W drodze do Matni. Rosyjska opowieść niesamowita

     Zdarza się, że wszystko sprzysięga się przeciw

człowiekowi, który czuje się tak, jakby pochowano 

go za życia.  Doprawdy trudno taką sytuację uznać 

za komfortową.  

    Zrobiło się ciemno i we mgle nie było nic widać. 

Lokomotywa zasapała ciężko, zasyczała, wypuściła 

parę i przejechała kilka metrów do przodu ciągnąc

za sobą wagony. W jednym z nich siedziało dwóch

mężczyzn.  Starszy, lekko posiwiały brunet 

około czterdziestki, czytał gazetę.  Na przeciwko

niego przy oknie siedział student, ciemny blondyn

o niebieskich oczach.  Zdjął na chwilę okulary

i powiedział:

     - Chyba już dalej nie pojedziemy.  Co za upiorna 

noc!  Nawet z diabłem człowiek w karty nie pogra. -

     - W rzeczy samej, młody człowieku, gdyby chociaż

lampka bardziej świeciła.  Stoimy w polu.  Mam

nadzieję, że nie dopadną nas wilki. -

     - Co tam wilki!  Bardziej boję się ludzi. Dziwię

się, jak pan mógł czytać prawie po ciemku. - 

     -  Przyzwyczajenie. W nocy często gaśnie światło,

a spać się za bardzo nie chce.  Będą wyroki śmierci

dla spiskowców, którzy przygotowywali zamach na

Jego Wysokość.  -

    - A może to jest ślepy tor i dalej już nie pojedziemy?

Zauważył pan, że konduktor gdzieś zniknął, a w

korytarzu ciemności egipskie. - 

    - E tam!  Widzę, że wyobraźnia pracuje.  A tak z 

ciekawości, jeśli wolno zapytać, dokąd właściwie

zamierzał pan jechać? - 

    - Miałem wysiąść  w Trupim Jarze, ale pociąg

nie zatrzymał się na stacji, więc pomyślałem, że

wysiądę w Lichu, prześpię się  na stacji a rano pojadę

bryczką do Jaru. - 

    - Powiadają, że Licho nie śpi. Chciało się panu 

jechać w takie chłody.  Ma pan tam rodzinę, 

albo przyjaciół? -

    - Nieboszczyka.  Pochowany na cmentarzu. 

Mój dawny nauczyciel. Zmarł trzy lata temu.

Wypadało odwiedzić. - 

    - Do Licha nie jest stąd daleko. Najpierw

była Czartówka, teraz będzie  Matnia.  A stamtąd 

ledwie parę wiorstw. Wie pan, przyszło mi 

do głowy, że jakby pociąg nie ruszył, to możemy 

tam podreptać.  Deszczu na razie nie ma.  

Co pan na to? -

   -  No, nie wiem.  Będzie zimno. Przecież

już jesień!  - 

   - Mamy tutaj tkwić nie wiadomo ile? Nawet,

jeśli ruszy, będziemy tam przed nim.  Może

maszynista będzie coś wiedział. Pójdę zobaczyć. -

    Student przytulił się do zamglonej szyby 

i próbował zdrzemnąć. Nawet mu się to

udało. Śniła mu się przypruszona śniegiem sowa. Mrugnęła do niego, a potem jej twarz zmieniła się w twarz jego Nastusi.  Kiedy się obudził, zobaczył, że jego

współpasażera nie ma.  Spojrzał na zegarek. 

Była pierwsza w nocy. "Kie licho!" - pomyślał

i nagle zrobiło mu się zimno.  W tym momencie

pociąg ruszył i przejechał kilkadziesiąt metrów

do tyłu. Około czwartej młody człowiek 

postanowił sprawdzić, dlaczego jegomość

nie wraca.  Wyszedł z wagonu i poświecił.

Od razu też zobaczył swego rozmówcę.

Wisiał bezwolnie na gałęzi drzewa i wraz z

czarnym płaszczem powiewał na wietrze

jak wielkie ptaszysko.   

      Zobaczył, że ktoś zbliża się do niego we mgle. 

Był to zgarbiony i utykający na jedną nogę

człowieczyna w mundurze i czapce dróżnika. 

Przyświecał sobie latarką. 

     - Ten pociąg dalej nie pojedzie. - 

zakomunikował. - Maszynista i konduktor

są już u Bozi!  -

    - Ale skąd pan tu się wziął? Przecież tu

nie ma stacji! - 

    - W rzeczy samej. Przed śmiercią 

pracowałem na stacji węzłowej w Lichu.  

Ale miałem wypadek, wpadłem pod 

węglarkę i straciłem głowę.  Może pan 

nie zauważył, ale jej nie mam. -

   - To, co teraz będzie? - 

   - Ano, nic!  Zabiję cię tym młotkiem! -

   Wywiązała się straszliwa walka. Student

był o wiele silniejszy od widma, ale nie potrafił

go pochwycić i dróżnik stale mu się wymykał,

miał bowiem eteryczną konsystencję. Nie

miał innego wyjścia i zaczął uciekać, jednak

wtedy widmo zastępowało mu drogę. 

Kolejarz był wprawdzie znacznie niższy,

ale unosił się w powietrzu, zamierzając

się na niego młotkiem.  A kiedy student biegł

w przeciwną stronę, sytuacja powtarzała się. 

     - Może możemy jakoś negocjować? -

zapytał. - 

    - Nego, co?   Pierwszy raz słyszę takie słowo.

Pan pewnie z Petersburga. - 

    - Widzi pan, ja jeszcze jestem młody. 

Mam dziewczynę. Ma na imię Nastia. 

To najpiękniejsza niewiasta pod słońcem. 

Jeśli nie wrócę, moja mama i Nastia bardzo 

się zmartwią.  Przyjechałem tu zobaczyć się  

z moim nauczycielem, świętej pamięci

Arkadiuszem Władysławowiczem.  Jestem

pewien, że czeka na mnie. Jutro

są przecież jego urodziny. Zmarł w dniu,

w którym się urodził. Nie chciałbym sprawić

mu zawodu.  Nie za wiele ma teraz rozrywek,

a i pogadać nie ma z kim...Krótko mówiąc,

daruj mi!  Dam ci trochę rubelków w złocie

i srebrze. Nie chcę umierać!   Pomyśl, ile

jeszcze mógłbym żyć, gdybym ciebie nie 

spotkał. A kiedy ukończą studia, zrobię coś

dla ludzkości i dla matki naszej Rosji. 

Mam już projekt lekarstwa na potencję 

i latającej machiny. -

      - He, he!  - zaśmiał się dróżnik. - Widzę,

że cię trochę przestraszyłem.  Nie wzruszysz

mnie łzawą historyjką.  Wiem, że zmyślasz!

Roztrzaskam ci za chwilę łeb tym młotkiem,

albo zacisnę pętlę na szyi. Co ja bym zrobił z 

twoimi rubelkami?   Chyba nakarmiłbym 

nimi wróble. Po śmierci człowiek niczego nie 

potrzebuje, przynajmniej z rzeczy materialnych.  

Te bowiem  ulegają rozkładowi. Masz jakieś 

ostatnie życzenie? - 

      -  To portrecik mojej ukochanej. Kamea

...Wiesz, co to jest?   Podam ci adres, wyślij

ją  jej pocztą z liścikiem, w którym 

zawiadamiam o swym zgonie i wyznaję jej

wieczystą miłość.  Na pewno bardzo się

zmartwi...To znaczy ucieszy, że o niej pamiętałem w takiej chwili.. - 

      Dróżnik pochwycił w rękę cenny 

przedmiot i przyglądał mu się przez chwilę,

a drugą ręką rozpiął rozporek i począł

wykonywać jakieś ruchy, a następnie

obsikał twarz dziewczyny.  Student 

przyglądał mu się bezradnie. Był studentem

psychiatrii i obok rozpaczy czuł 

obezwładniające zaciekawienie. 

     - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał. 

     - He, he! - zaśmiał się potwór. 

     - Zabijaj mnie czym prędzej, ty podła

kreaturo. Mam ciebie dość!  - 

     - Rozmyśliłem się.  Dawaj te rubelki i

wracaj do niej.  Chyba, że chcesz się najpierw

zobaczyć z nieboszczykiem... -

     Co tu dużo mówić!  Porwał naszego 

studenta, uniósł w górę i rzucił prosto na

grób nauczyciela.  Ten spał jeszcze i 

upłynęło trochę czasu nim się obudził. 

     - A to ty... - powiedział ziewając. - I po 

coś tu przyjeżdżał?  -

     - Chciałem powiedzieć, że odrobiłem

pracę domową.  - 

     Mówiąc to student wyrecytował dwa

ustępy z "Wojny Galijskiej" Juliusza Cezara. 

     - Wszystko źle! - rzekł nauczyciel, zasłaniając sobie uszy.

- Wiedz, że przewracam się w grobie słysząc

tak lichą i marną łacinę.  Kiedy wreszcie 

nauczysz się poprawnie akcentować? 

A wiesz chociaż, dlaczego najdziksi  ze

wszystkich byli Belgowie?  - 

     - Nie wiedziałem, że mnie o to zapytasz. -

     - Przygotuj się porządnie i odwiedź mnie

za rok.  Brzózki już nieco podrosną. 

I może będzie trochę cieplej.  Ja prawie 

cały czas śpię.  Zimno tu i jakoś zatęchło. 

Mam wrażenie, że pełzają po mnie robaki,

albo obłażą mrówki.  Gdybym sobie nie

przypominał Seneki, Pliniusza i Cycerona, 

umarłbym chyba z nudów! -

      - Chciałem Wam tylko wyrazić swój 

szacunek.  Byliście wspaniałym nauczycielem i wychowawcą młodzieży. W całym ciele pedagogicznym nie było tak zacnego i szlachetnego organu. Wszyscy tak uważamy.  -

      - Ale niczego was głąbów nie nauczyłem

i odwaliłem kitę! - 

     -  Nikita Ardalionowna przekazuje Wam

pozdrowienia. -  

     -  Chuj, że tak się wyrażę, z nią!  -     

     To były ostatnie słowa nauczyciela, który

zamknął się w sobie i milczał jak grób.  

Student powrócił do Petersburga najbliższym 

pociągiem.  Zaraz też pobiegł do Nastii. 

Ale nie otworzono mu.  Poszedł więc powłóczyć

się trochę po Newskim Prospekcie, żeby 

uspokoić zatrwożone serce.  Tam podszedł

do niego policmajster i oznajmił mu, że 

jest aresztowany pod zarzutem zabójstwa

kupca Kapustina, z którym onegdaj jechał 

pociągiem w jednym przedziale.  

      - Jestem niewinny! - powiedział. 

      - Wszyscy tak mówią. - 

      Policmajster zaprosił go gestem do

stojącego obok powozu, ale zamiast na

komisariat, pojechali na miejski cmentarz. 

Tam wysadzono go z karawanu i w 

towarzystwie popa i dwóch grabarzy 

pochowano w skromnej, bezimiennej 

mogile.  

       Tyle wiem o tej historii. Szperałem  

przez pół życia po różnych archiwach

i niczego więcej się nie dowiedziałem...

    

Ż    zdjęcie nazumi13 

  



     



 


Komentarze

  1. świetnie opisana historia,
    czytałem z zapartym tchem do końca :)
    umiesz Nezumi zrobić nastrój pisząc swoje utwory.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty