Szczęśliwe dzieciństwo


        
         

   
          "Doświadczać to znaczy
        cierpieć" 
        "Nie uciskać, nie gnębić,
        nie obarczać, nie 
        zaniedbywać, 
        nie krzywdzić."

       (Janusz Korczak)

  
          Niezaznane...Może za wyjątkiem chwil kiedy jako trzylatek biegałem po nadmorskiej plaży. Jednak wiem, że istnieje. Istnieją różne rzeczy, o których nie mamy pojęcia, a jednak się zdarzają, albo o nich marzymy.  Dorośli nie zawsze wiedzą jak kochać dziecko, a istota przychodząca na świat nie ma wpływu na to, gdzie i kiedy się rodzi, ani jakich ma rodziców. Dzieci są ufne, widzą też często więcej niż dorośli, ale nie potrafią tego zinterpretować i często tracą ufność. 

      Jeśli jednak czegoś nie mamy, to nie możemy tego utracić.  Nie warto zasmucać się tym na co nie możemy mieć wpływu, ani dramatyzować własnych przeżyć. Nieszczęśliwe dzieciństwo może mieć różne przyczyny - bieda, alkoholizm, patologia, niepełnosprawność i choroby, zaszczucie przez rówieśników, obcość etniczna (i ogólnie społeczna), wojny i towarzyszące im okrucieństwo, zmuszanie do niewolniczej pracy, wykorzystywanie seksualne,  porzucenie, strata najbliższych,  traumy, ale przecież nie tylko. Każde doświadczenie życiowe jest jedyne i niepowtarzalne. Różny jest też indywidualny "próg" wrażliwości dziecka. "Depresyjne" matki nie potrafią kochać swoich dzieci, znękane nie potrafią zapewnić im poczucia bezpieczeństwa, ani poczucia własnej wartości. (Gorsze od wszystkiego innego poza torturami i głodem jest niszczenie w dziecku tego poczucia). Nie jest też rzadka opisana przez Fromma autorytarna miłość rodziców do dzieci. Rodzice tacy żądają od dziecka ślepego posłuszeństwa, za które je nagradzają i od którego uzależniają swą miłość. Kiedy dziecko inaczej coś od nich czuje i ocenia, boleśnie je ranią, albo odmawiają pomocy chociaż wcześniej spełniali wszystkie jego życzenia. Wywołuje to poczucie odrzucenia, apatię, albo bunt, ponieważ nie jest zazwyczaj łatwo złamać wolę dziecka.  Czasami dzieci stają się ofiarami ambicji swoich rodziców, którzy zmuszają je do czegoś chcąc, aby w przyszłości "były kimś".  Przyczyn jest tak wiele...

     Myślimy o tym często w sposób schematyczny. Na przykład o ubóstwie, albo  zapracowaniu rodziców, którzy nie mają sił ani czasu na kontakt z dzieckiem. Jednak nie zawsze tak jest. Korczak znał nie tylko biedne dzieci, jak jego bohater Kajtuś Czarodziej, ale i "dzieci salonu".  Można żyć w dobrobycie i czuć się niekochanym, porzuconym,albo jak ptak uwięziony w klatce. Zdarza się, że rodzice nie akceptują inności, nadwrażliwości dziecka i (pozostając przy metaforze ptasiej) chcieliby je zadziobać, albo wypchnąć z gniazda (jak to robią ptaki, kiedy nie rozpoznają własnego pisklęcia). 

     Pewien znany psycholog leczył traumę sześćdziesiecioletniej pacjentki, która była dyrektorem znanej firmy i wydawała się być spełniona w życiu.  Była jednak pełna lęku i smutna, jakby utraciła samą siebie.  Rozmawiał z nią długo i wiele razy stosując najlepsze znane sobie techniki terapeutyczne. I nic...Napotykał tylko nieświadomy opór. Jakoś przypadkiem poprosił ją o zdjęcie z dzieciństwa. Kobieta pokazała mu je. Na zdjęciu z jakiegoś przyjęcia widzimy jej matkę i ojca zajętych czymś i smutną zagubioną dziewczynkę. Stoi między nimi bezradnie wyciągając rączki, ale nikt jej nie chce przytulić. Terapeuta "pękł" (nie była to z jego strony manipulacja) i na widok tego zdjęcia nie mógł powstrzymać łez. To był przełom w terapii. Kobieta, która wciąż była małą dziewczynką, otworzyła się i traumę (jak mówi żargon terapeutyczny) udało się "przepracować". 

       Ale zdarza się, że szczęśliwe dzieciństwo bywa przekleństwem. Pewien młody człowiek, z którym rozmawiałem wiele o muzyce, literaturze i filozofii, przeżywał bardzo mocno utratę szczęśliwego dzieciństwa. I chociaż w życiu dobrze mu się wiodło, miał kochających rodziców, opiekuńczą, nieco starszą od siebie żonę, pracę, którą lubił, ładne mieszkanie wypełnione drogimi książkami i fotografiami zdobiącymi ściany (robił zresztą piękne zdjęcia i interesował się historią fotografii), popadał w skrajny pesymizm i melancholię. Pracy i mieszkania nie zawdzięczał sobie, ale staraniom rodziców.  "Utraciłem Arkadię mojego dzieciństwa" - mówił - "I nigdy już nie będę szczęśliwy. Mojego życia już nie ma i nigdy nie powróci". Nie miał jeszcze nawet trzydziestu lat. Z przejęciem opowiadał mi o Cioranie i o tym, że lepiej byłoby się nie urodzić.  Był przystojny, ponadprzeciętnie inteligentny, bardzo dobrze wychowany i uprzejmy dla ludzi, więc z pozoru nie cierpiał z powodu samotności. 

    Tęsknota za czymś utraconym wcale mnie nie dziwi i jest nawet jakimś znamieniem człowieka szlachetnego, jednak nie można się w niej zatracić. Jak zauważył poeta cierpienia  rzeczywiste leczą nas z cierpień urojonych. (Niestety późniejszy los mu ich nie oszczędził). A koncentrując się na własnym cierpieniu nie zauważamy cierpienia innych. Być może źródłem takiej postawy i nieco chorobliwego wydelikacenia jest też tzw. nadopiekuńczość rodziców. (Niezależnie od tego, że nie lubię tego mocno uproszczonego określenia). 

    Trafił na melancholika, ale w porównaniu z jego nieszczęściem moje "problemy" były całkiem banalne: chwilowa utrata pracy, brak środków do życia, poczucie, że cała moja twórczość trafi na śmietnik, realne zagrożenie bezdomnością, stan zdrowia matki, osamotnienie.  Mój pesymizm różnił się też bardzo od jego pesymizmu i miał charakter po części metafizyczny (krótkość życia, losy świata, bezradność dobroci wobec ogromu cierpienia). Mimo ciężkiej depresji nie byłem pesymistą w znaczeniu osobistym, indywidualnym - nie uważałem, że spotka mnie coś złego ani, że utraciłem coś bezpowrotnie. Widziałem życie w ciemnych barwach, ale nie tworzyłem czarnego scenariusza własnego życia. Czułem się w jakiś sposób wewnętrznie wolny, cokolwiek miałoby się wydarzyć.  Ze współczuciem, które nie zawsze było czymś łatwym, odnosiłem się do nieszczęść, które spotykały innych. 

      Moja matka często przypominała mi zdarzenie z dzieciństwa. Kiedy była bardzo chora i miała iść do szpitala przyniosłem jej ze swojego pokoju wszystkie moje ulubione zabawki i pocieszałem. Dziadek, ojciec ojca, mówił "Ty to jesteś dobry chłopak. Psa smyczą nie zbijesz jak twój ojciec i brat". Być może nie miałem złego charakteru. Nie potrafię na przykład być złośliwy, nawet kiedy przyjemnie byłoby komuś wbić szpilę. Nie umiem kłamać dla korzyści...

      Nie chciałbym tu jednak zbaczać zbytnio w kierunku własnej biografii, ani tym bardziej hagiografii. 🙂Moje dzieciństwo było piekłem, a ojciec powiedział po latach przy jakichś ludziach, że byłem w życiu bardzo nieszczęśliwy i spotkał mnie wyjątkowo tragiczny los. Nie ma jednak nic gorszego niż porównywanie się z innymi, nie obwiniam też nikogo o nic, ani nie czuję się dotknięty przez los bardziej niż inni.  Jestem przekonany, że w porównaniu z tym, co przeżyły inne dzieci nie przeżyłem wcale tak wiele.  Cierpienie jest częścią życia każdego człowieka. Dobrze, jeśli czegoś uczy. Jestem też wdzięczny Przypadkowi, Losowi, czy jak kto woli - Bogu,  za to, że nie odreagowywałem moich traum na innych. Cenne wydaje mi się spostrzeżenie buddyjskiej psycholog Pemy Czedrin, że mądrość polega na akceptacji tego, że "jest się wyrzucanym z gniazda". Ale jakie to trudne...

     

         Hiroszima. Widmo dziecka,

         które zostało unicestwione

         przez wybuch bomby o 

         nazwie "Little Boy" 

         6 sierpnia 1945 r


         


       

Komentarze

  1. Pomijając patologię i zwyczajnych ludzi o złym charakterze, powiem tak. Znając ojcostwo z długoletniej praktyki, wiem, że gdy rodzice wreszcie wiedzą jak wychowywać swoje dzieci, to im to nie jest już potrzebne do niczego. Ich dzieci są wtedy dorosłe i zazwyczaj mają najczęściej swoje dzieci do wychowania. Podręcznikowe porady można spokojnie włożyć między banały, które niczego tak naprawdę rodziców nie nauczą, bo tyle to najczęściej rodzice wiedzą bez podręcznika. Każde dziecko wymaga od rodziców czego innego, ale to wychodzi dopiero w trakcie, najczęściej po popełnieniu większych lub mniejszych błędów. Myślę, że idealnych rodziców, nie ma, a jedyne co rodzice mogą zrobić to, starać się popełnić tych błędów jak najmniej. Źli rodzice, to ci co się nie starają. To tyle ze strony rodzica, a teraz ze strony dziecka. Miałem dzieciństwo nacechowane dużą swobodą, Rodzice nie mieli czasu się opiekować dziećmi, musieli pracować aby utrzymać rodzinę na jako takim poziomie finansowym, nadgodziny były prawie bez przerwy, ale nie musiałem iść do przedszkola, co dawało dużo wolności, bo zajęła się mną i bratem Babcia która nie miała żadnej wiedzy jak sobie poradzić z naszym wychowywaniem. Młodszy brat był dzieckiem jak to się mówi, tam gdzie go posadzić tam siedział, więc większych kłopotów Babci nie przestarzał, natomiast ja, jak to Babcia mówiła, szatan wcielony, nie dałem się wychowywać w żaden sposób. Do podstawówki zaliczyłem wszystkie „przestępstwa” jakie może dziecko w tym wieku popełnić. 🙂 Szalałem na rowerku typu Bobo, po obszarze równym dzielnicy, nie do ogarnięcia pieszo przez Babcię. Na fyrtlu były wtedy trzy samochody, tak że nie było to tak niebezpieczne jak teraz, ale myślę, że i tak Babcia przeze mnie trochę bardziej posiwiała. Jak pamiętam nie miałem wtedy żadnych potrzeb typu przytulanie przez rodziców, bardziej kombinowałem jak tu uniknąć kary za psoty. Życie rodzinne kwitło jedynie w niedziele, albo gdy rodzice mieli urlop, tak że było tego niewiele. Potem podstawówka, wolność się skończyła, ale ja już wiedziałem jak sobie wygospodarować jej jak najwięcej. I tak dalej… Rodzice mnie kochali, wiedziałem o tym i nigdy mi tej miłości nie brakowało, jednak nie pamiętam żadnej czułości, ale jej też mi nie brakowało, bo już jako dziecko sam wybierałem inne wartości w swoim życiu. Zupełnie mi to nie było potrzebne. Usamodzielniłem się dość wcześnie, może dlatego gdy zostałem ojcem musiałem się dużo nauczyć, raz że czasy były już inne, a dwa, moje dzieci były zupełnie inne niż ja. Teraz dopiero widzę, ile błędów wtedy popełniłem, choć bardzo się starałem. Ale nawet dzisiaj trudno mi zrozumieć udrękę dzieci, które czują się odrzucone, to nie rodzice mnie z gniazda wyrzucili, tylko ja sam z niego znikałem rano po śniadaniu i wracałem wieczorem na kolację. 🙂 Całe szczęście, że potrafiłem swoje dzieci przytulić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja błędów w wychowywaniu dzieci niewiele popełniłem, bo ich nie miałem. 😀 Był tylko jeden moment w moim życiu, kiedy mogłem zostać "przybranym" ojcem, ale ostatecznie do tego nie doszło. Gdybym miał zgotować swoim dzieciom dzieciństwo jakie miałem, to nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Nie chcę tu o tym pisać, ale w określeniu "piekło" (nie moim zresztą) nie było żadnej przesady. Mama moja tylko cudem uniknęła śmierci, a to tylko niewielka cząstka tego, co się w domu i poza nim (gdzie dwukrotnie musiano mi zszywać głowę) działo. Nie to zresztą było najgorsze...Dlatego zastanawiałem się, czy o tym w ogóle pisać - szczególnie, że nie znoszę wszelkiego rodzaju porad i recept na życie. Cieszę się, że miałeś w miarę normalne życie i rodzice Cię kochali🙂 - ja nie miałem...Przytulanie to raczej problem dziewczynek. Moje życiowe partnerki go miały. Jedna z nich czytała nawet książkę znanej terapeutki "Przytul mnie, Mamo" i bardzo była jej treścią przejęta.

      Usuń
    2. Na moich studiach miałem aż dwa lata pedagogiki i czytałem sporo od Rousseau po Korczaka. Również "Jak kochać dziecko". Ale to tylko wiedza teoretyczna. Studentów też nie wychowywałem - jeden z nich nawet mi to zarzucił. Powiedział "Pańskie zajęcia przewyższają wszystkie pozostałe jakie podczas studiów miałem w nieporównywalny sposób...Ale nie wychowuje pan studentów".

      Usuń
    3. Odpowiedziałem chyba, że w tym wieku (to był dla nich czwarty rok studiów filozoficznych) powinni już być wychowani i jest już raczej za późno. Dodałem może, że nie chcę wychowywać ludzi, bo mnie samego nikt dobrze nie wychował. Uważałem, że nie należy to do mojej roli. Nie znaczy to, że nie miałem wpływu na studentów. Sporo ich zostawało ze mną po zajęciach, zwierzało się ze swoich egzystencjalnych problemów, poszukując rady i wsparcia. Był to prawie mój drugi, bezpłatny etat. Jako osoba zmagająca się z depresją dobrze rozumiałem ich lęki i niepokoje. Wysłuchiwałem ich unikając pouczeń i arbitralnego tonu.

      Usuń
    4. Dzisiaj Twój ojciec byłby odosobniony i pozbawiony praw. Strasznie miałeś.

      Usuń
  2. Tak, dziecko przychodząc na świat nie ma wpływu na uwarunkowania. Jakże różne bywają dziecięce historie. Przytoczyłeś ciekawe przykłady, jak ten - młodego człowieka, który utracił swoją Arkadię. Najczęściej uważa się że szczęśliwe dzieciństwo, determinuje szczęśliwe życie, ten przykład pokazuje jednak, że niekoniecznie. Wydaje mi się że twoje "banalne" problemy byłyby dla tego człowieka nie do udźwignięcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Swoje dzieciństwo wspominam jako szczęśliwe, mimo tylu różnych niedogodności, które dzisiejsze dzieci uznałyby za istną harówę i niewolę.
    Mama ostro mnie prowadziła (chyba widziała że musi 😉), tato wytulił mnie za ich oboje i buzię miałam czerwoną od jego zarostu. Babcia była ukochana ponad wszystko. Jednak do 7. r. życia dużo czasu spędzałam sama i trochę mi to zostało, ale w normie.
    Uważam, że byliśmy szczęśliwszym pokoleniem dzieciaków niż obecne, ale oni by się ze mną pewnie nie zgodzili.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako ciekawostkę w temacie przytoczę kilka zdań z bloga Polki, mieszkającej z rodziną od 15 lat pod Brukselą:
    " Jeśli coś nie da się zrobić według odgórnych wytycznych, wyuczonych schematów, to się po prostu nie da zrobić i tyle. (...) Belgowie tego nie potrafią.
    Pracując w świetlicy chyba zaczęłam odkrywać źródło tego stanu. To jest format oddolny, czyli od małego dzieci wtłaczane są w konkretne ramy i zabija się wszelkie przejawy własnego myślenia i wyobraźni.
    Tysiące dzieci siedzi codziennie od 7.00 do 18.00 w żłobku lub w świetlicy, szkole. Tam wszyscy robią wszystko na komendę. Nie ma miejsca na własną fantazję. Od 2 roku życia nie można się wyspać rano ani po południu zdrzemnąć, nie ma się chwili spokoju, by pomyśleć, trzeba się bawić w to co każą. Ten system zabija indywidualność."
    Trochę straszne, ale może to i do nas zawitać...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wzruszające fotki, ale ta ostatnia...💧

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Little Boy, co za cynizm! Wybrali miasto położone w kotlinie, żeby siła rażenia była większa...

      Usuń
  6. Nezumi,
    rzeczywiście przejmujący jest opis Twojego dzieciństwa.
    Jednak opisujesz swoje życie z pozycji zwykłego czlowieka, gdy takim przecież nie jesteś.
    Wprowadzasz więc w błąd czytelnika.
    Basia sobie pomyślała:
    "Dzisiaj Twój ojciec byłby odosobniony i pozbawiony praw. Strasznie miałeś"
    Tymczasem doskonale wiesz, że nic na tym świecie nie dzieje się bez powodu.
    Wiecej,
    Basia pisze:
    "dziecko przychodząc na świat nie ma wpływu na uwarunkowania"
    Aż dziwne, że tego nie prostujesz.
    Nie piszę powyższe aby oświecać Basię, czy z nią polemizować.
    Piszę do Ciebie Nezumi.
    Poznałeś Filozofię więc zdajesz sobie sprawę, że nic na tym swiecie nie dzieje się bez powodu.
    Jeszcze zanim przyszedłeś na ten swiat, zawarłeś umowę na swoje przyszłe, czyli na te teraz życie.
    Miałeś dokładnie mieć takich rodziców jakich miałeś.
    Jesteś tutaj aby przerobić lekcję życia, czy sobie poradzisz z tym wyzwaniem.
    Dałeś radę :)
    Mam więc dla Ciebie dobra wiadomość.
    Zdałeś egzamin z życia, jestes w miejscu dzisiaj dokładnie w jakim miałeś się znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danek, nie chciałam się aż tak rozpisywać, więc pominęłam to, co teraz dodam.
      Podobno nasz los jest w części zdeterminowany. Jego linia główna jest wytyczona i z góry zdefiniowana. Boczne "odnogi" są w gestii człowieka - ma wybór. To nie zmienia niczego w sensie mojej wypowiedzi.

      Usuń
    2. Hey Basiu,
      wiesz, podobno dookoła nie ma kolorów, to tylko nasz mózg interpretuje świat jako kolorowy. Te podobno nie zmienia jednak faktu, że na codzien widzimy świat w kolorach.
      Podobnie jest z tym podobnym losem, na który sie powołujesz.
      Jednak na codzien żyjesz w przekonaniu, że:
      "dziecko przychodząc na świat nie ma wpływu na uwarunkowania"
      I na to właśnie chcę zwrócić tutaj uwagę.
      Sens Twojej wypowiedzi jest calkowicie zmieniony chociaż zapewniasz, że to nie zmienia niczego w sensie mojej (czyli Twojej) wypowiedzi.
      Powinno sie żyć w taki sposob jakie ma sie przekonania.
      Ja będąc Ambasadorem Królestwa Światłości mówię w taki sposob, że nie mam watpliwosci, że tak wlasnie jest.
      Na tym świecie niosę ze soba lampę światłości.
      Piszę powyższe, że nie można mówić jedne rzeczy:
      "dziecko przychodząc na świat nie ma wpływu na uwarunkowania"
      a jednoczesnie pisać, że jest dokladnie odwrotnie.
      To tak tylko mimochodem napisałem :)

      Usuń
    3. Danek, podobno - gdyż dawno temu czytałam o tym w ciekawym artykule, który bardzo do mnie przemówił. Idąc tokiem tej hipotezy, sens wypowiedzi o braku wpływu dziecka na warunki w jakich przyjdzie mu egzystować, (poczynając od wyboru rodziców) jest zachowany
      Kiedyś pisałam chyba u Odzia, że podobno (!) dusza zgadza się na swoją drogę życia przed wcieleniem.
      Mimochodem... rozumiem 🤔

      Usuń
    4. Danek, jeżeli w Piśmie Św. jest mowa o tym, że dusza przed wcieleniem zgadza się na taki, a nie inny żywot na ziemi, to proszę zacytuj.

      Usuń
    5. Basiu,
      powinnaś jednak osobiście zapoznać sie i przeczytać od deski do deski Pismo Św. aby nie zadawać nierozsądnych pytań.
      Oczywiscie zakładam, ze zapytujesz w dobrej wierze, bez intencji złośliwości.
      Jesteś przecież nie watpie dobrym czlowiekiem.
      Pismo Św. w wersji Katolickiej nic w poruszonym temacie przez Ciebie nie stanowi.
      Jednak to tylko okrojone 73 Księgi.
      Ethiopian Orthodox Tewahedo Church, czyli znacznie starszy Kościół ma w swojej Biblii 81 Ksiąg wliczając w to Księgę Enoch, w ktorej opisana jest podróż Enoch'a na orbitę okołoziemską, opis jak wyglada Ziemia - tę wiedzę postanowiono wyłączyć z oficjalnego Pisma Św.
      Nie wiemy jaka jest wiedza opisana w pozostałych Księgach, nie dopuszczonych do oficjalnej Biblii przez Watykan.
      Rzeczywiście w obecnej formie Pisma Św. takiej wiedzy nie ma.
      Nie oznacza to, ze taka wiedza nie istnieje.
      Mozesz tez zwrócić sie z zapytaniem do Kurii ze swoim zapytaniem.
      Nezumi studiował Filozofie Wschodu, tam jest bardzo duzo wiedzy w tym temacie, ktory poruszasz.
      Nezumi tez wykładał Filozofie Japonii, Chin oraz Indii - każda z tych filozofii odnosi sie do reinkarnacji duszy w kolejne wcielenia.
      Wiedzy wiec Basiu nie brakuje.
      Jest jednak ta wiedza ukryta przed zwykłym zjadaczem chleba w waszej Polsce.

      Usuń
    6. Danek, dziękuję za odpowiedź 🙂

      Usuń
    7. Proszę bardzo Basiu,
      to jest moja przyjemność :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty