O idealizowaniu i braniu w obronę ludzi
Nie ulega wątpliwości, że to Platon
wymyślił Sokratesa, jakiego znamy.
Ksenofont wiele rzeczy przedstawia
inaczej. To prawda, że Ksenofont o
filozofii miał wyobrażenie raczej
mierne, ale jest to dość zastanawiające.
Najczęściej uważa się, że wczesne
platońskie dialogi, a wśród nich "Obrona
Sokratesa", przedstawiają osobowość
i poglądy Mistrza raczej wiernie, a dopiero
później, jak w "Fedonie", Platon puszcza
wodze wyobraźni.
Boski Platon był natchnionym poetą, ale
przede wszystkim myślicielem, który chciał
innym narzucić własne poczucie wartości.
Trudno się nie zakochać w platońskim
Sokratesie, choć nie wiadomo, czy człowiek
taki w ogóle istniał. (Nie mówię tu o
historycznej postaci Sokratesa, ale o jego
wizerunku stworzonym przez wielkiego
filozofa).
Można by na ten temat napisać bardzo
wiele, ale dotknę tutaj jedynie dwóch rzeczy.
Dlaczego Sokrates chciał umrzeć?
Ksenofont mówi: A bo był już stary, jego
siły intelektualne słabły, więc był to dobry
moment, żeby odejść...To oczywiście jest
raczej groteskowe wyjaśnienie. Platon
niewątpliwie przekonująco to wyjaśnia,
przedstawiając rodzaj misji duchowej
Sokratesa, który porównywał się do
gza, czy końskiej muchy, tnącej mocno
gruboskórnych, zadufanych w sobie
ludzi.
Podobnie wiarygodny jest pogląd,
że Sokrates żadnych pojęć ostatecznie
nie definiował. A także, iż był przekonany,
że dobrego człowieka nie może po śmierci
spotkać nic złego i że lepiej być
krzywdzonym, niż samemu kogoś krzywdzić.
Platon był wstrząśnięty wyrokiem i
śmiercią Sokratesa i dlatego tak mu
zależało na pokazaniu, jak jego Mistrz
przed zarzutami się bronił, a przy tym
pogrążał, bowiem w istocie bronił prawdy.
Czy Sokrates wierzył w reinkarnację?
Wiadomo, że to koncepcja pitagorejska.
Platon sam przyznaje, że nie był przy
śmierci Sokratesa. Podobno był chory.
Ale, jak bardzo musiał być chory, żeby
nie być wtedy z Sokratesem? Nie wiemy
zatem, czy Mistrz przed śmiercią
rozprawiał z przyjaciółmi i czy zabawiał
się dyskutowaniem dowodów
nieśmiertelności duszy. To ostatnie
wydaje się tak wątpliwe, że większość
historyków filozofii tamtego okresu
to kwestionuje.
A teraz pytanie, które interesuje mnie
najbardziej. Czy wielbiąc jakąś osobę
mamy prawo przypisywać jej własne
myśli, wyobrażenia i emocje, i tworzyć
jej wizerunek jak gdyby na nowo?
Możemy w taki wizerunek tchnąc życie,
ale jedynie za cenę prawdy.
Ja też miałem mistrzów i nauczycieli,
których podziwiałem i kto wie, może
nawet kochałem. Ale, czy byłbym
szczęśliwy wymyślając ich od nowa
i idealizując? Nie sądzę...Chciałbym
raczej odróżniać swe projekcje i
wyobrażenia od tego, co rzeczywiste.
Trudne to bardzo, jak wie o tym każdy,
kto kochał kobietę i nie wytrzeźwiał z
tego uczucia.
A już zupełnie obce by mi było
przekonanie, że w gruncie rzeczy
nauczyciel mój lub mistrz musiałby
o czymś pomyśleć tak, jak ja, gdyby
tylko był dostatecznie konsekwentny.
Nie potrafiłbym też nie widzieć w
szlachetnym człowieku pewnych
słabości, czy nawet wad. Nawet,
jeśli uważałbym go za najlepszego
ze wszystkich ludzi.
Poza tym wielcy i szlachetni ludzie
też czasem błądzą i trudno w sposób
racjonalny przyjmować to za
dobrą monetę. Racjonalny autorytet
nie domaga się od nas szacunku
dla swych przesądów. Co więcej
wady wielkich ludzi bywają wyjątkowo
ujmujące, a bez nich często nie byłoby
też ich największych zalet.
Nie twierdzę, że Platon celowo
chciał później zafałszować wizerunek
Sokratesa. Myślę, że doskonale
wiedział, że to by się nie udało i
nie miał powodu, aby to robić.
Ale, czy nie był jak Pigmalion?
Najgłębsza miłość jest akceptacją
żywej osoby, a nie ideału, czy
wyobrażenia wyniesionego na
piedestał.
...
A teraz o czymś innym...Ja sam
się nigdy nie broniłem, ale bywało,
że ktoś stawał w mojej obronie,
kierując się poczuciem wartości
tego, co robię i jaki jestem, ale
także motywacją współczucia dla
mojego losu.
Pewna mądra i szlachetna Osoba,
niezwykle ceniona w środowisku, do
którego należałem, napisała kiedyś,
że jestem człowiekiem "delikatnym
i głębokim."
- Ach! - pomyślałem - Pewnie
dobrze mnie nie zna i moja radość
pomieszała się z jakimś rodzajem
wstydu...
Ale powiedziała jeszcze ludziom,
od których zależał mój los: "Szanujcie
tego człowieka, bo drugiego takiego
nie ma."
Jednak jej życzliwe słowa zamiast mi
pomóc, zaszkodziły, bo ludzie zaczęli się
mnie poważnie obawiać. Kierowniczka
mojego zakładu powiedziała: "To niech
p a n zostanie kierownikiem zakładu"
i zamierzała powierzyć mi swój wykład,
a sama udać się na urlop rzekomo
zdrowotny. Skończyło się to oczywiście
tym, że z zakładu mnie wyrzuciła,
mimo tego, że zachowywałem się
nadzwyczaj skromnie.
Znalazłem miejsce w innym, ale
z zakazem prowadzenia seminarium
dla studentów mojego instytutu.
(Prowadziłem je potem przez dwa lata
i cieszyły się sporą popularnością
wśród studentów, ale było to dopiero
pod koniec mojej akademickiej kariery,
kiedy wiadomo już było, że zostałem
wyeliminowany z konkurencji).
A kiedy Osoba ta umarła, ludzie
zaczęli mówić, że fascynowała się
jakimiś przypadkowo poznanymi
osobami. Ale profesor, który
był w tym środowisku największym
autorytetem (choć nigdy nie miał
władzy i o niczym nie decydował)
napisał we wspomnieniu o Niej,
że w ocenie ludzi zwykle się nie
myliła. Zasłużyłem chyba na taką
obronę.
Wypowiedź ta głęboko mnie
wzruszyła. Dobroć ludzi, ale także
ich rozumność, zawsze robią na
mnie wielkie wrażenie, choć są
czymś niezmiernie rzadkim. I nawet,
jeśli sam nie zawsze potrafię być taki,
chroni mnie przed ostatecznym
zwątpieniem...
wymyślił Sokratesa, jakiego znamy.
Ksenofont wiele rzeczy przedstawia
inaczej. To prawda, że Ksenofont o
filozofii miał wyobrażenie raczej
mierne, ale jest to dość zastanawiające.
Najczęściej uważa się, że wczesne
platońskie dialogi, a wśród nich "Obrona
Sokratesa", przedstawiają osobowość
i poglądy Mistrza raczej wiernie, a dopiero
później, jak w "Fedonie", Platon puszcza
wodze wyobraźni.
Boski Platon był natchnionym poetą, ale
przede wszystkim myślicielem, który chciał
innym narzucić własne poczucie wartości.
Trudno się nie zakochać w platońskim
Sokratesie, choć nie wiadomo, czy człowiek
taki w ogóle istniał. (Nie mówię tu o
historycznej postaci Sokratesa, ale o jego
wizerunku stworzonym przez wielkiego
filozofa).
Można by na ten temat napisać bardzo
wiele, ale dotknę tutaj jedynie dwóch rzeczy.
Dlaczego Sokrates chciał umrzeć?
Ksenofont mówi: A bo był już stary, jego
siły intelektualne słabły, więc był to dobry
moment, żeby odejść...To oczywiście jest
raczej groteskowe wyjaśnienie. Platon
niewątpliwie przekonująco to wyjaśnia,
przedstawiając rodzaj misji duchowej
Sokratesa, który porównywał się do
gza, czy końskiej muchy, tnącej mocno
gruboskórnych, zadufanych w sobie
ludzi.
Podobnie wiarygodny jest pogląd,
że Sokrates żadnych pojęć ostatecznie
nie definiował. A także, iż był przekonany,
że dobrego człowieka nie może po śmierci
spotkać nic złego i że lepiej być
krzywdzonym, niż samemu kogoś krzywdzić.
Platon był wstrząśnięty wyrokiem i
śmiercią Sokratesa i dlatego tak mu
zależało na pokazaniu, jak jego Mistrz
przed zarzutami się bronił, a przy tym
pogrążał, bowiem w istocie bronił prawdy.
Czy Sokrates wierzył w reinkarnację?
Wiadomo, że to koncepcja pitagorejska.
Platon sam przyznaje, że nie był przy
śmierci Sokratesa. Podobno był chory.
Ale, jak bardzo musiał być chory, żeby
nie być wtedy z Sokratesem? Nie wiemy
zatem, czy Mistrz przed śmiercią
rozprawiał z przyjaciółmi i czy zabawiał
się dyskutowaniem dowodów
nieśmiertelności duszy. To ostatnie
wydaje się tak wątpliwe, że większość
historyków filozofii tamtego okresu
to kwestionuje.
A teraz pytanie, które interesuje mnie
najbardziej. Czy wielbiąc jakąś osobę
mamy prawo przypisywać jej własne
myśli, wyobrażenia i emocje, i tworzyć
jej wizerunek jak gdyby na nowo?
Możemy w taki wizerunek tchnąc życie,
ale jedynie za cenę prawdy.
Ja też miałem mistrzów i nauczycieli,
których podziwiałem i kto wie, może
nawet kochałem. Ale, czy byłbym
szczęśliwy wymyślając ich od nowa
i idealizując? Nie sądzę...Chciałbym
raczej odróżniać swe projekcje i
wyobrażenia od tego, co rzeczywiste.
Trudne to bardzo, jak wie o tym każdy,
kto kochał kobietę i nie wytrzeźwiał z
tego uczucia.
A już zupełnie obce by mi było
przekonanie, że w gruncie rzeczy
nauczyciel mój lub mistrz musiałby
o czymś pomyśleć tak, jak ja, gdyby
tylko był dostatecznie konsekwentny.
Nie potrafiłbym też nie widzieć w
szlachetnym człowieku pewnych
słabości, czy nawet wad. Nawet,
jeśli uważałbym go za najlepszego
ze wszystkich ludzi.
Poza tym wielcy i szlachetni ludzie
też czasem błądzą i trudno w sposób
racjonalny przyjmować to za
dobrą monetę. Racjonalny autorytet
nie domaga się od nas szacunku
dla swych przesądów. Co więcej
wady wielkich ludzi bywają wyjątkowo
ujmujące, a bez nich często nie byłoby
też ich największych zalet.
Nie twierdzę, że Platon celowo
chciał później zafałszować wizerunek
Sokratesa. Myślę, że doskonale
wiedział, że to by się nie udało i
nie miał powodu, aby to robić.
Ale, czy nie był jak Pigmalion?
Najgłębsza miłość jest akceptacją
żywej osoby, a nie ideału, czy
wyobrażenia wyniesionego na
piedestał.
...
A teraz o czymś innym...Ja sam
się nigdy nie broniłem, ale bywało,
że ktoś stawał w mojej obronie,
kierując się poczuciem wartości
tego, co robię i jaki jestem, ale
także motywacją współczucia dla
mojego losu.
Pewna mądra i szlachetna Osoba,
niezwykle ceniona w środowisku, do
którego należałem, napisała kiedyś,
że jestem człowiekiem "delikatnym
i głębokim."
- Ach! - pomyślałem - Pewnie
dobrze mnie nie zna i moja radość
pomieszała się z jakimś rodzajem
wstydu...
Ale powiedziała jeszcze ludziom,
od których zależał mój los: "Szanujcie
tego człowieka, bo drugiego takiego
nie ma."
Jednak jej życzliwe słowa zamiast mi
pomóc, zaszkodziły, bo ludzie zaczęli się
mnie poważnie obawiać. Kierowniczka
mojego zakładu powiedziała: "To niech
p a n zostanie kierownikiem zakładu"
i zamierzała powierzyć mi swój wykład,
a sama udać się na urlop rzekomo
zdrowotny. Skończyło się to oczywiście
tym, że z zakładu mnie wyrzuciła,
mimo tego, że zachowywałem się
nadzwyczaj skromnie.
Znalazłem miejsce w innym, ale
z zakazem prowadzenia seminarium
dla studentów mojego instytutu.
(Prowadziłem je potem przez dwa lata
i cieszyły się sporą popularnością
wśród studentów, ale było to dopiero
pod koniec mojej akademickiej kariery,
kiedy wiadomo już było, że zostałem
wyeliminowany z konkurencji).
A kiedy Osoba ta umarła, ludzie
zaczęli mówić, że fascynowała się
jakimiś przypadkowo poznanymi
osobami. Ale profesor, który
był w tym środowisku największym
autorytetem (choć nigdy nie miał
władzy i o niczym nie decydował)
napisał we wspomnieniu o Niej,
że w ocenie ludzi zwykle się nie
myliła. Zasłużyłem chyba na taką
obronę.
Wypowiedź ta głęboko mnie
wzruszyła. Dobroć ludzi, ale także
ich rozumność, zawsze robią na
mnie wielkie wrażenie, choć są
czymś niezmiernie rzadkim. I nawet,
jeśli sam nie zawsze potrafię być taki,
chroni mnie przed ostatecznym
zwątpieniem...
bardzo ciekawie napisales o Sokratesie, jak wspominal o nim Plato.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa jest historia antyczna.
trzeba jednak bardzo uwazac, aby nie idealizowac ludzi.
Dziękuję :-)...Tak, lepiej nie idealizować.
UsuńSokrates, Platon, filozofia, humanistyka... A po co nam to?
OdpowiedzUsuń:-D
Słyszałam to często. I wzdrygam się lekko, jak to teraz słyszę. Potrzebujemy humanistyki, ponieważ przychodzi na człowieka moment refleksji nad swoim życiem, i szuka on wtedy przewodników, autorytetów. A dzięki nim nabywamy otuchy i odwagi aby żyć dalej, bo uświadamiamy sobie, że inni także przeżywali frustrację, załamania i nieszczęścia. Tak już gdzieś u kogoś było, i ja nie jestem pierwsza i jedyna :-) Czyli filozofia pomaga żyć.
Poza tym warto jest pielęgnować wszystkie sztuki, które na przestrzeni wieków wykreował człowiek. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy może nam się przydać :-)
Głęboka wrażliwość Nezumiego jest rzeczą bezsporną :-))
Pięknie wyraża się ona w formie pisemnej, ale też jest ujmująca w kontaktach bezpośrednich. Twoja obecność, Nezumi, ubogaca człowieka i skłania go do przemyśleń. Wydaje mi się, że nikt nie może pozostać obojętnym, jeżeli pozna Nezumiego. Co bym mocno rekomendowała :-))
Alma
Bardzo dziękuję Almo za tak miłe słowa :-)) Dopiero teraz wróciłem do domu i mogłem tu zajrzeć...Filozofia, poezja, muzyka, sprawiają, że życie staje się bardziej refleksyjne i pełniejsze.
UsuńNie wiem czy mamy takie prawo:)). Ale dosyć często popadamy w takie skłonności.
OdpowiedzUsuńTak... jest to chyba nieuniknione :-)
UsuńJa też bym tak wolał...:-) Ale trochę nie miałem szczęścia...
OdpowiedzUsuńMnie też mowy pogrzebowe często śmieszą a nie rozrzewniają, czy wzruszają, szczególnie, gdy są kwieciste, albo, co się zdarza w moim środowisku, wygłaszane częściowo po łacinie lub koncentrujące się na dorobku naukowym zmarłego ;-) Pamiętam zresztą jedną szczególnie kuriozalną, w której padły słowa: "Marian, mimo moich namów chciałeś odejść i twoje życzenie się spełniło. Chyba jesteś teraz zadowolony." A biedny Marian dostał zapalenia płuc, co kosztowało go życie...Na pogrzebie promotora mojej pracy doktorskiej biskup powiedział: "Jesteś już teraz w niebie ze świętymi, bo byłeś święty za życia. Ale żyłeś za długo...Nie wiem, dlaczego Pan Bóg nie powołał Cię do siebie wcześniej. Może dlatego, że byłeś potrzebny ludziom."...Mnie ktoś ostatnio pocieszył mówiąc, że biedaków chowają na koszt państwa, a są takie dewotki, które chodzą na pogrzeby, na które nikt nie przyszedł, żeby nie było tak przeraźliwie smutno. Co prawda problem ten nie zajmuje mnie specjalnie, ale jednak jest to, jak by nie było, jakieś pocieszenie.
OdpowiedzUsuń