Niedowspomnienie
9 stycznia, trzy lata temu, umarła moja matka. Właściwie nie wiem, co mnie bardziej przeraża, okoliczności, w jakich opuściła ten świat, czy gwałtowny upływ czasu, który porywa ze sobą nawet najżywsze i najbardziej czułe wspomnienia. Pamiętam Jej ostatnie słowa skierowane do mnie z troską: "Jak się czujesz?"
Filozof Bergson odróżniał czas w znaczeniu ilościowym od czasu przeżytego. Pewne chwile życia przeżywamy intensywnie, a inne mijają jak wiosna bez słońca i zima bez śniegu. Po śmierci drugiego męża przez dwadzieścia lat Mama szukała oparcia we mnie, a ja odwiedzałem ją na wiele godzin przed wieczornym spacerem. Wyczekiwała na mnie każdego wieczoru, nie myśląc nawet o tym, że mogę mieć jakieś bliskie osoby, albo jakieś życie i zainteresowania, poza zawodowymi. Nigdy nie chciała poznać osób, które kochałem, ani najmniejszej nawet cząstki mojej twórczości. Nie chciała też mieszkać ze mną w swym trzypokojowym mieszkaniu, w którym mój starszy brat zapewnił jej opiekę w ostatnich latach życia. Ale wydawało Jej się, że się mną opiekuje i bardzo przejmowała się tym, co uważała za moją krzywdę i moim stanem zdrowia, chociaż się Jej nie wyżalałem - więcej dopowiadała sobie sama. Śmiałem się, kiedy o dyrektorze mojego Instytutu mówiła: "Ja mu śmierci nie życzę!" "Ja też nie" - odpowiadałem.
Powtarzała po wiele razy te same opowieści, co trochę irytowało mojego brata, który "słuchał już ich sto razy", ja zaś chętnie ich słuchałem, poznając czasem nieoczekiwane wersje znanego mi mitu. Najstarsze z tych opowieści jednak nie zmieniały się. Poprosiła mnie kiedyś, żebym opisał dzień, w którym pierwszy raz poszła do szkoły, co zrobiłem. Było to 1 września 1939 r. Nagle na niebie zobaczyła srebrny samolocik. Była nim zachwycona. W trzy dni później podobny samolot nurkował i puszczał serię z karabinu maszynowego do ludzi, kiedy czekała ze swą matką w kolejce po wodę z wodociągu.
Na dzień przed Powstaniem Dziadek wywiózł ją na wieś. Dzięki temu ocalała z ukraińskiej rzezi, podczas której straciła ojca a jej ciężko ranna matka przeżyła pod trupami pomordowanych i trafiła do szpitala powstańczego. Było to 3 sierpnia 1944 r. Jej odrobinę tylko starsza siostra była w Powstaniu łączniczką na ulicy Lwowskiej. Wróciła stamtąd, po pobycie w obozie w Pruszkowie, z gruźlicą i wszawicą. Mama musiała uczestniczyć w ekshumacji ciała swego Ojca i kupić dla niego trumnę, co w tamtym czasie nie było nie tylko dla dziecka rzeczą łatwą. Po stracie męża i prawej ręki moja Babcia utraciła na dłuższy czas równowagę ducha, znikała z domu i córki znajdowały ją nocą leżącą na Jego grobie. W wieku 12 lat Mama musiała zacząć zarabiać na życie dla rodziny. Miała też obowiązek odgruzowywania stolicy za matkę. W pokoju, w którym mieszkały, zimą okna były oszronione od wewnątrz. To zresztą widziałem później sam, kiedy matka szukała w tym pokoju schronienia przed nieobliczalną furią mojego ojca - zabierała ze sobą dzieci ratując nam i sobie zdrowie a może nawet życie. Jednak o tym nie będę pisał...
Na kilka tygodni przed śmiercią Mama wyznała z żalem, że sama nie wie, jak szybko upłynęło Jej życie. Jej drugi mąż, człowiek łagodny i dobry, stracił życie w wyniku błędu lekarskiego. Po zabiegu lekarz wyszedł z gabinetu, a Mama nic nie przeczuwając, spytała go o męża. "Niestety, spotkało nas małe niepowodzenie" - powiedział, a w chwilę potem wywieziono czarny worek ze zwłokami. Wezwano ją do sekretariatu, w którym oczekiwano, że zapłaci za zabieg kilka tysięcy złotych. Tego już było za wiele...On miał jakieś nie wynikające z sytuacji przeczucie, że odejdzie. Objął Mamę czule i powiedział przed tym zabiegiem, żeby pamiętała, że zawsze ją kochał. Ja niestety uspokajałem go mówiąc, że "Wszystko będzie dobrze"...Mąż Mamy spędził kilka lat w obozie koncentracyjnym i mimo poczucia humoru i wrodzonej życzliwości, był człowiekiem refleksyjnym i melancholikiem. Zwykł mówić: "Wszystko będzie, tylko nas nie będzie!" Lubiłem Jego poczucie humoru. "Na co czekasz? - pytał mnie czasami - Na flotę brytyjską?" Pamiętam jego serdeczny uśmiech, kiedy po dość długim pobycie wyszedłem ze szpitala. Nie przypuszczałem wtedy, że za rok już Go nie będzie.
Kiedyś zjawiłem się u Mamy trochę wcześniej i zobaczyłem, że drze w drobne kawałki jakąś fotografię. Okazało się, że była to ogromna (formatu A 4) fotografia kochanki mojego ojca, którą poznał w Moskwie, zanim się z Mamą ożenił. Ta Helena, córka jakiegoś profesora medycyny, była piękną kobietą. Po romansie z ojcem, którego odprawiono za wywołanie skandalu, pocieszyła się wychodząc za mąż za jakiegoś rosyjskiego generała. Była to podobno kulturalna, ale dość wyniosła osoba, a jej zdjęcie przeleżało spokojnie przez 60 lat. Zdziwiłem się mocno, ale Mama powiedziała tylko z żalem: "Nie poczułam ulgi!"
Nie mogę w tym krótkim wspomnieniu pisać o wszystkim, co łączyło mnie z matką, poczynając od dzieciństwa. Pamiętam jednak, jak za nią tęskniłem, kiedy w pierwszej klasie liceum w obcym mieście, żegnałem się z nią na dworcu. Stałem wieczorem na pustym peronie, a lokomotywa sapała i puszczała parę. A potem musiałem dowlec się do pokoju i rano wstać do szkoły, która mieściła się w starym klasztornym budynku. O ósmej rano szkołę zamykano i nie można było już do niej wejść. Spędzałem wtedy upojne godziny nad rzeką Mleczną, zakłócane jedynie jękiem zarzynanych w rzeźni po jej drugiej stronie nieszczęsnych zwierząt. Wiosną świat budził się do życia, a mnie ogarniała najczarniejsza melancholia. Niestety, dyrektor tej szkoły, który okazał mi wiele serca, utopił się niedługo potem, a jego samobójcza śmierć odcisnęła piętno na moim życiu. Niezaprzeczalna była nadzwyczajna dobroć tego człowieka.
W prosektorium Mama wyglądała jakby spała. Bratowa spojrzała na moją twarz i powiedziała:
- Ja wiem, że jesteś smutny. Ale to dobrze, że Mama umarła...
Tak - dobrze. Jak w słowach słynnego chóru z oratorium Handla: "Whatever is, is right"...
Pięknie w bardzo prosty sposób jednak wyraziście opisałeś historie swojej rodziny poczynając od dnia rozpoczęcia II wojny światowej.
OdpowiedzUsuńOpisałeś tak obrazowo, ze przeniosłem się emocjonalnie w tamten okres.
Naprawdę jesteś Wielki,
masz dar pisania w tym sensie, ze utożsamiam się z bohaterami Twojej opowieści.
Co do Twojej Mamy, jest dzisiaj w cudownym świecie, w obecności Boga, Twoja Mama teraz doświadcza chwały Jezusa, the glory of Jesus.
Twoja Mama jest w stanie codziennie Ciebie odwiedzać.
Wystarczy, ze dasz w Wszechświat swoja intencje, ze prosisz aby Twoja Mama teraz przyszła - Mama się pojawi zanim zakończysz deklarować swoja intencje.
Odległość pomiędzy Niebem z tym doczesnym fizycznym światem jest mniejsza niż grubość liścia.
Jak otworzyć i zamknąć drzwi ...
OdpowiedzUsuńŻycie każdej, nawet najbliższej osoby, to tajemnica. I choćby było się najbliżej pozostaje do pewnego stopnia nieuchwytne, samotne i niewyrażalne...Zwykle tylko wydaje nam się, że wiele o nim wiemy dopóki trwa. Można jako tako opisywać jakieś fakty, trudniej przeżycia i rzeczy, o których tylko się słyszało...
OdpowiedzUsuńOpisałeś spory kawał czasu z perspektywy tego co o nim pamiętasz. Życie wygląda nieco inaczej z każdego punktu widzenia, ale doskonałe nie jest z żadnego, życie i doskonałość, nie dają się pogodzić, tak jak śmierć i doskonałość. Ten, kto żyje, jest niedoskonały, ponieważ ciągle podlega zmianom, a zmarły jest niedoskonały, ponieważ nie żyje. Gdy coś jest niedoskonałe to znaczy, że nic nie musi być dobrze. Życie i rzeczywistość nie są właściwie ani dobre, ani złe, są po prostu takie jakie są. Wszyscy jesteśmy ludzkimi istotami i nie możemy nic zrobić, aby nie płacić tej ceny, jaką nakłada na nas to, że jesteśmy śmiertelni. Ale nie ma takiej sytuacji, aby było dobrze, że ktoś nam bliski umarł, nawet gdy to jego życie było już tylko pasmem cierpienia.
OdpowiedzUsuńDlatego przypomniał mi się ten chór...Jest tragicznie smutny.
Usuń