Smutna dziewczyna


               Po 60 latach udało się 

      ustalić jej tożsamość. Nie

      wiadomo jak mogło dojść 

      do tego wypadku 


      Staram się usilnie nie myśleć o nieuniknionym kresie życia. Dawniej moje myśli o śmierci i przemijaniu były abstrakcyjne i ograniczały się do studiowania tego, co wielcy i mniejsi myśliciele o niej pisali. Mój jedyny opublikowany tekst na ten temat nosił tytuł "Rodzaje argumentacji filozoficznej". Miałem spore szczęście, bo przeczytało go i podzieliło się ze mną swoimi uwagami dwóch najwybitniejszych polskich filozofów. Nie mówił o tym, czym jest śmierć, a jedynie o tym, jakie postawy wobec niej przyjmowano i jakich argumentów używano chcąc przezwyciężyć egzystencjalny lęk. Miałem wtedy 28 lat i strata bliskich dotknęła mnie nieco później, choć długo na nią nie musiałem czekać, bo już w następnym roku, a potem powtórzyło się to jeszcze kilka razy. Powracałem do niej, z jednym wyjątkiem, jedynie w utworach lirycznych.  

         Nie zdarza mi się prawie myśleć o własnym pogrzebie. Nie mam bliskich, dla których mógłby to być jakiś kłopot, a ceremonie pogrzebowe, choć rozumiem ich sens, wydają mi się niepotrzebnym teatrem. Przypomina mi się czasem Mark Twain, któregoTomek udawał martwego,  bo zapragnął zobaczyć, jak ciotka Polly po nim płacze. Gdyby umarł rzeczywiście to by tego nie widział...

        I  Zhuangzi, który pisał, że będzie miał niebo i gwiazdy za trumnę, a po śmierci zjedzą go kruki i kanie...Albo Sokrates, który w pytaniu "Jak mamy cię pochować?" widział coś nie tylko niestosownego, ale jakiś błąd moralny, bo to nie Sokratesa, tylko jego ciało będą grzebać. Chwila była rzeczywiście dramatyczna. Wypełniały ją podobno, choć nie jest to takie pewne, rozmowy o nieśmiertelności duszy.  Platoński dialog, który przedstawia śmierć Sokratesa,  jest poważy, elegijny.  Ale nie brak i w nim scen żartobliwych. Kiedy Sokratesowi zdjęto kajdany, a zbiegło się to z chwilą, w której odprawił swą małżonkę Ksantypę (nie chcąc żeby rozpaczała), powiedział, że czuje ulgę. Pozostawił ją z niemowlęciem i jeszcze dwoma męskimi pociechami. Jak wiadomo, nie musiał wcale umierać, ale ocalić życie mógł tylko kosztem tego, w co głęboko wierzył. 

     W różnych kulturach stosunek do śmierci i ceremonii pogrzebowych jest, jak wiadomo, bardzo różny, a śmierć jest często uważana za naturalne dopełnienie życia. Ludzie giną w wypadkach, albo w wojnach i ich ciał nie udaje się często odnaleźć. Na dawnych obrazach ciała poległych rycerzy rozszarpują psy. To się jednak zmienia. W Hiroszimie w kilka sekund "wyparowało" 200 tysięcy ludzi, przeważnie kobiet i dzieci. (Podobnych rozmiarów zagłada mogła być przedtem jedynie dziełem natury). Ale nadal uważa się najczęściej, że niemożność pochowania zmarłych bliskich jest wielkim nieszczęściem i potępia się dewastację grobów. 

      Białostocki pisał, że idea cmentarza jako szczególnego  miejsca kontemplacji o kształcie jaki obecnie znamy zrodziła się dopiero pod koniec XVIII wieku. Jako miejsce pamięci o zmarłych istniała jednak zawsze, chociaż nie w takim kształcie architektonicznym. Zgodnie z tą XVIII wieczną ideą,  o której pisał ten wybitny historyk sztuki, cmentarz miał być zakątkiem, w którym piękno natury miało sprzyjać zamyśleniu nad przemijaniem, życiem i śmiercią. 

       Ceremonie pogrzebowe straszą, a współczesne przeludnione cmentarze nie mają zwykle wiele wspólnego z jakimkolwiek pięknem. Jeśli odwiedzam czasem stare cmentarze, to dla spokoju, jaki w nich odnajduję. Jako melancholik kocham muzykę żałobną, ale bombastyczności grobów nie znoszę i wcale mnie nie dziwi, że ludzie na pogrzebach plotkują, albo udają żal. Dla wielu wystawny grób jest taką samą inwestycją jak luksusowy samochód, a ceremonie są często puste. 

      W Londynie po raz pierwszy zauważyłem "klasowość" cmentarzy. Nie każdy mógł być pochowany w Westminsterze, ale na zwykłych cmentarzach widziałem groby w kształcie piramid egipskich i świeżo rozkopane mogiły bezimiennych zmarłych, które z powodu braku obramowania zapadają się w ziemię. Jest tam też trochę inny stosunek do samego tego miejsca - można po cmentarzu spacerować z psem jak po parku, a nawet odbywać piknik, leczyć kaca, albo, co też nierzadkie, "uprawiać seks". 

    Anglicy niby szanują tradycję, ale na pewnym skwerze, gdzie spoczywa córka Cromwella, obok grobu walały się puszki po piwie i zużyte prezerwatywy. A na cmentarzach w dołach przeznaczonych na groby koczują bezdomni.  Kiedyś późnym wieczorem jeden taki zakapturzony jegomość wstał nagle z grobu żeby pociągnąć coś z flaszki i nieźle nas wystraszył, bowiem w świetle księżyca przypominał upiora.  

    Spotkałem wprawdzie niedawno bezdomnego, który odmroził sobie nogi i ciężko przeziębił sypiając zimą regularnie na cmentarzu, ale nie zdarza się to często. Człowiek ten miał rodzinę, która go opuściła, ale kiedy umarł zapewniła mu okazały pogrzeb, bo co by ludzie sobie pomyśleli. 

    Nawet samobójstwo można popełnić ostentacyjnie, albo  tak, aby nikt się tego nie domyślał. Dwóch największych być może współczesnych japońskich pisarzy - Mishima i Kawabata jest tu dobrym przykładem. Kawabata wybrał śmierć cichą. Odkręcił gaz, ale w taki sposób, aby myślano, że go zapomniał do końca wyłączyć. Dopiero dokładne śledztwo wskazało na przyczynę jego śmierci. Wspomina o tym autor obszernej monografii o samobójstwie z wyboru w Japonii. Mishima odebrał sobie życie w uświęcony przez tradycję sposób niemal na oczach publiczności. Obaj głęboko przeżywali to, co odczuwali jako upadek tradycyjnej japońskiej kultury, choć bliskie im były różne jej wartości. 

      W życiu teoria często miesza się z praktyką. Kiedy na moim seminarium miałem dyskutować o tekście sławnego eseju Hume'a o samobójstwie, zgłosiła się do mnie studentka, żeby usprawiedliwić swą przyszłą nieobecność na zajęciach. Okazało się, że miała już za sobą dwukrotne próby samobójcze.  Wyjaśniłem jej, że tekst Hume' a nie zawiera niczego, co mogłoby ją zaniepokoić. Nie ma też żadnej treści egzystencjalnej, w przeciwieństwie do "Samobójstwa filozoficznego" Camusa, czy aforyzmów Ciorana. Zdobyła się na odwagę i przyszła, choć na to oczywiście nie nalegałem, a potem powiedziała, że zarówno tekst, jak i rozmowa dobrze jej zrobiły. Nasz kontakt był  intelektualny. Zaczęła pozostawiać w mej przegródce swoje wspomnienia i utwory literackie...Ale kiedyś całkiem nieoczekiwanie dla mnie poprosiła mnie, żebym "towarzyszył jej" w mieszkaniu, ponieważ była bliska kolejnego załamania.  Wtedy spędziłem z nią dwie kolejne noce i dwa dni. To się potem powtarzało.  Czasem chodziło tylko o samą moją obecność. Mówiła mi, że musi pilnie skończyć jakieś zamówione tłumaczenie i że będzie to robić do rana w innym pokoju, ale boi się zostać sama. Innym razem potrzebowała rozmowy, która pomoże jej poradzić sobie z narastającym niepokojem. Lekarze jej niestety nie potrafili pomóc, bo chociaż uzbrojeni byli w wiedzę i leki, nie mogli być z nią dłużej niż dwadzieścia minut. Zwierzała mi się też z nieszczęśliwej miłości do jakiegoś nauczyciela akademickiego szukając u mnie rady.  Uczucie to, choć podszyte chorobą, było tak silne, że kiedy dowiedziała się, że ma żonę i malutkie dziecko, i przeniósł się do innego miasta, wynajęła mieszkanie na tej same ulicy. Przed tym już nie potrafiłem jej, a raczej tego nauczyciela, uchronić.  

     Była to osoba wrażliwa, o dość wyjątkowej osobistej kulturze, a kiedy trafiła na moje seminarium miała już doktorat z innej dziedziny wiedzy. Niemniej choroba niszczyła ją, rodzina nie umiała jej pomóc, a lekarze zawiedli.  Ponieważ nasza znajomość trwała jeszcze sporo po skończeniu przez nią studiów na moim wydziale, miałem okazję poznać jej kulturalne fascynacje i zamiłowania, które były dość szczególne. Byłem dla niej idealnym partnerem do rozmowy. Bardzo też ceniła moją pracę, uważając, że mój sposób prowadzenia  zajęć akademickich jest wyjątkowy. Dzięki niej poznałem bliżej wiele rzeczy, którymi wcześniej się nie interesowałem jak malarstwo prerafaelitów, ideologię XIX wiecznego konserwatyzmu, XIX- wieczną fotografię, albo wzory artystycznych haftów angielskich. Wszystko, cokolwiek robiła, miało być delikatne i wysmakowane. Prawie nic nie jadła poza płatkami ryżowymi, ale kiedy podawała je do stołu z filiżanką kakao i konfiturami, stół był przozdobiony pięknymi serwetkami, a pośrodku w wazoniku stały polne kwiaty. 

     Choroba psychiczna, nawet depresja, jest wielkim nieszczęściem. W depresji myśl o śmierci wypełnia zwykle sporą psychiczną przestrzeń, ale czasem staje się niebezpieczna, ze  względu na niską samoocenę i poczucie winy. Depresja należy do najbardziej śmiertelnych ze wszystkich chorób.  Jest trudna, bo "pacjent" potrzebuje często miłości i akceptacji,  a o to w "zabieganym" świecie coraz trudniej... 

       

     

    

Komentarze

Popularne posty