Niespełnienie
Wilgotna jesień ustąpiła miejsca listopadowemu chłodowi. Cmentarniane winorośle pokrył szron. Jednak dla nieboszczyka Prochora Iwanowicza był to dzień przebudzenia. Obudził się o zmierzchu, wstał z grobu i począł pilnie przyglądać się osobom pozostającym na cmentarzu. Wzrok jego padł w końcu na młodą, szczupłą kobietę, która zamierzała zapalić lampkę i położyć ją na tablicy grobowej, jednak zamiast tego zastygła trzymając ją w dłoni.
- Ach, droga pani...- powiedział - Czy nie może pani znaleźć zapałek? Jeśli tak, to służę...
A ponieważ nie odpowiedziała, choć trudno było nie zauważyć jego obecności, ani nie usłyszeć jego ochrypłego barytonu, stanął obok niej. Jednak dziewczyna nie poruszyła się. Prochor Iwanowicz miał po kieszeniach młotek i pętlę, która służyła do duszenia, jednak czekał aż dziewczyna się pochyli. Nie lubił zbyt otwartej przemocy. Za życia był lokajem u grafa Myszkina, osoby o łagodnym, miłym usposobieniu i to zapewne jego osobisty urok sprawił, że pragnął oszczędzić swym ofiarom niepotrzebnego cierpienia, a uderzenie młotkiem i zaciśnięcie pętli skracają agonię do niezbędnego minimum. Oczywiście to kwestia wprawy.
- Dlaczego nie pali pani lampki? Czyżby nie kochała pani zmarłego? - spytał, licząc na to, że się odezwie i powie cokolwiek. Na przykład "Nie zawieram znajomości na cmentarzu!"
Ale dziewczyna jeszcze bardziej zamarła. Prochor Iwanowicz pomyślał, że za chwilę zwariuje. Nigdy jeszcze nie miał podobnego przypadku a każde odstępstwo od dotychczasowej rutyny niepokoiło go. Wyjął więc z kieszeni narzędzia zbrodni, jednak ich widok nie wywarł na dziewczynie żadnego wrażenia. Wzrok miała utkwiony w pustkę gdzieś poza nim.
- Proszę się nade mną zlitować! - błagał.
I nic.
- Jakże ja teraz wrócę do mego mieszkania. Niech mi pani wierzy, chciałem szanowną panią jedynie pozbawić życia, nic więcej! Spoczywam w sąsiedniej alejce, jesteśmy zatem, że tak powiem, sąsiadami. Jakie to nieuprzejme z pani strony. Czy pozwoli pani chociaż uścisnąć swą dłoń?
Ucałował ją, ale była jakaś skostniała, zimna.Niedoszła ofiara ani drgnęła, a jej szklane oczy zmatowiały.
- Czyżby czyżyk? - zapytał samego siebie. - Przecież ona jest martwa!
I tak się chłopina wystraszył, że zamiast do własnego grobu wpadł do Sołowjowów. Ci zaskoczeni jęli go wypraszać. Nieprzyjemna historia... Człowiek czasem nie ma gdzie się podziać. W zamieć mógłby się jeszcze gdzieś tułać, ale w tej mgle nie. Za czasów jego pana byłoby to nie do pomyślenia, ale teraz nikt już nie myśli o dobrych obyczajach. Nie było wyjścia - poszedł do stójkowego i przyznał się do dziesięciu mordów. Ale ten nie zamierzał go przymknąć. Poszedł do cerkwi i chciał się położyć krzyżem na posadzce, ale popadia pogniewała się i kazała mu się wynosić. Nie miał biedak gdzie złożyć kości.
Ale, wyznam w najwiekszym sekrecie - niektórzy mówią, że to inaczej wszystko było. Ja tam nie wiem...
Ważne jest, żeby człowiek miał się gdzie podziać, a duch tym bardziej. Niewiele sytuacji bardziej psuje szyki duchowi niż martwy człowiek, jak tu takiego wystraszyć na śmierć? 😀
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa wręcz metafizyczna wpadka. Do sąsiedniego grobu. :)
OdpowiedzUsuń