Mozartkugel

     



    Mimo pięknej pogody nie wychodziłem dzisiaj

z domu i dzień był smętny raczej.  Jak często, 

kiedy czuję się niezbyt dobrze, wypełniłem go 

muzyką.  Tym razem całkiem nieoczekiwanie 

zjawił się Mozart, którego dość dawno już nie 

słuchałem. 

      Mozart nie tylko miał tragicznie krótki żywot,  

ale też niektóre jego utwory spotkał niezbyt 

szczęśliwy los i pozostały niedokończone czy 

niekompletne, jak "Requiem" i "Msza c-moll."   

      Tej ostatniej słuchałem przed południem.  

Miałem szczerą ochotę przypomnieć sobie to, co 

Alfred Einstein w swej cudownej książce o muzyce 

Mozarta o niej pisze, ale musiałem, jak zwykle, 

poniechać jej szukania z powodów, o których już 

niedawno pisałem. 

     Istnieje wiele znakomitych nagrań tej mszy 

- "jedno lepsze od drugiego" (ostatnio nagrywał

je Suzuki, mistrz interpretacji muzyki wokalnej 

Bacha), ale wybrałem stare nagranie Herrewegha

jedynie dlatego, że wpadło mi akurat w ręce i 

pomyślałem, że pewnie nigdy go już nie posłucham.  

Okazuje się, że jest dość udane.  Zawsze, kiedy 

słucham tej wielkiej mszy, ze smutkiem myślę o tym, 

jak piękne mogłoby być "Agnus Dei", którego nie 

ma.

     Kiedyś nie miałem serca do tego utworu

z powodów dzisiaj dla mnie dość niezrozumiałych,

choć słuchałem sporo mniejszych mszy Mozarta,

głównie w świetnych wykonaniach Harnoncourta.  

      Religijność Mozarta jest więcej niż 

problematyczna, a mimo to nie tylko "Requiem",

ale i inne jego utwory tego rodzaju, tak często

poruszają lub po prostu są w odbiorze przyjemne. 

Mozart komponował msze na zamówienie - tej chyba 

akurat nie - biskupa, którego w jednym z listów 

nazwał bodajże "kutasem."  A i ja polubiłem je w 

zgoła świeckich okolicznościach w pewnej kawiarni 

w Kazimierzu,  w której przesiadywałem z B.  po 

wieczornych powrotach ze spacerów nad Wisłą.  

Grano tam muzykę poważną i do kawy z ciasteczkami 

"leciały" msze Mozarta. Atmosfera była dość intymna 

i przyjemnie się ich słuchało.  

     W Kazimierzu byłem z B. dwukrotnie - w lecie 

i zimą, kiedy przyleciała do mnie z Londynu, ale 

mszy słuchaliśmy tylko latem.  Pamiętam nasze

pełne niepokoju rozmowy o tym, co będzie dalej 

i jak być ze sobą mieszkając na stałe 1444 km od 

siebie.  

      W roli miłośnika nie miałem nigdy łatwego

losu. "Wszystkie" moje miłości mieszkały w mniej

lub bardziej odległych miejscach świata, daleko 

ode mnie (przynajmniej przez pewien czas),  ale 

taki przestrzenny dystans budzi tęsknotę i znacznie 

pogłębia samo przeżywanie uczuć.  Czuje się, że nic 

nie jest nam raz na  zawsze dane w przyzwyczajeniu 

i że osoby, które kochamy możemy łatwo utracić.  

Takiej miłości towarzyszy w sposób nieunikniony 

cień, mrok nocy i śmierć, a także cierpienie rozłąki. 

      Słuchałem już wtedy przesmutnych i tęsknych 

wariacji Mozarta "Nigdy już nie zobaczę mej 

ukochanej" w przeczuciu, że kiedyś stanie się to 

realne.  Oczywiście była też później, czasem ponad 

siły, wspólna codzienność, ale te romantyczne 

uczucia we mnie nie osłabły, choć nigdy nie 

zdradzałem osoby, z którą byłem z tą, jaką ją znałem 

wcześniej.  

      Tyle już napisano na temat muzyki Mozarta,

że nawet nie staram się powiązać tu ze sobą jakichś

luźnych impresji.  Podczas moich filozoficznych

studiów nie potrafiono już powiedzieć niczego o 

tej muzyce nie mówiąc znacznie więcej o 

Kierkegaardzie i o Don Giovannim.  Przypominało

to trochę wspinanie się na palce, aby pochwycić

cień i przydać sobie inteligencji.

      Inaczej widzi to zapewne muzykolog. Zgadzam się 

z Iwaszkiewiczem, który nawiązując do książki 

Pocieja napisał, że zbyt wiele filozofuje się

na temat muzyki i idei, jakie  rzekomo ona wyraża. 

Oczywiście ma to sens wszędzie tam, gdzie w muzyce

pojawia się poezja, bo trudno sobie wyobrazić

np. "Orfeusza" Monteverdiego bez platońskiej 

kontemplacji, albo pieśń Schumanna kończącą się

słowami - zniszczyliśmy naszą miłość i teraz toniemy 

w łzach, bez przywołania obrazu zmierzchu, o którym

mówi tekst. 

    Równie absurdalne jest sprowadzanie sensu 

muzyki do tak zwanej czystej formy, jak to ma 

czasem miejsce w tekstach poświęconych muzyce 

współczesnej.

     Ale jej odbiór bywał też na szczęście o wiele 

bardziej prostoduszny. Moja była żona

jeździła na seminaria do Salzburga, nocując

tam zresztą w jakimś klasztorze, w którym 

zaprzyjaźniła się z siostrą i słuchając koncertów i 

przywoziła stamtąd pudełko czekoladek

Mozartkugel, a na kompozytora mówiła zawsze

"Moje ukochane Dzieciątko."  Muzyka Mozarta to 

była dla niej, jak dla wielu ludzi, najczystsza, 

spontaniczna radość życia, a Don Giovanniego

chyba nawet nie znała, bo słuchałem go rzadko

i raczej wtedy, kiedy wychodziła z domu, żeby

jej nie przeszkadzać...Może tylko raz, ale chyba

się nieco wystraszyła, szczególnie, że od wstępnej

dramatycznej symfonii  przeskoczyłem od razu

do statuy komandora. ;-)     

       Jednak w tej radości najpiękniejsze są ulotne 

chwile melancholii.  Mozart potrafił, jak 

wiemy, w nawet najbardziej radosną i słodką melodię 

wpleść tyle szczerego smutku, że wzruszenie 

pozostaje na długo w pamięci i w sercu.  Te 

nagłe zejścia do minoru głęboko poruszają, 

ale są też świadectwem największego muzycznego 

geniuszu (jedynie Purcell i Schubert bywali 

podobnie spontaniczni), nie mówiąc już o tym, że 

niemal każdy jego minorowy utwór (a było ich tak 

niewiele) to prawdziwe arcydzieło, a nawet coś 

więcej, świadectwo prawdy o życiu. 

     To był z kolei ulubiony temat do rozmowy B.  

która często, te czasem tragiczne w swym wydźwięku

utwory, komentowała w kontekście wydarzeń 

własnego życia, kiedy zmuszona była godzić się z 

losem - jak z utratą najbliższej osoby, albo z chwilową 

porażką w walce z  chorobą alkoholową.  W muzyce 

Mozarta po takich chwilach powracała zwykle radość 

- jak to widać na przykładzie koncertu 23.  Ale czasem 

patos trwał do końca, jak w koncercie 24.  Te jej

naiwne z pozoru psychologiczne interpretacje wydają 

mi się teraz dość głębokie.  Jednak w muzyce zawsze

pozostaje to, co niewyrażalne i co wykracza poza

wszelką radość i smutne zamyślenie, a nawet poza

jakąkolwiek metafizykę...i nie tylko pozostaje, ale

jest jej ukrytym sensem.

       Do tych raczej banalnych konstatacji skłoniło

mnie dzisiaj wysłuchanie po raz pierwszy 

jego nieopublikowanej Fantazji c-moll na 

skrzypce i pianoforte.  Ten piękny utwór

został chyba (nie zdążyłem tego doczytać) 

jakoś skompletowany przez niejakiego Timothy

Jonesa z zapisków Mozarta, ale sprawia wrażenie  

bardzo autentyczne.

      Mozart skomponował  go w cztery lata po słynnej 

Fantazji C. P. E. Bacha i czuje się w niej nie tylko 

podobnego rewolucyjnego ducha, ale też znacznie 

bliższe pokrewieństwo.  Być może dlatego napisał,

czy też powiedział o tym "moim" Bachu: "Był naszym

ojcem, a my jesteśmy jego dziećmi."  

     Gdyby Glen Gould znał ten utwór, to być może 

przestałby narzekać na konwencjonalność i 

komercyjność muzyki Mozarta, którego twórczy 

geniusz obwiniał najwyraźniej o usunięcie w cień 

bardziej wartościowej muzyki epoki baroku, choć

tak naprawdę to Włosi ukształtowali tę nową modę.

...Ale przecież znał i wykonywał, odzierając je z 

ozdobników i zmieniając ich tempo, jego minorowe 

sonaty i fantazje fortepianowe. Mnie również

nieco niepokoi hedonistyczna konsumpcja muzyki, 

ale nie widziałbym tego równie ostro.

      Jeszcze kilkadziesiąt lat temu muzyczni giganci

wykonywali muzykę Mozarta wyłącznie tak jak ją

czuli i jak nakazywała ówczesna muzyczna estetyka. 

Mistrzowi fortepianu trudno było zarzucać, że 

jego brzmienie nie mogło być takie w epoce Mozarta,

albo, że dodał lub zmienił jakąś nutkę, skoro grał

pięknie i "w prawdziwie mozartowskim duchu."  Ale 

w ostatnim półwieczu pojawiły się tzw. nagrania 

historycznie poinformowane, choć traktuje się je

niekiedy pobłażliwie.

       Słuchałem dzisiaj z wielką przyjemnością jednego 

z nich (były to sonaty na skrzypce i fortepian Mozarta 

w wykonaniu Midori Seiler i Josa van Immerseela).  

Ale równie przyjemnie było czytać o tym, jak 

przygotowywali się do tego nagrania,studiując

najpierw zapis nutowy i dokładnie rozważając,

jaki afekt wyraża w danym miejscu muzyka (zgodnie

z ówczesnymi zasadami muzycznej retoryki).

     Interpretacja muzyczna to obecnie także wiedza,

która już dawno przestała być czymś egzotycznym.

Pewien krytyk napisał nawet kiedyś, że obecnie

Horowitz, czy Rubinstein nie uchowaliby się.  Jest

to oczywista przesada i sądzę, że wiedza muzyczna

nie zabiłaby ich spontaniczności, ani nie pozbawiła

techniki gry, choć trudno mi ich sobie wyobrazić,

jak grają Mozarta na fortepianiku, który nie jest

współczesnym mamutem.  Sama wiedza nie uczyni

zresztą z nikogo wybitnego interpretatora i nie

zastąpi "czucia" muzyki.  Ale wystarcza, jak w 

nagraniu, którego słuchałem, do tego, aby oddać

samej muzyce przynajmniej cząstkę sprawiedliwości. 

Odsłania też czasem jakieś jej skrywane niuanse

i walory nie tylko brzmieniowe...

     "Ale kończ już, Ty idioto!" - złościła się małżonka

Pocieja podczas jego wykładu w Polskim Towarzystwie

Filozoficznym - "Przecież nikogo to nie interesuje!"

Mojej już nie ma, żeby zwrócić mi uwagę, więc sam

kończę...


       

          

            

        



      






       

  



     

     

    

      

    


    

 

  



 

Komentarze

  1. Stylistyka mych muzyczno-egzystencjalnych tekstów jest, jaka jest i nie staram się jej zmienić, ponieważ muzyka jest częścią mojego życia, a życie- muzyki...

    OdpowiedzUsuń
  2. naprawde pięknie piszesz o muzyce.
    Ja kupilem dosyc gruba paczke utworow granych na pianinie -
    zapewne co najmniej zestaw 20 plyt CD
    Jest tam Mozart, jest tez Chopin
    Jednak pomimo ze kupilem ok 10 lat temu jeszcze nie dalem rady posluchac.
    Gwarantuje, ze bede sluchal za dwa lata po przejsciu na emeryturę :)
    Szczegolnie gdy czytam jak zachwalasz muzykę poważną.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jakoś nie mam przekonania do
    wyszarpywania. Może dlatego tak niewiele
    mi pozostało...poza wspomnieniami
    i miłością do muzyki...I do bliskich, nawet jeśli już ich nie ma.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty