Czarna rozpacz

........
.........................zdjęcie nazumi13 "Czarna rozpacz"

       Pewien starożytny myśliciel uważał, że nikt nie
przekona go odwołując się do racjonalnych argumentów,
iż  n i e  powinien się zabić.  Ale równie dobrze można 
by powiedzieć, że nikt za pomocą racjonalnych argumentów
nie przekona nas o tym, że powinniśmy odebrać sobie
życie.  Można jedynie wykazać, że w pewnych sytuacjach
życia śmierć może okazać się  mniejszym złem niż dalsze 
istnienie, ale nie można dowieść, że jest nim zawsze. 
W tym duchu wypowiada się Hume w swym sławnym
eseju "O samobójstwie."  Usprawiedliwiał on, 
jak wiadomo, samobójstwo w pewnych sytuacjach, 
choć osobiście był jak najdalszy od myśli o nim.
    Ludzie jednak rzadko zabijają się pod wpływem 
racjonalnej decyzji. Najczęściej jest to skutek depresji 
lub innych przeżyć, nad którymi trudno mieć czasem 
kontrolę, a rozpacz nie jest wcale najbardziej 
niebezpiecznym z nich.  
    Choć Towarzystwo do Walki z Depresją przekonuje,
że jest to śmiertelna choroba i to jedna z najgroźniejszych,
osoby, które na nią chorują są często piętnowane lub
wykluczane, a jej objawy bagatelizuje się.     
    Z drugiej strony istnieje pewien pesymistyczny
nastrój życia, znany od czasów starożytnych i równie
żywy dzisiaj.  Teognis, czy Cioran wyrażają go w sposób
niezwykle sugestywny, choć określenie "niedogodność
narodzin", którym posłużył się autor "Sylogizmów 
rozpaczy" wydaje się być eufemizmem.  
    Paradoksalnie myśl o samobójstwie może mieć 
walor terapeutyczny. Kiedy pewna młoda dziewczyna 
po lekturze książki Ciorana próbowała popełnić 
samobójstwo, odpowiedział, że myśl o samobójstwie 
i pisanie o nim pozwala mu żyć. Ale dla wielu ludzi 
szczerość, z jaką o tych rzeczach pisał, była czymś 
ujmującym i pomocnym. 
    Przedtem egzystencjaliści starali się powiedzieć 
raczej, że każdy powinien rozważyć, czy żyć warto 
i świadomie wybrać życie (albo śmierć).  Nawet 
mężny Epiktet mawiał niegdyś podobno, że "Drzwi 
są otwarte" i każdy może wyjść z życia, zamiast 
narzekać na los. 
    Często uważa się samobójstwo za ucieczkę i słabość,
ale Schopenhauer np. słusznie zauważał, że pozbawienie 
się życia wymaga odwagi (choć często jest to raczej
rodzaj desperacji). To po części tłumaczy fakt, że 
skutecznie popełniają je raczej mężczyźni niż kobiety, 
choć robią to też dzieci. Psychiatrzy zwracają uwagę
na pospolity przesąd: "Ten, kto mówi o samobójstwie 
na pewno go nie popełni." Jest akurat zwykle dokładnie
odwrotnie. 
    Osobiście zdołałem "uratować" kilku niedoszłych 
samobójców, jedynie dlatego, że potrafiłem ich słuchać 
i poświęcać im swój czas. Jednak kiedy sam 
znalazłem się w podobnej opresji, spotkałem się jedynie 
z wykluczeniem i agresją ze strony osób, które 
uważałem za przyjaciół, a z obojętnością pozostałych.     
    Pesymizm nie musi wcale prowadzić do braku 
dzielności. Edelman, który chciał umrzeć z godnością, 
przeciwstawiając się eksterminacji, powiedział później
w jednej z rozmów: "Człowiek jest zły, a tam na górze
(w niebie) nikogo nie ma."  I nie dał się poprowadzić
na rzeź, choć oczywiście ci, którzy dali się poprowadzić,
robili to często nie tyle z nieświadomości tego, co
ich czeka lub lęku, ale pod wpływem pokory wobec okrutnego losu. 
     Zarzucano mi czasem, że niepotrzebnie przywołuję
podobne przykłady, bo przecież nie ma wojny, a
życie, jeśli nawet nie zawsze jest słodkie, jakoś 
płynie i nie potrzebuje Sokratesów, Buddów, ani 
Zbawicieli...To złudzenie.  Na świecie istnieje
niewyobrażalny ogrom cierpienia i wiele jest go
również blisko nas i w ten, czy inny sposób jesteśmy
za nie odpowiedzialni.  Mówi się o okrucieństwie,
egoizmie, zobojętnieniu, a rzadziej o tym, że  
cierpienia w ogóle nie zauważamy lub jesteśmy
w stanie widzieć tylko własne, albo nieświadomie
je powiększamy.  Radości innych też często nie
zauważamy, albo odnosimy się do niej z niejaką
zawiścią, czego nie zmienią entuzjastyczne reklamy
piwa.  Jak wiadomo pito je również obficie w
Bawarii za czasów Hitlera.
      Współodczuwanie cierpienia, ale w takim 
samym stopniu radości innych, wydaje mi się potrzebą 
bardziej naglącą niż odbieranie sobie życia, którego 
zresztą i tak niewiele mi pozostało. Staram się, na 
miarę skromnych możliwości, być człowiekiem 
wewnętrznie wolnym i twórczym, i być może pomagam 
innym w taki właśnie, niezauważalny często, sposób, 
choć chciałbym czasem móc pomóc inaczej (ulżyć
ich cierpieniu, zmniejszyć niepokój, podnieść
na duchu, zaspokoić jakieś materialne potrzeby).    
     Jedna z filozoficznych biografii Ciorana
przytacza jego szyderstwo z pojęcia "afirmacji."
Jego zdaniem prawda jest taka: Żyjemy
i nic na to (na cierpienie życia, własne i innych,
na jego przemijanie i zagładę oraz absurd)
nie możemy poradzić. Wypowiedziane przez
staruszkę słowa "Nic nie można na to poradzić"
stały się jego życiowym przesłaniem.  Choć
podobno, kiedy podłączono go w szpitalu do
kroplówki, wyrwał się w końcu i wolał umrzeć,
ale było to już wtedy, kiedy jego życia nie
można było uratować. 
     Napisałem kiedyś książkę o afirmacji,
a raczej na temat tego, co za nią w filozofii 
i religii uważano. W jakimś miejscu tej książki 
zauważam, że afirmacja jest czymś realnym 
jedynie dla naszych przeżyć, a nie jako pojęcie. 
     W przeciwieństwie do tego wybitnego 
sceptyka i pesymisty (w określeniu tym jest 
już zawarta pewna ironia) uważam, że można, 
bez popadania w fałsz i samooszukiwania
się, afirmować życie. Rozpacz jest utratą nadziei
na to, że zło, którego pragniemy uniknąć nas 
nie spotka.  Stoicyzm i niektóre inne znane 
koncepcje życia duchowego przekonują, że 
wystarczy zła nie nazywać złem, a przestanie nim 
ono być.  Próbuje się też na siłę szukać dobrych
stron w zjawiskach życia, które ostatecznie w 
ogóle ich nie mają. Ale to nie znaczy, że nasze
istnienie jest czymś pozbawionym sensu. 
     W filmie Allena "specjalista" od afirmacji 
popełnia samobójstwo i nie jest to jedynie żart. 
Może bywa tak, że człowiek, który bardziej
niż inni dostrzega wartość życia, zauważa też
często łatwiej, co jest mu wrogie lub, co w samym 
życiu jest destrukcją. Czy świadomość taka 
musi prowadzić do autodestrukcji?  Oczywiście
niekoniecznie...
     Moja osobista, chorobliwa podobno, ufność
wobec życia wyraża się najpełniej w tym, że
kiedy miało mnie spotkać ze strony innych 
ludzi coś złego, wierzyłem, że to się jednak nie 
wydarzy.  Podobnie, kiedy działo 
się coś dobrego, myślałem naiwnie, że nie
zostanie przez kogoś zniszczone. Myliłem się
najczęściej bardzo, choć oczywiście to, co 
mógłbym nazwać okrucieństwem, podłością
lub głupotą, zasługiwałoby czasem na inną 
nazwę.  Staram się ludzi nie potępiać, nie
wyśmiewam się z nich, ani nie ubolewam
nad tym, że nie są inni, niż są. O ile jest to
możliwe, staram się ich rozumieć...Ale nie
zawsze jest to możliwe. 
     Pies, którego się często bije lub poniża, 
staje się nieufny. Cieszę się, że jeszcze ludzi
nie gryzę, zwłaszcza, kiedy wyciągają do
mnie rękę i robią dla mnie coś dobrego...
 





















 





      







    











 


           
                    

Komentarze

  1. rzadko kiedy z Toba polemizuje w sposob otwarty Nazumi.
    Powyższe to afirmacja tzw logicznego myslenia, ktore to myslenie do niczego dobrego nigdy nie prowadzi.
    Myslac bowiem logicznie odrzuca sie supernaturalne.
    Boska nieskonczona moc umyka logicznemu mysleniu.
    Filozofowie, na ktorych sie powolujesz to urąganie slowu intelektualista.
    Studenci, biorący na powaznie ich rozmyslenia w wiekszosci popelnią samobojstwo, nie ma bowiem wynikającego z logicznego myslenia sensu zycia.
    Dobrze, ze Twoja osobista, chorobliwa podobno, ufność
    wobec życia przebija sie przez te filozoficzną paradę negacji zycia.
    Jak widzisz, mam racje, ze nie ufam intelektualistom.
    Ich praca umyslowa zaawansowuje krolestwo ciemności.
    Gdy dodamy supernatural, nagle okazuje sie ze zycie jest cudowne.
    Jest sie zdrowym, ma sie pelne kieszenie aby nie tylko nam sie powodzilo ale abysmy tez mogli obdarzac dobrem innych ludzi.
    Wszystko w zyciu powodzi sie osobie wierzacej.
    Świat jest tak urzadzony, ze doputy dopuki polegamy na sobie czy na innych ludziach daleko nigdy nie dotrzemy. Depresja, niemoc bedzie dominowala zycie takich ludzi.
    Gdy polegamy na Bogu mamy nieskonczenie ogromna moc.
    Nazumi, filozofia poprzez intelektualistow, ktorych nazwiska tutaj przywolujesz, nie sluzy zadnemu dobru.
    Co ciekawe nie ma zadnej polemiki, wyglada na to, ze wszyscy uczeni w Filozofii zgadzaja sie z linią myślenia wyzej wymienionych intelektualistow.
    Nazumi -
    Bog powiada:
    * Radujcie sie
    * nie martwcie sie niczym
    * Ja, mowi o sobie Bog bede prowadzil za was walke gdy pozostaniecie ufni, gdy zachowacie spokoj
    Piotr napisal, ze wiedza jest ukryta w Biblii.
    Zapewne Biblii sie nie czyta jak wszystkie inne ksiazki, Biblie sie studiuje.
    Nawet Ksiega Hioba jest afirmacja zycia.
    Umeczony Hiob wypowiada te slowa: Bog napełni moje usta radością.
    Hiob nie mial zadnej watpliwosci, ze dobre czasy nadejda, ze ten 9cio miesieczny okres cierpienia to tylko sezon w jego zyciu.
    Nazumi deklaruje, ze juz po Nim, ze juz tylko chwila Jego nie bedzie.
    Masz w sobie nasienie dane przez samego Stworce, ze zobaczysz jeszcze za tego zycia cieple morze.
    Boże, ja nie widze takiej możliwosci spelnienia tego marzenia poprzez moje naturalne oczy czy poprzez moje logiczne myslenie. Jednak Ty jestes supernaturalny.
    Zaden Filozof nie uczy, ze w zyciu przechodzi sie przez rozne sezony.
    Absolutnie zaden sezon nie jest ostateczny.
    Fakt, ze dzisiaj masz tyle trudnosci Nazumi nie oznacza, ze to juz koniec.
    To jest tylko sezon, ktory sie skonczy jesli uwierzysz w Boskie Słowo.
    Twoje dalsze zycie bedzie bez porownania wspanialsze, niz cokolwiek dotad w zyciu miales.
    Na tym stoisz, Bog bedzie z Ciebie dumny, Słowo stanie sie cialem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danek, dziękuję :-) Nie będę z Tobą polemizował, bo rozumiem Twój punkt widzenia i mam dla niego sympatię, choć mój jest inny...Po moich zajęciach nie tylko nikt się nie zabił, ale nawet uratowałem przed śmiercią dwie osoby. :-) A kiedy omawiam autorów takich jak Cioran, nigdy się z nimi przecież do końca nie zgadzam, co zresztą widać wyraźnie z napisanego przeze mnie tekstu, choć jest on poświęcony czemuś innemu niż krytyka tego rodzaju poglądów.

      Usuń
    2. W pracy ze studentami spotykam różnych ludzi. Pewna studentka wyznała niedawno na zajęciach, że jej marzeniem była praca polegająca na wykonywaniu makijażu zmarłym. Wie na ten temat wiele, wchodzi na strony, które o tym mówią i wie np. co zrobić, żeby nieboszczyk po śmierci nie uśmiechał się, co bywa straszące. Jest tym szczerze zafascynowana. Jak myślisz, czy jako nauczyciel mogę zwalczać podobne fascynacje, które są prywatną sprawą osoby. Gdyby ujawniła sadyzm, albo skłonność do okrucieństwa, może czułbym się zobowiązany do czegoś więcej niż powoływanie się na klasyków psychoanalizy ;-) Ale kiedy ktoś zwierza mi się, że chce popełnić samobójstwo i prosi mnie o pomoc, to nigdy nie odmawiam.

      Usuń
    3. teraz jeszcze dopisze, jak to jest z radoscia zycia w rozumieniu swiata duchowego. Tego niestety wymienieni powyzej Filozofowie wiedziec nie mogli, nie bylo jeszcze internetu, gdzie wszystkiego mozna sie nauczyc.
      Tak wiec wg tego co naucza duchowość, czyli po ang. spiritual teachings jestesmy duszą, ktora posiada fizyczny mózg.
      Ja nawet nie jestem przekonany, czy aby na pewno jestesmy istotami ludzkimi w postaci energetycznej, duchowej.
      Wiemy, ze jestesmy stworzeni na podobienstwo Bogów (w liczbie mnogiej).
      Na pewno, gdy dusza sie inkarnuje w ludzkie cialo stajemy sie czlowiekiem, ktory posiada mózg myslacy w kategoriach otaczajacego nas swiata 3D.
      Jednak Jezus poprzez Pismo powiada aby nie zyc potrzebami fizycznego ciala lecz poprzez to co wiemy o duchu. (spirit)
      Sw Pawel mowil, ze musi umierac codziennie (umierac dla fizycznego ciala) aby istniec w potrzebach wymaganych przez ducha.
      Jest to wiec spiritualna, duchowa codzienna walka.
      Tak wiec, gdy juz wiemy, ze jestesmy przede wszystkim dusza inkarnowana w fizyczne cialo - uzywamy mózgu na potrzeby duszy a nie odwrotnie, nasz mózg rzadzi naszym zyciem.
      Trzeba wiec czuć wiecej niz polegać na myślach.
      Dusza inkarnuje sie dla jakiegos konkretnego celu w fizyczne cialo.
      Nie istnieje wiec uczucie depresji gdy zyjemy poprzez naszego ducha.
      Korzystamy bezposrednio w energii ducha, ktora to energia wg nauczania Hinduskiego posiada energie 10 tysiecy razy mocniejsza niż dochodzace ze słońca do nas swiatlo.
      Dusza cieszy sie wszystkim, wszelkimi doznaniami na tym fizycznym swiecie. Gdy zyjesz z perspektywy swojego wlasnego ducha otaczajacy nas swiat jest piekny.
      A najwazniejsze, ze dusza wie, ze nawet najwieksze przeszkody w naszym zyciu nie sa wyrokiem ostatecznym.
      Bog pracuje nad naszym charakterem w sezonach.
      Gdy wiec znajdziemy sie w najwiekszym dolku - Bog nie drapie sie po glowie co On teraz zrobi, Bog wie co ma zrobic aby odkrecic nasze zycie na prosta zanim jeszcze weszlismy w bierzace klopoty.
      Takie doslownie slowo w slowo jest przyrzeczenie Boga dla wierzacych zapisane w Biblii.

      Usuń
  2. To smutne bardzo, ale niestety tak często jest...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty