Jak kamień w wodę

   


                Zdjęcie nazumi13 

     

     Dzień powoli  chylił się ku upadkowi. B. chciał jakoś zapobiec nieuchronnej 

katastrofie, ale coraz bardziej przytłoczony jego ciężarem czuł, że z każdą chwilą jest 

jej bliższy. Próbował jakoś odwrócić uwagę od tego, co w sposób nieunikniony miało 

go zmiażdżyć, jednak było to niemożliwe. To, co nieuniknione, musiało nastąpić z 

bezwzgledną koniecznością. Nawet oczekiwanie aż się wypełni nie miało sensu. 

Właściwie to, co miało nadejść, już się stało i było nieodwracalne.  Czasem  miał takie 

poczucie - tym razem jednak chodziło o życie.  

      Pewne słowa dawno już obudziły w nim uśpioną melancholię. "Życie trwa tyle, co 

upadek ściętego drzewa." Pochodziło z jakiejś szacownej, starej sagi, ale w 

przeciwieństwie do niej, nie należało do zamierzchłej, a być może nawet wymyślonej, 

mitycznej przeszłości. Wiedział, że tylko chwila dzieli go od spełnienia się tych słów. 

Zbyt krótka, aby można było cokolwiek zrobić. Nie było nawet czasu na pożegnanie. 

Nie miał zresztą z kim się żegnać. Nikomu nie był tak bliski, jak wydawało mu się, że 

bliscy mu są ludzie, których kochał. Bliskie osoby zjawiały się w jego życiu i nagle 

odchodziły z niejaką brutalnością nie pozostawiając adresu i nie wiedział nawet, czy 

żyją. W pewnym sensie było to nawet bardziej dotkliwe niż gdyby umarły, a jeśliby 

nieoczekiwanie któraś z nich pojawiła się znowu, byłaby już inną osobą niż ta, którą 

znał, jakąś zjawą z nie całkiem realnej przeszłości. Jedynie czarna kotka nie opuściła 

go przez ostatnie szesnaście lat, ale teraz była martwa.  Zanim przeszył ją ostatni 

śmiertelny dreszcz bólu, po którym zesztywniała, ufała mu jak przyjacielowi i cierpiąc 

w sposób niemożliwy do wyobrażenia, mruczała kiedy ją pogłaskał.  Wtedy po raz 

pierwszy poczuł przypływ rozpaczy, jakby bezradność była zdradą.  Nie potrafił 

jednak przyjść jej z pomocą. Mógł tylko czekać na zmiłowanie, które skróci mękę jej 

konania. Kiedy umarła słuchał utworu organowego pewnego muzycznego mistyka o 

zmaganiach życia ze śmiercią, odnajdując w nim fałszywy ton rezurekcji. Życie nigdy 

nie zwycięża - myślał - i nie zmieni tego żaden Budda, ani Zbawiciel.  W jej śmierci nie 

było niczego mistycznego, a nawet spokój, który spłynął na niego na myśl, że już nie 

cierpi, nie koił jego własnego bólu. Spokój ten był jak światełko w mroku, ale to 

światełko zwodziło go ku czemuś nierzeczywistemu, jak błędny ognik. Nic nie mogło 

złagodzić jego poczucia winy i niemożliwe było żadne jej odkupienie. Konanie 

ukochanego zwierzątka odarte było z wszelkich złudzeń, jakie towarzyszą śmierci 

człowieka i gdyby nie rozpacz i świadomość jej bólu, mógłby mu się przyglądać 

beznamiętnie jak obserwator zjawisk przyrody, bez poczucia, że agresywny nowotwór, 

który rozwinął się na jej piersi z niewielkiej ranki i rozrastał wewnątrz jej 

udręczonego ciałka, okrutnie drwi sobie z jego czułości.  Choć uważał to za 

niezrozumiałe z niepokojem czekał na nadejście zmierzchu.  To już koniec?  Tak 

nagle? A przecież było wiadomo, że tak będzie!  Nie można się niczemu dziwić. Nie 

wiedział tylko, jak to się stanie...

      Była jesień. A może była pełnia lata?  Najsmutniej umiera się na wiosnę. Ale umiera na niby, w pięknej melancholii, którą stwarza budząca się do życia roślinność i słodki śpiew ptaków nad rozkopaną ziemią grobu. Wszystko, co wiemy o śmierci, wymyślamy sami.  Nawet to, że jest czymś naturalnym i dobrze, że jest. B. nie wiedział jeszcze w jaki sposób się zabije, panicznie bał się śmierci, ale czuł, że jest to nieuniknione.  "Zabiję się, bo to jest absurdalne" - powiedział kiedyś dla żartu, jednak nie było nikogo, kto mógłby to usłyszeć i szczerze sie roześmiać. "A może Tertulian nie różni się w sposób istotny od Tarantuli?"  Nie czuł żadnej euforii.  Wolność wyboru wydawała mu się jeszcze jedną iluzją, jaką tworzy umysł. Czuł się, jakby ktoś, czy może jakaś siła, pchała go ku przepaści. Szedł ku niej z godnością jak królowa prowadzona na szafot. Należało to do odgrywanej roli, chociaż nie miała ona żadnego współczującego, ani przerażonego widza. Rola ta nie była tragiczna, lecz żałosna i śmieszna i nie mógł powstrzymać się przed żartowaniem z jej namaszczonej powagi.  W jej przyjęciu była ta sama niemoc, jaką poczuł, nie mogąc uchronić przed bólem jedynej wiernej towarzyszki życia...  

       Dalej wszystko potoczyło się samo. W pierwszej chwili podejrzewano nawet 

zabójstwo, jednak nic poza porzuconą siatką z zakupami na to nie wskazywało. Z 

pokoju zabrano to, co miało jakąkolwiek wartość, trochę książek i płyt, a resztę, 

jakieś zdjęcia z szuflady i notatki wyrzucono na śmietnik. Ponieważ był osobą 

samotną, nie było tego komu przekazać.  Ostatnie zdanie z jego pisanego odręcznie 

dziennika zwróciło na chwilę uwagę jednego z przeszukujących. Był to cytat z jakiegoś 

myśliciela: "Kamieniowi jest obojętne dokąd go rzucą". 

     - Bez sensu... - powiedział.

                

Komentarze

  1. Opowiadanko to napisałem w połowie października, trochę więcej niż dwa miesiące temu. Nie chciałem go jednak wtedy publikować. Ale ponieważ mam sporo takich odłożonych tekstów, pomyślałem praktycznie, że coś z tym trzeba zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  2. Stan Twojej duszy Nezumi jest dla mnie całkowicie niezrozumiały.
    Gdy Ciebie poznałem, mówiłeś o sobie ze jesteś Mistykiem.
    Więcej, nawet powiedziałeś ze zapewne wszystko na tym świecie jest wyreżyserowane czyli ustalone zanim jeszcze urodziliśmy się w tym fizycznym życiu.
    Teraz nagle pozwoliłeś temu światu ciemności pociągnąć Ciebie w otchłań niemocy.
    Więcej - oświadczasz: "i nie zmieni tego żaden Budda, ani Zbawiciel."
    Gdy zamkniesz swoje fizyczne oczy, oddasz ostatni oddech tutaj -
    czeka Ciebie ogromna niespodzianka.
    Nie możesz umrzeć :)
    Obudzisz się w świecie bez porównania lepszym od tego doczesnego.
    Za tydzień obchodzimy przyjście Zbawiciela na ten doczesny świat.
    To jest wielka sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danek
      Czas narodzin Jezusa miał miejsce między 16 a 29 września, zgodnie z wyliczeniami biblistów. Rocznica urodzin Chrystusa została przeniesiona przez Kościół w roku 353 na dzień 25 grudnia, czyli na dzień narodzin Mitry niepokonanego boskiego Słońca, aby ludzie przestali je obchodzić. Nawet to święto jest kłamstwem, byle tylko ogłupić prostego człowieka i mieszając mu w głowie skłonić do wiary w bajki. A wszystko po to żeby mieć nad tym prostym człowiekiem władzę i żyć na jego koszt.

      Usuń
  3. Melancholia tego pięknego utworu jest oczywista. Opisywany ból egzystencjalny to stan świadomości, ukształtowany przez złożone odczuwanie głównie rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka jaka jest, przesycona życiem człowieka, tutaj bohatera utworu i ma stały związek z naszą subiektywnością.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty