Muzyka koi smutek i przywraca sens życiu

   Słuchałem dzisiaj tej Schubertiady, całkiem przypadkiem, bo 
zwykle słucham innych CD z tej fantastycznej serii i nie 
pamiętałem już nawet jak jest chwilami piękna. Schubert był 
jeszcze bardzo młody, nieświadomy swego naznaczonego
chorobą tragicznego losu, a jego siły twórcze nie rozwinęły
się w całej pełni i nie osiągnęły późniejszego mistrzostwa, ale
niektóre z tych pieśni są cudowne. A trudno też o piękniejsze 
głosy niż  Pregardiena czy Ainsley'a. 
    Ale Lynne Dawson ze swym delikatnym sopranem również 
mnie w pieśni, którą wykonuje, wzrusza, choć znam ją bardziej 
z interpretacji muzyki epoki baroku. (Może ktoś też pamięta, 
że śpiewała podczas ceremonii pogrzebowej księżniczki Diany, 
zwanej całkiem niesłusznie Królową serc, bo nie tylko 
nieszczęśliwa, ale i raczej marna była to postać). Nagranie 
pochodzi sprzed dwudziestu lat i artystka była wtedy w świetnej 
formie. 
         Cieszę się od pewnego czasu innym nagraniem, którego 
również dzisiaj słuchałem. Dwie sonaty z op. 120 Brahmsa gra na
altówce Jurij Bashmet, a towarzyszy mu na fortepianie jego córka
(chyba) Ksenia. (Są tam jeszcze dwie Rapsodie).
         Bashmet to jeden z ostatnich żyjących jeszcze wybitnych
rosyjskich interpretatorów muzyki.  Szczególnie piękna
jest Sonata f-moll, którą najbardziej pamiętam w wykonaniach 
na klarnet i fortepian. Pierwsze dwie części tej sonaty bardzo
lubię...Wspaniale kontrastują ze sobą przechodząc od intensywności
pełnego melancholii przeżycia do kojącego sennego marzenia. 
(Dość interesujące może być to, że nagrania tych samych
utworów mają dwa osobne remasteringi na dwóch CD. 
Pierwszy nazywa się "Mobility Mastering" a drugi "Fidelity
Mastering" - nie uchwyciłem jeszcze dobrze sensu przedstawienia
obu tych nagrań.  Ale mój "sprzęt muzyczny" nie jest jakiejś
szczególnej jakości). 
         JEDNAK NIE DANE MI BYŁO, 
MÓWIĄC NIECO PATETYCZNIE,  
WYSŁUCHAĆ TEJ MUZYKI DO
DO KOŃCA. 
      Musiałem nagle wyjść z domu, a 
wciągnięty w wir życiowych spraw, 
popadłem też w niejaką melancholię, 
mimo w miarę słonecznej, ciepłej 
pogody. Zrobiłem jednak kilka jesiennych 
zdjęć, co na chwilę zajęło moją uwagę...
Trochę zbyt samotne jest ostatnio moje 
życie, które przecież zbliża się już powoli 
do końca...Piszę niby jakieś drobiazgi
po nocach (nie zawsze dla mnie samego 
dość istotne)  trochę spaceruję i 
amatorsko fotografuję, czasem spotykam 
jakichś ludzi albo upiory. (Ale to dzieje się 
niejako na granicy mojego czasu,
poświęconego głównie kontaktowi z matką, 
do której sam dojazd zajmuje mi w ciągu 
dnia kilka godzin i naznaczony jest niepokojem
o jej zdrowie, oraz pracy). Niewiele się 
czasami różnią, a różnica ta jest tym bardziej 
iluzoryczna, że żywi przecież umierają, zwykle 
dla nas całkiem nieoczekiwanie,a ich odejście
zawsze nas zaskakuje. Oczywiście, nie 
każdy od razu straszy, ale ta zaświatowa 
atmosfera trochę się ostatnio w okół mnie 
zagęszcza. Zaczęło się to właśnie od robienia
zdjęć jakieś dziesięć lat temu,  kiedy trochę 
głębiej wszedłem w ulotną materię nocy
i poczułem, że nawet miejska, stłamszona
przyroda, ma swoje ukryte życie. A potem 
rzeczywiście odeszło kilka osób, które 
kochałem. A utraty przytomności, czy też 
nagłe zapadanie w sen po długotrwałej 
bezsenności pozbawiły mnie poczucia 
ciągłości życia.
     Nie są też najlepsze wieści dotyczące 
mego zdrowia i perspektyw życiowych, a 
jest całkiem dobrze, kiedy inni mnie tylko 
lekceważą...Częściej, świadomie lub nie, 
niszczą lub szkodzą (ale taki jest zapewne 
los wszystkich ludzi, a szczególnie ludzi 
twórczych, którzy mając pewien rodzaj 
wewnętrznej wolności, budzą przez swą
inność niechętne uczucia), choć spotykam 
się też na co dzień z życzliwością.   
     Ponieważ w moim pokoju jest bardzo zimno, 
a nie miałem się czym dobrze okryć, ktoś 
podarował mi dwa koce, które nie są mu już
potrzebne. Inna osoba przyniosła mi płaszcz 
i spodnie swego zmarłego męża, który zwykł 
dość elegancko się ubierać. Jeszcze ktoś inny 
chce pójść z jakąś moją ważną życiowo, ale
dość beznadziejną sprawą, do urzędu...Jednak 
moja sytuacja materialna zaostrza się i nie
jestem w stanie zapewnić sobie koniecznego
leczenia, kupić okularów (które niestety 
muszę na ulicy nosić), ani wyjechać choćby
na chwilę...Pomijając już fakt, że moja obecna
pensja starcza mi jedynie na dwa tygodnie
i to w najlepszym wypadku (zwykle kończy 
się o wiele wcześniej).  Te dość poważne 
niedogodności, jak również świadomość, że 
wszystkie moje utwory najprawdopodobniej 
skończą na kosmicznym śmietniku i
nawet na chwilę nie wychyną na światło 
dzienne w jakimś wydawnictwie, a wielu 
zaczętych nigdy nie ukończę, rekompensuje 
mi miły wirtualny kontakt z osobami, które 
mogę chyba uważać za przyjazne dusze. 

Komentarze

  1. Tytuł pewnie nie wzbudził szczególnego zainteresowania, bo po raz pierwszy o tej porze mam 0 czytelników. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie taka jest muzyka ,jak w tytule :) Przyjemnego wieczorku

    OdpowiedzUsuń
  3. ...Faktem jest, że na temat mojej sytuacji życiowej wypowiadam się dość oględnie, przemilczając wiele rzeczy, żeby nikogo nie zaniepokoić, ani nie urazić...I jak widać całkiem mi się to udało.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedyś Stokrotki.i. Bratki, przed swoim zniknięciem, napisał, że "Muzyka jest samym życiem" i to jest chyba też prawda o tym, czym dla mnie jest muzyka (której jedynie słucham).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty