Ostatnie chwile Mirabelli Eggenstrock

       Mirabella Eggenstrock siedziała w sadku i jadła

słodkie i żółte śliwki.  Miał ją odwiedzić rosyjski

malarz Iwanow, z którym od jakiegoś czasu

romansowała.  Ale Iwanowa zastrzelili w jego

pięknym czarnym Wandererze na autostradzie

pod Berlinem.  Mirabella wiedziała o tym, a mimo

to wciąż na niego czekała. Nie chodzi nawet o to,

że był przystojnym chłopcem i artystą, ale ta jego

rosyjska dusza!...Wprawdzie jako malarz nie miał

wielkich osiągnięć - łączył bez powodzenia 

pointylizm z ekspresjonizmem, ale, co mroziło 

jej krew w żyłach, był potrójnym agentem.  

    Przypomniała sobie rozmowę z nim, podczas

której, zanim poszli do łóżka, wyznał, że jako

agent brytyjski, niemiecki i rosyjski czuje się

całkowicie bezpieczny.  Jego teoria była prosta:

pojedynczy agent nie ma żadnych szans na 

przeżycie, podwójny agent może czuć się bardziej 

bezpieczny, ale potrójny nie ma się czego obawiać.  

Oczywiście  Mirabella nazajutrz poinformowała  

Berlin o tej rozmowie i jej chłopiec miał wypadek.  

     "Dlaczego to zrobiłam?" - pytała siebie - 

"Ach tak, oczywiście...musiałam ratować własne 

życie.  Zupełnie o tym zapomniałam!  Ale, czy 

naprawdę musiałam?  Nikt przecież nie miał o tym

pojęcia, poza oczywiście tymi trzema agenturami,

które zapewne ściśle ze sobą współpracują. 

A jeżeli przyjdą po mnie?  W końcu rozpoznałam

ich agenta..."  

    Na stoliku pod gazetą ukryła rewolwer, a pod

atrapą koronki kapsułkę z cyjankiem.  "Przynajmniej

nie będą mnie torturować.  Wiem nawet, kto zaraz

mnie odwiedzi. Ale mniejsza z tym!"

    Zamyśliła się.  Iwanow miał piękne, niebieskie 

oczy i wydatne usta, ładne dłonie i długie palce, 

a jego głowę zdobiły złote loki.  Wyglądał bardziej 

na poetę niż na pacykarza.  

     - Arcymistrz szachowy Goldstein!  - 

     - Kto?  Przepraszam... -

     - Arcymistrz szachowy Goldstein!  Byliśmy 

umówieni...Ach, proszę się nie obawiać, jestem

tu całkiem legalnie.  Trzeba trafu, że nie jestem 

obrzezany. To długa historia, ale ratuje mi życie.  

No i rzecz jasna żadnych związków z sowietami.  

Hajl Hitla! - 

     -  Że jak, proszę?  Wybaczy pan, ale nie zaglądam 

nikomu pod spodnie. -

    -   Ależ, chętnie zademonstruję, jeśli pani życzy. 

Mam też aktualny pomiar czaszki i zaświadczenie,

że nie jestem  psychicznie niepełnosprawny.  Jak

pani wie, nasze samoloty bojowe bombardują

bolszewików w Hiszpanii. To wielki dzień naszego

lotnictwa!  Bum bara, bum bara, bumbara ra! -  

    - A po co panu to zaświadczenie? -

    - Przyda się za kilka lat.  Znam osobiście profesora

Silesiusa.  -

    - Do rzeczy, mistrzu, z czym pan przychodzi?

Proszę na chwilę spocząć, Ewelina poda kawę! -

    - Arcymistrzu...Nie piję kawy. - 

    - To najwyżej pan wyleje.  Moja agawa ją lubi. 

Przyszedł pan tu z jakąś misją? - 

    -  Nie owijając w wełnę, przyszedłem panią 

zamatować.  Skusi się pani na małą partyjkę? 

Uprzedzam, że przeciwników okopcam dymem

z cygar. -

    -  Pion na A4!  Czekam na pańską odpowiedź! -

    Goldstein wyjął z kieszeni marynarki pistolet

i zastrzelił Mirabellę.  Było po wszystkim!  Dokonał

jeszcze oględzin ciała i w miejscu intymnym 

znalazł rolkę z filmem.  A potem ruszył w Alpy.

Ośnieżone szczyty tworzyły coś w rodzaju chłodnej 

symfonii o krystalicznych, rześkich dźwiękach. 

Stanął nad przepaścią i wsłuchiwał się w wiejący

wiatr. A potem skoczył...

    W kilka minut później w sadku zjawił się Iwanow. 

Nie wierzył własnym oczom.  Mirabella leżała 

z rozrzuconymi nogami, a z jej roztrzaskanej czaszki 

sączyła się błękitna krew, która nadała jej puklom rudą 

barwę.  Ukląkł przy niej i zaśpiewał:  "How blest are 

shepherds."  Hrabina otworzyła oczy, podniosła się 

i rzuciła mu się w objęcia. W końcu oboje już nie żyli 

i mógł ich czekać jedynie happy end.  

    W chwilę potem zjawił się Goldstein.  Był  

cały zlodowaciały i ośnieżony. 

   - Arcymistrz Goldstein!  - przedstawił się.  

   - Hajl Hitla! - powiedział Iwanow.   

   - No i wszystko dobrze się skończyło!  Ale musimy

zaczekać na pastora Pretoriusa. Ma wygłosić mowę

żałobną.  - 

    - Czekalibyśmy do usranej śmierci!  Zlikwidowałem 

go w zeszłym tygodniu. -    

    - O!  - zdziwił się Arycmistrz - Nic mi o tym nie

wiadomo... - 

    - Jakże piękny jest lipiec na wsi, nieprawdaż? -

zauważyła kobieta. 

    - Mirabello, nie roztkliwiaj się!  Teraz wszyscy żyjemy

w mroku.  I na przyszłość - nigdy nie czekaj, aż

ktoś cię zamatuje!  Profesjonaliści  poddają partię

po kilku ruchach. - 

    Hrabina wyjęła spod koronki kapsułkę i pokazała

ją Goldsteinowi, a ten śmiał się tak upiornie, że

przybiegła Ewelina:

    - Coś podać? - spytała i znikła.   

    - Jest pan jowialny, Goldstein. Nie życzę sobie 

tego! - skarciła Arcymistrza Mirabella. 

    - Śmierć jest zawsze jowialna, droga pani! -

    - Ale gdzie się podział Iwanow? -  

    - Z pewnością zaopiekował się Eweliną... -  

    - Lipiec na wsi jest taki piękny! - 

    - No cóż, popełniła pani przegrywający błąd. 

Zdarza się...Na przyszłość proszę studiować

partyjki z udziałem szachowych mistrzów.  

Ale mój poziom i tak jest dla pani niedostępny... -  

    Z wybałuszonymi oczami przybiegł Iwanow. 

    - Ona...Ona chciała mnie omotać!  To mme...du 

duza!  Myśli, że jak człowiek nie żyje, to wolno

go parzyć!   A gdzie jest człowieczeństwo? Tak

pastwić się nad duchem.  Oczywiście udusiłem

ją! -  

     - Dobre pytanie!  - rzekł Goldstein - Może

partyjkę? -

     - Dziękuję. Już raz mnie pan zabił!  -  

     - Lipiec...A ani jednej muchy! -  

    

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty