Szczęśliwe dzieciństwo
Niezaznane...Może za wyjątkiem chwil kiedy jako trzylatek biegałem po nadmorskiej plaży. Jednak wiem, że istnieje. Istnieją różne rzeczy, o których nie mamy pojęcia, a jednak się zdarzają, albo o nich marzymy. Dorośli nie zawsze wiedzą jak kochać dziecko, a istota przychodząca na świat nie ma wpływu na to, gdzie i kiedy się rodzi, ani jakich ma rodziców.
Jeśli jednak czegoś nie mamy, to nie możemy tego utracić. Nie warto zasmucać się tym na co nie możemy mieć wpływu, ani dramatyzować własnych przeżyć. Nieszczęśliwe dzieciństwo może mieć różne przyczyny - bieda, alkoholizm, patologia, zaszczucie przez rówieśników, wojny i towarzyszace im okrucieństwo, zmuszanie do niewolniczej pracy, wykorzystywanie seksualne, porzucenie, strata najbliższych, traumy, ale przecież nie tylko. Każde doświadczenie życiowe jest jedyne i niepowtarzalne. "Depresyjne" matki nie potrafią kochać swoich dzieci, znękane nie potrafią zapewnić im poczucia bezpieczeństwa, ani poczucia własnej wartości. (Gorsze od wszystkiego innego poza torturami i głodem jest niszczenie w dziecku tego poczucia). Przyczyn jest tak wiele...
Myślimy o tym często w sposób schematyczny. Na przykład o ubóstwie, albo zapracowaniu rodziców, którzy nie mają sił ani czasu na kontakt z dzieckiem. Jednak nie zawsze tak jest. Janusz Korczak znał nie tylko biedne dzieci, jak jego bohater Kajtuś Czarodziej, ale i "dzieci salonu". Można żyć w dobrobycie i czuć się niekochanym, porzuconym,albo jak ptak uwięziony w klatce. Zdarza się, że rodzice nie akceptują inności, nadwrażliwości dziecka i (pozostając przy metaforze ptasiej) chcieliby je zadziobać, albo wypchnąć z gniazda (jak to robią ptaki, kiedy nie rozpoznają własnego pisklęcia).
Pewien znany psycholog leczył traumę sześćdziesiecioletniej pacjentki, która była dyrektorem znanej firmy i wydawała się być spełniona w życiu. Była jednak pełna lęku i smutna, jakby utraciła samą siebie. Rozmawiał z nią długo i wiele razy stosując najlepsze znane sobie techniki terapeutyczne. I nic...Napotykał tylko nieświadomy opór. Jakoś przypadkiem poprosił ją o zdjęcie z dzieciństwa. Kobieta pokazała mu je. Na zdjęciu z jakiegoś przyjęcia widzimy jej matkę i ojca zajętych czymś i smutną zagubioną dziewczynkę. Stoi między nimi bezradnie wyciągając rączki, ale nikt jej nie chce przytulić. Terapeuta "pękł" (nie była to z jego strony manipulacja) i na widok tego zdjęcia nie mógł powstrzymać łez. To był przełom w terapii. Kobieta, która wciąż była małą dziewczynką, otworzyła się i traumę (jak mówi żargon terapeutyczny) udało się "przepracować".
Ale zdarza się, że szczęśliwe dzieciństwo bywa przekleństwem. Pewien młody człowiek, z którym rozmawiałem wiele o muzyce, literaturze i filozofii, przeżywał bardzo mocno utratę szczęśliwego dzieciństwa. I chociaż w życiu dobrze mu się wiodło, miał kochających rodziców, opiekuńczą, nieco starszą od siebie żonę, pracę, którą lubił, ładne mieszkanie wypełnione drogimi książkami i fotografiami zdobiącymi ściany (robił zresztą piękne zdjęcia i interesował się historią fotografii), popadał w skrajny pesymizm i melancholię. "Utraciłem Arkadię mojego dzieciństwa" - mówił - "I nigdy już nie będę szczęśliwy. Mojego życia już nie ma i nigdy nie powróci". Nie miał jeszcze nawet trzydziestu lat. Z przejęciem opowiadał mi o Cioranie i o tym, że lepiej byłoby się nie urodzić. Był przystojny, bardzo dobrze wychowany i uprzejmy dla ludzi, więc z pozoru nie cierpiał z powodu samotności. Tęsknota za czymś utraconym wcale mnie nie dziwi i jest nawet jakimś znamieniem człowieka szlachetnego, jednak nie można się w niej zatracić. Jak zauważył poeta cierpienia urojone znieczulają nas na rzeczywiste.
Trafił na melancholika, ale w porównaniu z jego nieszczęściem moje "problemy" były całkiem banalne: chwilowa utrata pracy, brak środków do życia, poczucie, że cała moja twórczość trafi na śmietnik, realne zagrożenie bezdomnością, stan zdrowia matki, osamotnienie. Mój pesymizm różnił się też bardzo od jego pesymizmu i miał charakter po części metafizyczny (krótkość życia, losy świata, bezradność dobroci wobec ogromu cierpienia). Mimo ciężkiej depresji nie byłem pesymistą w znaczeniu osobistym, indywidualnym - nie uważałem, że spotka mnie coś złego ani, że utraciłem coś bezpowrotnie. Widziałem życie w ciemnych barwach, ale nie tworzyłem czarnego scenariusza własnego życia. Czułem się w jakiś sposób wewnętrznie wolny, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Ze współczuciem, które nie zawsze było czymś łatwym, odnosiłem się do nieszczęść, które spotykały innych.
Moja matka często przypominała mi zdarzenie z dzieciństwa. Kiedy była bardzo chora i miała iść do szpitala przyniosłem jej ze swojego pokoju wszystkie moje ulubione zabawki i pocieszałem. Dziadek, ojciec ojca, mówił "Ty to jesteś dobry chłopak. Psa smyczą nie zbijesz jak twój ojciec i brat". Być może nie miałem złego charakteru. Nie potrafię na przykład być złośliwy, nawet kiedy przyjemnie byłoby komuś wbić szpilę. Nie umiem kłamać dla korzyści...
Nie chciałbym tu jednak zbaczać zbytnio w kierunku własnej biografii, ani tym bardziej hagiografii. 🙂Moje dzieciństwo było piekłem, a ojciec powiedział po latach przy jakichś ludziach, że byłem w życiu bardzo nieszczęśliwy i spotkał mnie wyjątkowo tragiczny los. Nie ma jednak nic gorszego niż porównywanie się z innymi, nie obwiniam też nikogo o nic, ani nie czuję się dotknięty przez los bardziej niż inni. Jestem przekonany, że w porównaniu z tym, co przeżyły inne dzieci nie przeżyłem wcale tak wiele. Cierpienie jest częścią życia każdego człowieka. Dobrze, jeśli czegoś uczy. Jestem też wdzięczny Przypadkowi, Losowi, czy jak kto woli - Bogu, za to, że nie odreagowywałem moich traum na innych. Cenne wydaje mi się spostrzeżenie buddyjskiej psycholog Pemy Czedrin, że mądrość polega na akceptacji tego, że "jest się wyrzucanym z gniazda". Ale jakie to trudne...
Komentarze
Prześlij komentarz