Ukrywacz zwłok


         "Szara,późnojesienna pogoda, przenikliwy wiatr,wcześnie zapadająca ciemność nie w każdym wywołują euforię, a czasem nawet budzą ukryte w zakamarkach duszy lęki.Tęsknimy za słońcem i światłem dnia, którego już na pewno nie ujrzą ci, którzy umarli, a mrok, w jaki pogrąża się nasze życie przypomina nam o naszej własnej śmiertelności". 
  Tak mogłaby się zacząć ta opowieść, gdyby miała jakikolwiek sens i  początek.Ale nie ma ona początku, ani kresu, a w głębi duszy śmieję się z podobnej narracji. Jestem niepoprawnym melancholikiem - uwielbiam jesień, a w mroku czuję się jak ryba w wodzie. Jeśli w kimś jest wewnętrzne światło, to szarość,  ani chłód nie mogą go przerażać. Jak mógłby w nich utonąć? 
   
  Dlatego zacznę od tego miejsca: Idąc od południowej strony w kierunku aresztu trzeba minąć niewielki cmentarz. Inspektor Vaughan nie lubił go mijać. Szczególnie w nocy. Zwykle też kończył pracę wcześniej, jednak zdarzało się,  że miał do czynienia z zatwardziałym złoczyńcą i przesłuchania przeciągały się do późna w nocy. Tak było i tym razem w sprawie opatrzonej kryptonimem "Ukrywacz zwłok". Dowodów zbrodni nie było, same poszlaki i inspektor tracił czasem cierpliwość. 
        - Gdzie ukryłeś zwłoki denatki? - spytał za pięć dwunasta. Miał nadzieję, że skończy przesłuchanie przed północą.Podejrzany, krępy siwiejący brunet o owalnej twarzy,ziewnął trochę zbyt głośno i rzekł:

  - Nie mam pamięci do takich szczegółów. Za wiele pan wymaga. Nie dość, że musiałem się natrudzić,  żeby ją zwabić i pozbawić życia, to jeszcze oczekuje pan ode mnie abym składał panu relację z tak nieistotnej rzeczy. Niech pan łaskawie wytęży swą mózgownicę, za to chyba panu płacą. 

  Inspektor często stykał się z aroganckimi osobnikami, jednak byli to zwykle przeciętni przestępcy, mordujący z zemsty, albo z żądzy zysku. Ta sprawa była jednak zupełnie wyjątkowa. W grę mogło wchodzić wiele ofiar, a motyw sprawcy pozostawał nieznany. Ale nie to wprawiało go w stan nieznanej przedtem ekscytacji. Po prostu bardziej niż zwykle bał się powrotnej drogi do domu. I może dlatego kopnął mocno krzesło, na którym  przesłuchiwany siedział,  jednak ten utrzymał równowagę. 

  - Działam w interesie nieletniej ofiary i jej rodziny, o ile ją posiadała. Po co panu ciało? Skąd mogę wiedzieć, że nie jest pan nekrofilem. - kontynuował jak gdyby nigdy nic. - Nie uważa pan, że to podejrzane? 

  Inspektor gotów był już wymierzyć cios, jednak w tej samej chwili ktoś wszedł do pokoju. 

  - Zabierz go stąd James! - zawołał.  

  - Jakby się pan bał przechodzić obok cmentarza, to mogę odprowadzić.- zaproponował aresztant.

  Inspektor poczuł nagły dreszcz. Skąd ten człowiek mógł wiedzieć o jego obawach. To prawda, był nadzwyczaj inteligentny, ale czy można go było podejrzewać o empatię. Jednak strach przed zobaczeniem ducha był silniejszy. Odprawił sierżanta, przykuł do siebie podejrzanego i wyszedł z budynku. Szli w milczeniu. Droga upłynęła spokojnie i inspektor odetchnął z ulgą.Byli już w pobliżu jego domu kiedy nagle uświadomił sobie, że powinien odprowadzić podejrzanego z powrotem do aresztu. Przeszli jeszcze raz obok cmentarza, ale i tym razem duch nie pokazał się. 

  - Wiesz, co, ja się tu chyba zdrzemnę. - zwrócił się do Jamesa. - A rano dobiorę mu się do...

  - Nie dziwię się - odpowiedział podwładny. - Profesorze Lombroso, zapraszam na dół... 

  Profesor ukłonił się i zszedł z nim po schodach. Ich kroki dudniły w głowie inspektora. Przez całą noc nie mógł zasnąć na biurowej leżance i trząsł się ze strachu jak mały piesek. Miał zamiar skończyć przesłuchanie przed wieczorem, ale Lombroso nie chciał wyjawić gdzie ukrył zwłoki. Chociaż przyznał się do 250 zabójstw i przechwalał, że mogło być ich dwa razy więcej, nie można mu było udowodnić żadnego.Inspektor palił jednego papierosa za drugim i tak nieubłaganie zbliżała się godzina duchów. 

   - Czy zechce mi pan i dzisiaj towarzyszyć? - zapytał. 

   -Ależ oczywiście.Chętnie bym to zrobił.Nie potrafię spokojnie patrzeć na czyjeś cierpienie.- powiedział profesor. 

   "Mówi to z premedytacją" - pomyślał inspektor, ale zdobył się na uprzejmość.

   - Słyszałem, że jest pan trochę obłąkanym geniuszem zbrodni. Pańskie towarzystwo sprawi mi prawdziwą przyjemność. W mojej pracy nieczęsto spotykam równie interesujących ludzi. 

    - Ale...Bolą mnie trochę stawy. A propos staw! Pamiętam jak przez mgłę, że jedną utopiłem w stawie. Wie pan, utopić można się nawet w łyżce wody. Ale nie należy tego rozumieć zbyt dosłownie. To raczej poetycka metafora. Może zrobiłem to, a może nie zrobiłem. A może miała coś na sumieniu? To znaczy,oficjalnie oczywiście popełniła samobójstwo. 

    - Zaklinam pana, profesorze! Obiecuję, że jutro dostanie pan obiad. A nawet mogę zrezygnować z własnej porcji. 

    - Odchudzam się, żeby odciążyć stawy. A James nie może z Panem iść? 

    - James nie jest uprawniony. 

    - Ja chyba tym bardziej nie! 

    - Pan, to co innego. Czytałem pana pracę. Znakomicie pan ich sklasyfikował!  Dałem nawet do przeczytania małżonce. Rewelacja! 

    - Jest pan dzielnym człowiekiem, inspektorze. Uszy do góry! 

    - Jak profesor mnie odprowadzi, to pozwolę mu zbiec. 

    - Ależ nie trzeba! Bezinteresowność to moja największa cnota. Jaką korzyść miałem w mordowaniu? A jednak robiłem to, ponieważ było to moim obowiązkiem...Ale może powinien pan pomyśleć o dobru śledztwa. 

    - Jeśli dostanę zawału, to i tak umorzą z braku dowodów. Przyznanie się do winy to za mało. Kto uwierzy, że wyprawił pan na tamten świat tyle niewinnych ofiar. Szczerze pana podziwiam. Proszę, niech mi Pan wyrządzi tę przysługę. 

    - Niewinnych?...No dobrze. Ale bez tego. - powiedział wskazując na kajdanki. 

    - Zdejmę profesorowi po wyjściu. 

    I tym razem spokojnie przeszli obok cmentarza. Inspektor nie mógł w domu zmrużyć oka przekonany, że aresztant zbiegł. Ten jednak posłusznie powrócił do celi. 

    Podobna sytuacja powtórzyła się jeszcze ze trzy razy. W końcu zapytał:

    - Jak to możliwe? Tyle razy przechodziłem tamtędy sam i zawsze ukazywał mi się duch,albo i nawet upiór, a teraz ani razu. 

    - Zastanawiałem się, dlaczego boi się pan przechodzić obok tego cmentarza. I domyśla się pan może do jakiego doszedłem wniosku... Przed laty zamordował pan kogoś, kto na nim spoczywa. To panu przejdzie. 

    - Ależ to absurd! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. 

    - Świadomie - nie! Jest pan jednak dosyć pokręcony. Boi się pan, że ofiara pana rozpozna. Podejrzewam pana o to, ale rzecz jasna nie mam dowodów. Proponuję, żebyśmy poszli tam razem, a wtedy być może okaże się, że jest pan Bogu ducha winien. Jeśli jednak usiłował pan rozkopać grób, to nie chciałbym być w pańskiej skórze. Mam dobry kontakt z duchami, bo jestem, że tak powiem, jednym z nich. Teraz chyba już poznał pan moją metodę, jednak tę tajemnicę zabierze pan ze sobą do grobu.

    Ciało inspektora leżało przed wejściem do jego domu. Nie znaleziono na nim żadnych śladów przemocy. Lombroso zeznał, że to 251 ofiara jego zbrodni. Nadal jednak odmawiał odpowiedzi na pytanie, gdzie ukrył pozostałe i dlaczego tym razem od tego odstąpił... 

    



 

   

  


  

Komentarze

  1. Nikt pewnie nie zajrzy na zamarłą Lunę. Wpisuję zatem ten komentarz na dowód, że ktoś to moje opowiadanko przeczytał. 🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Ma być bardzo ciepłe babie lato. 🙂

    OdpowiedzUsuń
  3. Spotkałem kiedyś znajomą na cmentarzu po zmroku. Dobry wieczór - powiedziała. Odpowiedziałem - to pani mnie widzi?
    Pobiła chyba rekord w biegu między grobami... 🥴

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty