że ów materiał go nie
zainteresował, więc odsprzedał go jakiemuś
Włochowi, chyba z Florencji, albo może z 
Neapolu.  
     Spowodowało to nieoczekiwane
komplikacje w uregulowanym jak dotychczas 
życiu radcy.  Fanny oznajmiła mu, że
ma prymitywny gust i że wyśmiewał się
ze szlachetnej twórczości, której sensu nie
rozumiał. Oczekiwała od niego tylko tej 
jednej drobnej rzeczy, żeby dostarczył jej
jakieś strpy tego, co ocalało, a on haniebnie
ją zawiódłW tej sytuacji nie widzi dłużej
możliwości utrzymywania z nim intymnych
kontaktów, owszem raz na pół roku, a nawet
raz na dwa lata mogą się spotkać na mieście
i porozmawiać przy filiżance kawy. 
     Buxtehude, który dotąd kontrolował swój
nałóg, zaczął się upijać na umór. Podobno
czuć już było od niego aromat wymiocin i 
w rezultacie uznano go za niezdolnego do
dalszego wykonywania zawodu. Widziano
go często jak kręci się po parku, straszy 
łabędzie i szuka dzikich kaczek, które karmi
okruszkami chleba lub kaszą.  Miał nadzieję, 
że Fanny będzie tamtędy przechodziła
zobaczy jak bardzo cierpi. Ale życie kobiety 
nie znosi próżni i jego była przyjaciółka od 
dawna przestała być osobą samotną. 
      Zobaczył ich w końcu jak spacerują
po parku. Zrobili sobie spacer idąc do opery. 
Ona i pułkownik artylerii. Mieli tam grać jakąś 
symfonię, w której strzelają z armaty. Podszedł
do nich chwiejąc się na nogach i zapiszczał
jak szczur:
     - Fanny... - 
     Nie mógł nic więcej powiedzieć, bo 
ścisnęło mu się gardło. 
     - Znasz tego pana? - spytał wojak. 
     - Ależ skąd!  Po raz pierwszy go widzę. - 
     Pułkownik uśmiechnął się pod wąsem,
wyjął z kieszeni srebrną monetę i wręczył ją
radcy. 
     -  Mimo wszystko wygląda pan dość
inteligentnie. Czy słyszał pan o Hansie 
Christianie Andersenie, autorze baśni, ale
nie o tym, którego wszyscy zna, tylko   
o tym drugim?  Moja kobieta mówi, że
jest teraz renesans jego twórczości, a za
jedną stronę jego zapisków pła krocie. 
Ja się na tym nie znam, choć nawąchałem 
się sporo prochu, ale skoro tak mówi, 
to trzeba temu dać wiarę. Prawda skarbie, 
że interesujesz się jego spuścizną? Ja to
spuszczam się kiedy chcę! -
    - Nie znam tego pana. - odrzekł radca,
odwrócił się i poszedł przed siebie.  
Włóczył się jeszcze trochę po parku, a
źnym wieczorem, kiedy zapadła mgła,
rzucił się z mostu.  W kieszeni jego marynarki
znaleziono pokrytą mułem i wodorostami 
kartkę, skatalogowaną następnie w 
księgozbiorze Królewskiej Biblioteki jako 
pozycja F. 4578. Jej tekst zaczynał się od 
słów:
     "Pewien dostojny łabędź pływał po
parkowym jeziorku, ale ponieważ nikt się
niem nie interesował, przymierał głodem
i marzł.  Nie mógł jednak nigdzie odlecieć, 
bowiem źli ludzie obcięli mu lotki. Którejś
zimy..."
     Na kartce znajduje się adnotacja:
"W tym miejscu tekst się urywa." 
     Kobiety są praktyczne, ale może ty, 
łaskawy Czytelniku, wczujesz się w los
owych nieszczęsnych postaci, których 
kruchemu losowi poświęciłem chwilę
uwagi. Niedługo wszyscy umrzemy.  
Możemy ciesz się każdą czującą istotą, 
każdym napotkanym drzewem, ptakiem,
skrawkiem trawy lub nieba...Nie o to
chodzi by przychodzić do parku z
torebką  starych orzeszków, których
już sami nie zjemy. Przecież i nas, jak
się czasem mówi w sposób nieco
obrazowy, zjedzą kiedyś robaki (kremacja 
przed tym nie chroni)... 









  



 
   


    

   





     





   








 












   



 





 
  


 














 
 
  
      

 






 









 








 






      



Komentarze

  1. Tak niestety jest - choć zysk ten może być rozumiany różnie, nie tylko w kategoriach materialnych, do czego ostatecznie jednak wszystko się sprowadza.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty