Zatracenie (jesienna opowieść)


   Późna jesień nie zawsze jest piękna, 

a poza tym robi się już trochę zimno,

a nie lubię dźwigać na sobie ciężkich

ubrań.  Nawet ptakom jest podobno 

czasem ciężko. 

    Nie czytam ostatnio prawie nic i

w ogóle trudno mi raczej przeżyć

osamotnienie w jakim się znalazłem. 

Beztroskie włóczenie się po bezdrożach 

nie sprawia mi już radości. 

   A zaczęło się to tak.  Poznałem pewną 

młodą kobietę i oczywiście wpadłem 

w euforię, chociaż nie łączyło nas 

nic intymnego a nawet spotykaliśmy 

się jedynie przypadkowo.  Niemniej 

czułem, że stałem się jej niezbędny 

do życia i że celowo pojawia się w 

miejscach, w których można mnie

spotkać, także późną nocą...Rozmawiamy

ze sobą przez chwilę, a potem nagle

znika.  Nie stara się niczego o mnie

dowiedzieć jakby wiedziała wszystko. 

Mimo tej euforii postanowiłem się od

niej uwolnić i zmieniłem miejsca moich

przechadzek, a jednak prędzej czy

później wpadałem na nią.  To obudziło 

we mnie jakąś nieufność, która po

pewnym czasie zmieniła się w lęk i 

zacząłem przed nią uciekać. 

      Przestałem wychodzić z domu. 

Moim jedynym pragnieniem stało się 

jak najszybciej zestarzeć się i odejść 

z tego świata.  Początkowo słuchałem 

jeszcze muzyki.  Potem przestałem 

jeść i przez całe dnie spałem. 

Podnosiłem się z łóżka jedynie żeby 

napić się wody.  Za to noc stała się 

moim dniem powszednim.  

Wyobrażałem sobie wtedy wszystko,

co zamierzałem robić w ciągu dnia, ale

kiedy robiło się widno jak po uderzeniu

w głowę zapadałem w nieświadomość. 

Od tego stanu też chciałem się uwolnić.

Nie ma bowiem nic bardziej 

przygnębiającego od gnicia w łóżku. 

Ostatkiem sił wydostałem się  z domu

i wsiadłem do autobusu. Po kilku

przesiadkach znalazłem się nad rzeką 

i mimo lęku przed bezdomnymi 

wszedłem na most.  Wybrałem

nieosłonięte miejsce, ale barierka 

była wysoko i zacząłem się zastanawiać 

jak się na nią wspiąć.  Co pewien czas

rozglądałem się trwożnie dookoła w 

obawie, że ktoś mógłby nadejść.  

Zajęło mi to sporo czasu.  A kiedy 

wydawało mi się już, że rozwiązałem tę 

zagadkę, poczułem nagle, że ktoś 

położył mi dłoń na ramieniu. 

     To była ona. Stała za mną w mroku

nocy. 

     - Dlaczego nie pozwolisz mi w spokoju

odejść? - spytałem. 

    -  Bo jestem twoją śmiercią głuptasku

i obserwuję cię bardzo uważnie, nie 

opuszczając ani na chwilę. Czy myślisz, 

że jak rozkładasz się w tym swoim grobie,

nakrywając kocem na głowę, to cię nie

widzę?  - 

     - Ale przyszedłem tutaj umrzeć...

     - Ha, ha!  Umrzesz, kiedy ja zechcę! 

Chcesz się połamać i leżeć potem jak

mumia egipska? 

     - Z takiej wysokości...do wody... - 

     - Wszystko jest możliwe. Dlaczego 

przede mną uciekałeś?  Przecież 

chciałam cię tylko pokochać!  Przede

mną nie można uciec. 

      Wyjęła z torebeczki kosmetyczkę 

a z niej czarną szminkę i pomalowała

sobie nią usta...





Komentarze

  1. Nie jest to oczywiście jakaś niezwykle skondensowana opowieść autobiograficzna, sądzę jednak, że wyraża pewien stan ducha...

    OdpowiedzUsuń
  2. Może mógłby być nieco zabarwiony groteską, co często zdarza się w mych melancholijnych utworach, ale tym razem ten koloryt musiał zejść na dalszy plan...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty