(Wio)sennie...
Ciemno, deszcz, sennie, nie poznałem nawet ulubionej piosenki. Nie wzniosę się dzisiaj zbyt wysoko...Ciążę raczej jak zawsze ku ziemi i nawet stojąc w kolejce do kasjerki w "Żabce" myślę o rzeczach ostatecznych. Może to nie jakieś przeczucie...W niemieckim śmierć (der Tod) jest rodzaju męskiego i to chwilowo bardziej mi odpowiada. Jak polec, to po jakiejś walce, a trudno walczyć z kobietą. Najchętniej w ogóle z nikim bym nie walczył. A jej też człowiek bardziej w sposób naturalny współczuje, chociaż kosę zastąpiła chyba programem komputerowym. Nie napracuje się i ręce ma czyste. W moich opowieściach nazywałem ją Grabarką, była zawsze pijana i jesienną porą grabiła cmentarne liście. Starała się o urlop, ale szef nie chciał jej dać. W pewnym sensie była niezastąpiona...A my jak liście jesteśmy - śpiewał podobno Homer.
Mój zmarły pół wieku temu przyjaciel, filolog klasyczny, lubił kobiety - młode i ładne. Ale musiały wiedzieć, kto to był Homer. Jak nie wiedziały, to "na kawę" nie zaprosił. Prywatnie wiedział oczywiście, co to jest "kwestia Homerowa" i że być może taki gostek nie istniał, albo było ich dwóch, a może nawet poematy same się napisały. A czym jest wobec tego nieśmiertelna sława? Mówił mocno przejęty, że nasze książki nas przeżyją. Pokazał mi jakąś z XIX wieku - autor nieznany, ani jemu, ani mnie - ale książka, to książka. Nie chcę teraz zmyślać jej tytułu.
Ostatni raz widziałem go przed letnim wyjazdem do Londynu - powiedział mi, że jest szczęśliwy. Poznał dziewczynę, która musiała wiedzieć więcej niż tylko, kto to jest Homer. Kiedy we wrześniu wróciłem - już nie żył...Podobno miał ciężką depresję. Umarł w gabinecie lekarskim. Zostało po nim kilka książek. Jedną z nich widziałem w antykwariacie, ale "miałem węża w kieszeni".
Po śmierci matki, która umarła, kiedy rozpoczął naukę w liceum, a może też pod wpływem zainteresowania kulturą antyczną, miał coś w rodzaju obsesji śmierci, a może raczej nieśmiertelności. Pragnął "pozostawić coś po sobie" i marzył o tym, żeby mieć syna równie inteligentengo jak on sam. Nie mógł jednak spotkać odpowiedniej partnerki, bo jak mawiał "Dziedziczy się po obu rodzicach". 😉
Pamiętam, jak idąc Alejami Ujazdowskimi, z wielką żarliwością opowiadał, że Włosi, w przeciwieństwie do "naszych", są romantyczni i na murach domów, a nawet na ścianach toalet publicznych można przeczytać piękne wyznania miłosne i wiersze, skierowane do Madonn i dam. Był szczerze zgorszony "kloacznym" poczuciem humoru rodaków.
O miłości miał dość proste wyobrażenie: "Kiedy robię to z jakąś kobietą, to znaczy, że ją kocham", jednak wyrażał je z rozbrajającym wdziękiem.
Przegadaliśmy we trójkę z jeszcze jednym moim znajomym - psychologiem, całą noc, próbując zdefiniować miłość. Choć redagował jakieś moje drobne teksty przed ich publikacją, stanowczo odrzucał jakąkolwiek filozoficzną definicję, a nawet oponował przeciwko psychologicznej, kiedy ów psycholog wyznał: "Można powiedzieć, że kocham kogoś, kiedy chcę z nim mieszkać i dzielić codzienne życie". Co sam wtedy mówiłem doskonale pamiętam, ale musiałbym temu poświęcić więcej niż dwa zdania i nie przy okazji tego nieoczekiwanego wspomnienia. Nawet, kiedy mówił coś, z czym głęboko się nie zgadzałem, albo kłócił się z kelnerką o wysokość rachunku w kawiarni, bywał uroczy.
Wciąż stoi przede mną jak tamtego wieczoru, kiedy poczuł przypływ szczęścia i promienieje radością...Napisałbym coś jeszcze, ale nie mam talentu do takich tekstów.
Jeszcze jedno niedowspomnienie we mgle wiosennej melancholii...
Mocno smutno przy niedzieli, a ja lubię czasem taką aurę jak dzisiaj. Słońce czyni człowieka radosnym, ale bywają okresy, że trochę nadużywa swego uroku. Z tym że ok. 20 minut codziennie powinno się zażywać kąpieli słonecznej, tak plus minus, co staram się czynić, bo inaczej chorutek...
OdpowiedzUsuńHomer, w ilukolwiek był osobach, arcydzieła napisał. I np taki gostek Józek Wittlin (baardzo Go lubię) szlifował je do upadłego, to znaczy tłumaczył, znaczy się tłumaczenia swoje szlifował do upadłości - konkretnie "Odyseję".
Napiszę ci jakie motto było napisane w toalecie w Słowenii na granicy:
OdpowiedzUsuń"Przyjrzyjcie się tej czystości i temu porządkowi w tym pomieszczeniu i zostawcie go takim jakim go zastaliście"
Były to cztery dziury z czterema zafajdanymi deskami, i trzeba było uważać żeby nie wdepnąć do "szczęścia" wokoło. Zostawiliśmy w tym samym ordnungu 😷
Przepraszam, nie chciałam 🙄
To już raczej proza życia. 😀Kiedy jeździłem sporo autobusem przez granicę niemiecką, toalety były po tamtej stronie, "w Reichu". Więc Polak korzystał w lasku podczas postoju przed wjazdem, żeby zaoszczędzić fenigów. Na mnie patrzyli jak na wariata...Co w lasku leżało nie będę sobie przypominał. Z rzeczy przyjemniejszych zużyte prezerwatywy, zwane przez towarzyszy podróży kondonami.
OdpowiedzUsuńPo opublikowaniu tego wspomnienia dodałem jeszcze kilka zdań za co przepraszam Czytelników.
OdpowiedzUsuńOd dawna już, głównie pod wpływem fenomenologii, zdałem sobie sprawę z niemożności przedstawienia jakiejś definicji miłości. Miłość i związane z nią postawy i przeżycia można jedynie mniej lub bardziej adekwatnie opisywać.
OdpowiedzUsuńPrawdziwa miłość potwierdza się w godzinach próby, kiedy wymaga największych poświęceń, a nawet wyrzeczenia się samego siebie. Ale to chyba wiadoma rzecz.
UsuńWspomniałeś niemiecką "wersję" śmierci - der Tod.
OdpowiedzUsuńTo przypomniało mi rozważania K. Brandysa - Listy do pani Z (cytuję z zawodnej pamięci ) - śmierć po niemiecku - der Tod - brzmi jak uderzenia katowskiego topora, śmierć po polsku - brzmi jak śmiech i ćwierkanie ptaków... czy jest w tym jakaś relacja do cech narodowych?
Jest więcej ciepła nawet w myśli o śmierci...
UsuńByć może jest...
OdpowiedzUsuńCiekawy temat wspomnień.
OdpowiedzUsuńJa ostatnio najczęściej zajmuję się „dłubaniem” w epistemologii, jako że od lat namiętnie kolekcjonuję wiedzę. Głównie interesuje mnie rozpoznawanie prawdy, ale są w tym też rozważania o relacjach między umysłem a ciałem. Definicja miłości, czy też przepis jak rozpoznać, że to już miłość, albo że ktoś kocha, też była celem moich poszukiwań. Wniosek mam taki, że nie ma czegoś takiego, a już napewno nie istnieje jakaś definicja, która by się praktycznie do czegoś przydała.
Natomiast rozmyślania o śmierci, jakoś mnie nie nawiedzają. Nie boję się jej i mam ugruntowany pogląd o tym co potem, terminu nie jestem w stanie poznać, więc o czym tu rozmyślać. Nie spedza mi snu z powiek też fakt, że nie zostawię po sobie czegoś wiekopomnego. Bardziej rozmyślam o tym co jeszcze mi życie może zagotować przed śmiercią. I tu jest o czym… Ale, że jestem dużym optymistą, to się zbytnio tego nie obawiam.
Odziu
OdpowiedzUsuńTroska o to, co pozostanie, była obsesją mojego przyjaciela, nie moją. Powiedziałem mu wtedy, że i tak wszystko zostanie zapomniane i że może to dobrze. Jak wiesz nic nie robię, żeby publikować moje utwory. Pisanie jednak w założeniu ma coś ocalić...
Miłość istnieje, ale staje się abstrakcją, kiedy próbuje się ją sprowadzić do jakiejś jednej rzeczy - istoty....
Lęk przed nieistnieniem nie jest może, jak już tu pisałem, racjonalny. Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia jest wiec tak, jak napisałeś.
...Ja jednak zastanawiam się, co mogę jeszcze niemal w ostatniej chwili zrobić. W poczuciu, że raczej niewiele, poza nadstawieniem głowy, zrobić się da. Twoje życie jest inne od mojego. W jakiś sposób spełnione i nigdy nie było tak samotne...Prawda (także wewnętrzna prawda przeżycia) i mnie interesuje - nie tylko zawodowo, raczej osobiście. Nie jestem kolekcjonerem poglądów. Ale także granica między snem i jawą, życiem i śmiercią, tym, co subiektywne i obiektywne, co rzeczywiste i nierzeczywiste. I raczej istnienie, niż sam aparat poznawczy. Oczywiście też i to, że należymy do świata zwierzęcego i niezależnie od naszych przeżyć, urojeń i racjonalności, cierpimy i umieramy podobnie jak one.
OdpowiedzUsuńTen mój „zdrowy rozsądek" jest też czasem kulą u nogi. Trudno jest rozwinąć skrzydła... 😉
OdpowiedzUsuńZ pisaniem jest różnie, a publikowanie nie jest gwarancją, że ono ocaleje. Popularność jak to się mówi na pstrym koniu jeździ. Mam w swojej bibliotece sporo przedwojennych książek po Babci, większość jest już zapomniana i najprawdopodobniej nikt ich już nie przeczyta. Wnuczkom proponowałem, ale entuzjazmu nie było. Pozostają narodowi wieszcze, ale jak długo jeszcze.
Na razie i oni stopniowo wypadają z listy lektur. Mimo wszystko twórczość jakiś sens ma, nawet jeśli wzbudza niepokój i prowadzi do błądzenia po bezdrożach myśli. A wśód książek, którymi zawalony jest mój pokój, znajduję czasem coś, co całkiem nieoczekiwanie mnie porusza...
OdpowiedzUsuńOczywiście, że ma sens, inaczej jak zwykła rozmowa, przekazuje nasze myśli, rozterki, wątpliwości itd. wielu ludziom i daje tym ludziom do myślenia. Inaczej mówiąc ma większy zasięg, choć może nie taki jak byśmy chcieli.
OdpowiedzUsuńCiekawa bardzo jestem, co wtedy o miłości mówiłeś, a skoro pamiętasz, to napisz o tym. Nie daj się prosić, proszę 🙂
OdpowiedzUsuńNie to, że chcę robić z tego jakąś tajemnicę, ale jako oderwane zdanie słowa takie wymagałyby dopowiedzenia, czy nawet interpretacji. Mówiłem między innymi, że miłość do kogoś najbliższego wyraża się we wspólnocie losu, a miłość w sensie ogólniejszym, jako pewna postawa wobec świata i życia jest regeneracją wrażliwości, która pod wpływem różnych zdarzeń życia zamienia się w zobojętnienie i rutynę, dogmat i niechęć do ludzi.
UsuńDziękuję 🙂
Usuń"Miłość jest jak cień człowieka,
Szkoda, kto dla niej wiek trwoni,
Kiedy ją gonisz, ucieka,
Kiedy uciekasz, to goni"
Julian Ursyn Niemcewicz
Rusałka
UsuńMiłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie dopuszcza się bezwstydu
Kor 1
...Nie nadyma się, wybacza, nie szuka swego. (Pierwszy List do Koryntian).
UsuńTak! To jest właśnie miłość! - To dotyczy obu stron.
UsuńAmen?😃
Usuń