Londyńska przygoda
Są chwile, w których z pozoru nic się nie wydarza,
a jednak prowadzą donikąd.
B. chciała chyba wytrzeźwieć i poszliśmy wieczorem na
niewielki cmentarzyk, stary i rozpadający się,
zarosły chaszczami, przeraźliwie mały. Był zbyt na uboczu
aby gromadzili się tu narkomani, albo amatorzy seksu. To
tak jakbyśmy w środku Londynu, który dla Dostojewskiego
był miastem czcicieli Baala, nagle znaleźli się na głuchej wsi.
Na trawie nie walały się tu puszki po piwie, ani zużyte
prezerwatywy i atmosfera byłaby sielska, gdyby nie żałosny
stan startych czasu nogą nagrobków, niektóre z nich pamiętały
czasy Cromwella, i gęstniejąca mgła, a także nieobecność
ptaków.
Udawałem, że nie wiem w jakim jest stanie i że po kryjomu
zgrzeszyła przeciwko obowiązkowi zachowania trzeźwości, który
dobrowolnie przyjęła. Ale ona oczywiście wiedziała, że nie
mogłem tego nie zauważyć, a nawet poczuć. Siedzieliśmy prawie
w milczeniu na jakimś kamiennym murku, robiło się coraz
chłodniej, zjedliśmy kanapki, ale nie mieliśmy siły stamtąd się
ruszyć, ponieważ droga do domu była długa. I pewnie w końcu
jakoś byśmy się pozbierali, ale nagle usłyszałem dźwięk
organów. (Była tam niewielka kaplica niemal całkowicie
skryta wśród drzew).
Skruszona zapytała mnie z niewinną miną:
- Mam nadzieję, że nie popadniesz w melancholię? -
- To nie Bach, raczej chorał Brahmsa. - zauważyłem po
chwili wstając. Ale B. była nieobecna duchem.
- Chociaż brzmi upiornie. Dość dziwnie ktoś gra, jakby
nie umiał, czy raczej chciał sprawić takie wrażenie.
Bardzo smutny chorał. "Herzlich tut mich verlangen."
Nie chcesz zobaczyć?...Jeśli nie, to wracajmy. Jest już po
dwunastej. W końcu to cmentarz. -
Dowlekliśmy się jakoś pod drzwi i weszliśmy w mrok.
Nie było tu jakiegokolwiek śladu czyjejś obecności, jednak
ponieważ Nikt robił przerwy, a potem zaczynał grać od
nowa, nie mieliśmy wątpliwości, że muzyka nie leci z jakiejś
taśmy. Oczywiście można by to sprawdzić, ale B. nie była
taka odważna.
- To może być potwór. - szepnęła i pociągnęła mnie do
wyjścia, które trudno było nawet w ciemności odnaleźć.
Nie sposób sobie wyobrazić jak monotonny bywa czasem
powrót do domu z bliską osobą. B uwiesiła się mnie i przez
całą drogę opowiadała o swych staraniach o wymianę
mieszkania na wolno stojące, bez sąsiadów.
Council skonsultował się z jej lekarką, a ta kazała jej w
zeszycie notować każdego dnia, jakie zachowania sąsiadów ją
stresują. Wczoraj na przykład, kiedy przechodziła pod kładką,
opluł ją jakiś czarny nastolatek, który chciał się popisać przed
kolegami. Musi być bardzo przyjemnie napluć na białą
seksowną blondynkę, a ślina jest lepka jak sperma. Hinduska
pokłóciła się w nocy ze starszym kochankiem, krzyczała, a jej
troje bachorów darło mordy i tupało w podłogę. Wybiegając
trzasnął drzwiami tak, że wszystko się zatrzęsło. Wyszła przed
dom uspokoić się, ale caretaker spojrzał na nią w taki sposób, że
zasługuje to jedynie na miano sexual harassment. Nie pierwszy
raz jej się tak przygląda i robi aluzje, chociaż jest żonaty. Kiedy
poszła do kiosku właściciel powiedział, że nie może wydać jej
reszty z dwudziestu funtów. Ale najbardziej koszmarne jest
to, że kiedy wraca ze mną, ktoś nas zawsze podgląda i złośliwie
komentuje jakby była prostytutką. Starsza pani nawet
wystawiła sobie stołek i czatuje obok, czekając aż przyjdziemy.
Kiedyś jej chyba coś powie.
Nie wiem po co mi to opowiadała, bo cały poprzedni dzień,
jak wiele innych, spędziliśmy razem. Nie wiedziałem tylko o
tym czarnym chłopcu.
- Początkowo nie reagowała, ale poryczałam się i
powiedziała, żebym wszystko ze szczegółami zapisywała.
Zdarzenie i jak na mnie działało. Na przykład, że po
tym jak na mnie napluł dostałam pikawy. Myślałam, że
serce mi wyskoczy z klatki i chciałam pogonić gówniarza.
Za pół roku będę miała pełną dokumentację i wtedy poprze
mój wniosek o przydział mieszkania bez sąsiadów. Dadzą mi
tak samo duże, bo chcą, żebym powiększyła rodzinę o ciebie. -
- To dobrze. -
Byliśmy już przed drzwiami. Do jej piętrowego mieszkania
wchodziło się od ulicy, drzwi były na górze, nieco niżej
mój pokój i w pewnym oddaleniu za schodami kuchnia i drugi
pokój, a na dole sypialnia i łazienka, a także drzwi przez które
można było koty wypuszczać do ogrodu.
B. najpierw wydawało się, że zgubiła klucze, musiała
wszystko wyjąć z kieszeni i z torebki, a potem
miała kłopot z otworzeniem zamka i nagle spytała
mnie, czy coś słyszę. Niewątpliwie z sypialni dochodziła jakaś
muzyka. Wprawnym uchem melomana po chwili rozpoznałem
ten sam chorał Brahmsa. Rzecz w tym, że nie mieliśmy
takiej płyty...
- On tam jest! - zawołała B. - Nie możemy tam wejść!
...Pojedźmy "24" na Lester Squire. -
Zapomniała, że kursują już tylko autobusy nocne.
Spacerowaliśmy główną ulicą, ale po jakimś czasie zmęczenie
wzięło górę. Tym razem już nie było niczego słychać, ale
zeszliśmy od razu do sypialni nawet nie witając się z kotami.
- Pogrzej mnie! Strasznie przemarzłam. -
Zmieniłem się na jakiś czas w urządzenie ogrzewcze, ale
jej plecy emitowały tak wielki chłód, że miałem
zamiar udać się na górę, żeby choć na chwilę zmrużyć oczy.
Zgodziła się, ale kiedy przysypiałem usłyszałem jej przeraźliwy
krzyk. Zbiegłem na dół a wtedy powierzyła mi niebezpieczną
misję sprawdzenia, czy drzwi na górze są zamknięte. Szczerze
mówiąc nie chciało mi się ruszać.
- Przecież on może mnie zabić. - perswadowałem. - Nie mam
się nawet czym bronić. -
- Nie zasnę, dopóki on tu jest! Czułam jego obecność.
To potwór! Pójdziesz, mój kochany Dziubdziusiu?
Jesteś taki odważny! Mam nadzieję, że mi się nie przyśni.
Chyba bym umarła. -
Dwa razy jeszcze krzyczała przez sen i wysyłała mnie
na obchód mieszkania. Dopiero rano udało mi się
zdrzemnąć. Spotkaliśmy się w kuchni. Przygotowywała
śniadanie. Była nieco rozdrażniona i zapaliła jej
się patelnia, ale w przypływie macierzyńskiej czułości
pocałowała mnie i poprosiła, żebym włączył jakiś koncert
Mozarta. To zawsze wprawiało ją w euforyczny nastrój.
Odprowadziła mnie do pokoju i powiedziała:
- Ty tu sobie grzecznie posiedź, a ja wszystko przygotuję,
a potem gdzieś wyruszymy. Muszę tylko złapać Torte
i wyszczotkować jej ząbki. -
Zapowiadało się długie polowanie na kota.
- Nie martw się tym obcym. Jeśli słucha postromantycznych
opracowań chorałów Brahmsa, a nie samego Bacha, to świadczy
o tym, że je odróżnia. A przecież Brahms jedynie przetworzył
nieco chorały i preludia i fugi Bacha. Ten, kto ma taką
wiedzę, musi być poczciwym człowiekiem...Nawet jeśli nie do
końca żyje. -
- Potwór meloman! -
- Ale na cmentarz już nie pójdziemy? -
- Zastanawiałam się, czy nie zawezwać policji. Przecież
ty też to słyszałeś. Jesteś świadkiem! Ja tylko nie wiedziałam,
że to Brahms. -
- Napisz lepiej lekarce, że masz w nocy lęki, że ktoś może
wejść do mieszkania z ogrodu. To zawsze jeszcze jeden
argument. -
- Nigdy tego nie zrobię. Ja nie mam paranoi! Zastanów
się lepiej Dziubdziusiu, dokąd chciałbyś pojechać. -
Ale nigdzie nie pojechaliśmy. Zdołaliśmy tylko poczłapać
na kawę do Kenwood House. Siedzieliśmy przy stoliku w
ogródku w kąciku od strony, gdzie były tylko dwa stoliki.
Drugi był wolny. Był ciepły, sierpniowy dzień i poczuliśmy
przyjemne rozleniwienie, jak zawsze w tym arystokratycznym
miejscu, które zdobią portrety Vermeera i Rembrandta i
skąd wychodzi się prosto w trawy pięknego parku, po którym
spacerował niegdyś poeta Keats. Nie ma nic przyjemniejszego
od beztroskiej rozmowy o niczym...Jednak ktoś nagle zakłócił
nasz spokój.
- Przepraszam, czy mogę się do was dosiąść? Jesteście
chyba z Europy Wschodniej, sądząc po akcencie? Ukraińcy?
Ale ubrani jesteście zupełnie jak my. -
B. zmierzyła wzrokiem lekko siwiejącego bruneta w średnim
wieku.
- Chcemy pobyć sami. Jest pan chyba kulturalnym
człowiekiem? -
- A jakże, jestem nawet więcej niż kulturalny. Ale, czy mogę
wiedzieć, co szanowni państwo robili wczoraj na
cmentarzu?...Chyba wie pani, jaki cmentarz mam na myśli? -
- A co pan tam robił? - spytałem.
- Ćwiczyłem przed koncertem. -
- Po ciemku? -
- Niech się pan tak nie boi, nie zamierzam panu uwieść
dziewczyny. -
- Spróbowałbyś kutafonie! - zezłościła się B. - Czy mam
zawezwać kogoś z obsługi?...Bastard! -
Poszedł, a my próbowaliśmy się uspokoić. Powiedziałem
B. że może wpisać do zeszytu, że ktoś wydzwania do niej po
nocach i dyszy w słuchawkę.
- Nie żartuj! To jest poważna sprawa. Widziałeś jakie
on miał duże dłonie? Zna nasz adres i wchodzi do mieszkania
...A ktoś rzeczywiście dyszał. Dziesięć razy już to wpisałam.
Myślałam, że to ten debil Colin...Musimy wyjechać do Polski.
To jedyny ratunek! -
- Jak będzie chciał to nas znajdzie i spotkamy go w
Łazienkach. Na szczęście nie wygląda na martwego, a
jego zachowania mieszczą się w dość prymitywnym
stereotypie. Nie zauważyłem w nim niczego demonicznego.
Raczej żałosna postać. -
Leżeliśmy przez cały dzień w trawie, a w nocy usiedliśmy
na ławeczce kontemplując księżyc w pełni. Ale nie byliśmy
sami. Podeszła do nas para srebrnych lisków. B. bardzo
lubiła lisy i nazywała nawet Liskiem swą zmarłą niedawno
siostrę.
Kiedyś wyszliśmy do tego parku w zimowy
wieczór. Spadł śnieg i nagle zobaczyliśmy chyba ze sto
malutkich króliczkówradośnie rozbieganych na wszystkie
strony. Wydawało nam się, że śnimy...
W październiku musiałem wracać do swych obowiązków
akademickich. W tym czasie nic nowego się nie wydarzyło.
Do tej pory nie wiem, gdzie została pochowana B...
Bardzo ciekawe masz wspomnienia z etapu zycia w Londynie, Nezumi.
OdpowiedzUsuńJest to bardzo smutne, ze nawet nie wiesz co stalo sie z Bożenką.