Wspomniątko z czasów studenckich
Tabliczka rzymska, na której
napisano, że jej posiadaczka
uciekła od swego pana i należy
mu ją zwrócić, za co znalazca
otrzyma od jej właściciela
złotą monetę.
Z niejakim sentymentem wspominam czasem studia w Instytucie Filozofii. Uważam za osobiste szczęście to, że mogłem poznać Nauczycieli, dzięki którym były to poważne studia, a indoktrynacja ze strony innych była tak nieznaczna, że z łatwością rozbijała się o opokę młodych sumień spragnionych wolności. (Wolę też przypominać sobie rzeczy dobre). Na tym tle wyróżniali się Lwowsko-Warszawscy, którzy oczekiwali od studentów myśli jasnej i skoncentrowanej na poszukiwaniu prawdy. Mnie bliższy był w tamtych czasach Elzenberg, ponieważ zajmowal się filozofią wartości, ale on też odznaczał się wyjątkową dyscypliną myśli. Nie znaczy to, że owo zamiłowanie do jasnego języka było wyrazem jakiegoś dogmatyzmu. Marian Przełęcki napisał np. tekst "O metaforze w filozofii", w pełni doceniając swobodniejszą twórczość. I można chyba zgodzić się z Arystotelesem, że należy mówić o czymś z taką jasnością na jaką przedmiot pozwala.
Były i śmieszności, ale to już za sprawą nauczycieli mniejszego lotu. Popularne było słowo paradygmat i gadano na przykład, że "Nie można cofnąć się przed Kanta". Ja chętnie cofałem się do Platona i XVII - wiecznej metafizyki Spinozy i Leibniza, podziwiałem też Pascala i stoików.
Najzabawniejszym zagadnieniem było pytanie, ile razy wielki metafizyk i mistyk schyłku starożytności - Plotyn, "zrozumiał samego siebie". W starożytności krążyły różne wersje - według najpopularniejszej podobnej iluminacji doznał tylko raz, ale według innej wersji jedynie "pół raza". Nie tak wiele brakowało do tego, aby neoplatonizm zwyciężył Chrześcijaństwo, więc z punktu widzenia historii filozofii i kultury rzecz nie była obojętna. Zwłaszcza, że - paradoksalnie - bez tego myśliciela nie byłoby Św. Augustyna i chrześcijańskiej teologii jaką znamy. Piękno jego zawrotnej, skrzydlatej myśli poruszało wielu z nas w czasach, kiedy słowo Absolut nie kojarzyło się powszechnie z nazwą wódki. A jego "Enneady" osiągały na straganach niebotyczne ceny.
W etyce starano się nawet, idąc za "światową modą" pogodzić konsekwencjalizm z etyką deontologiczną, co wymagało niemałej ekwilibrystyki, więc raczej trzymano się przeciwstawnych poglądów. Konsekwencjalizm przeważał nad wszystkimi innymi opcjami. Pamiętam dość śmieszne zdarzenie, które widziałem po drodze do dziekanatu. Sekretarka otworzyła drzwi tak niefortunnie, że uderzyła nimi pewnego czcigodnego profesora etyki, który był po ich drugiej stronie.
- Mogła mnie pani zabić! - wykrzyknął.
- Ależ Panie Profesorze, nie miałam takiej intencji. Nie zauważyłam pana. Proszę mi wybaczyć.
- Ale mogła mnie pani zabić - powtórzył.
Jednak żadna z tych śmieszności, nawet ta, że utylitaryści oficjalnie podawali się za marksistów, nie może dorównać temu, że współcześni liberałowie chcą zamykać ludziom usta, a nawet wysyłać ich do więzień za wyrażanie nieakceptowanych przez nich opinii. A przecież esej "O wolności" Milla, swoista Biblia liberalizmu, przedstawia cztery fundamentalne argumenty na rzecz wolności słowa, pomijając jednak treści jawnie nienawistne. Być może dlatego modny stał się ostatnio termin "mowa nienawiści". Szkoda tylko, że Ci którzy się nim posługują odnoszą go zazwyczaj jedynie do swych oponentów, a sami używają sobie na całego.
Jest dość oczywiste, że nikt nie jest własnością drugiego człowieka i nie jest dobrze, kiedy go się niewoli...



W porównaniu z wiedzą z czasów moich studiów to dokonano już mnóstwo nowych odkryć i było kilka przelomow. Dogmaty już nimi nie są. Wiedzy przybywa i wie się tylko to, że nic się nie wie. Stale trzeba uczyć się wszystkiego od początku.
OdpowiedzUsuńWyrażenie „mowa nienawiści” jest używane głównie w publicystyce dotyczącej walki o prawa człowieka. W związku z tym, że walka ta jest prowadzona często przy pomocy absurdalnych stwierdzeń typu: „wszyscy ludzie są równi”, to zamiast argumentów, wszystkie sprzeciwiające się takim absurdom wypowiedzi są zwalczane właśnie określeniem „mowa nienawiści”. Jest tyle rzeczywistych argumentów przeciwko dyskryminacji, że używanie do tego argumentów absurdalnych jest niepotrzebne i więcej szkodzi niż pomaga.
OdpowiedzUsuńFajnie, że z sentymentem wspominasz swój okres studiów.
OdpowiedzUsuńTo były dobre czasy.
Ciesze się, że wskazujesz na hipokryzję i asymetrię w ocenie wolności słowa przez współczesny liberalizm.
No i wreszcie anegdota o profesorze uderzonym drzwiami świetnie ilustruje sekretarkę jako deontologa czyli zasady moralne niezależne od skutków w codziennej sytuacji.
Jesteś Wielki Nezumi, jak zwykle :)
"Wspomniątko" - tworzysz takie nowe miłe słowa. Kiedyś napisałeś trochę podobne, nie pamiętam dokładnie jakie. Może było to " milczątko"...
OdpowiedzUsuń